MNIEJ ZWIERZĘCIA TO WIĘCEJ CZŁOWIEKA Marcin Ryszkiewicz, noveyy777 - Darwin i jego bzdury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MNIEJ ZWIERZĘCIA TO WIĘCEJ CZŁOWIEKA
Marcin Ryszkiewicz
Czy o naszym człowieczeństwie decydują geny, które zyskaliśmy w procesie ewolucji, czy
wprost przeciwnie - te, których się pozbyliśmy?
Nauka zajmująca się ewolucyjną historią człowieka - paleoantropologia - obfituje w wiele
dziwnych koncepcji, próbujących tłumaczyć tajemnice naszego powstania. Niektóre z nich
trafiły do publicznej świadomości, gdyż wskazywały na jedną kluczową cechę, która miała nas
wyróżniać spośród wszystkich zwierząt (głównie małp). Wszyscy pewnie słyszeli, że jesteśmy
małpą zabójczą (killer ape), sportretowaną przez Roberta Ardreya w głośnej kiedyś książce
"African Genesis", czy małpą nagą (naked ape), tak barwnie odmalowaną przez Desmonda
Morrisa.
Ale takich szczególnych małp jest znacznie więcej: jesteśmy więc małpą "narzędziową" (tool-
making ape), symboliczną (symbolic ape), mówiącą (talking ape), gotującą (cooking ape) lub
wodną (aquatic ape). I to tylko niektóre z koncepcji, a każda doczekała się przynajmniej
jednej książki. Wszystkie mówią coś ważnego o naszym rodowodzie i naszej wyjątkowości -
człowiek jest jedynym tak mięsożernym i łowieckim prymatem, jedynym pozbawionym futra,
obdarzonym mową i zdolnością symbolicznego myślenia, jedynym wytwarzającym tak
skomplikowane narzędzia, jedynym, który ujarzmił ogień i wykorzystał go do przyrządzania
potraw i jedynym, który tak silnie związał swoje losy z wodą i skolonizował cały świat wzdłuż
wybrzeży.
Niektóre z tych koncepcji zdają się sobie nawzajem przeczyć - np. zabójcza małpa miała być
zarazem małpą sawannową (teza, którą rzecznicy małpy wodnej ostro zwalczają), ale często
bywa to sprzeczność pozorna, odsłaniająca tylko ogromny zakres naszych przystosowań i ich
niebywałą plastyczność, którą po części zawdzięczamy naszej neotenii - bo człowiek to także
małpa "zdziecinniała", która zachowuje w swej anatomii i psychice wiele młodzieńczych cech
swych małpich przodków.
Dziwny znaczy prawdziwy
Historycznie najstarszą z cech ludzkich, na którą zwrócono uwagę, była dwuręczność,
związana z nazwiskiem wybitnego XVIII-wiecznego anatoma niemieckiego Johanna
Friedricha Blumenbacha, który podzielił wszystkie naczelne na Quadrumana i Bimana, do
tych drugich zaliczając tylko jeden gatunek - człowieka. Nasza wyprostowana postawa i wolne
ręce odróżniały nas od wszystkich małp i to odróżnienie pozwalało uchwycić lapidarnie nie
tylko naszą wyjątkowość anatomiczną, ale i nasz wyjątkowy status w systematyce żywych
istnień (Bimana, czyli ludzie, obejmowały osobny rząd, równy rangą kilkuset gatunkom
pozostałych małp).
Pojęcie Bimana utrzymało się długo - odwoływał się do niego, co prawda krytycznie, jeszcze
Darwin w swym "Pochodzeniu człowieka" - ale z czasem stało się jasne, że wobec ogromu
podobieństw łączących nas z (wielkimi) małpami nie ma co szukać naszej wyjątkowości w
systematyce, która spychała człowieka na coraz mniej znaczące pozycje; dziś dla wielu
jesteśmy już tylko, by zacytować tytuł - i myśl znanej książki Jareda Diamonda - "trzecim
szympansem". Zważywszy, że genetycznie
Homo sapiens
i
Pan troglodytes
dzielą ze sobą aż
98,77% wspólnych sekwencji DNA (i to mimo różnic w liczbie chromosomów - my mamy ich
46, one - 48), jest to pozycja, którą powinniśmy przyjąć z pokorą.
Uproszczone drzewo rodowe człowieka - niebieskie: linie australopiteków, czerwone: linie Homo.
Tylko jeden z gatunków hominidów doczekał się dumnej nazwy sapiens.
Istota naszego człowieczeństwa musi tkwić gdzie indziej. Pytanie tylko - gdzie? Nie musi być
to jedna cecha (i niemal na pewno nie jest), ale ich kombinacja. Przekonanie to znalazło
odzwierciedlenie w tytułach wielu książek. "Strzelby, zarazki, maszyny" Diamonda czy
"Kciuki, paluchy i łzy" Chipa Waltera od razu sugerują, że nasze człowieczeństwo może być
wynikiem nietypowego połączenia cech lub warunków, nierzadko całkiem nieoczekiwanych.
Kto by pomyślał, że źródłem naszych sukcesów lub osobliwości może być geometryczne
ukształtowanie kontynentów - wydłużone ze wschodu na zachód dają dużo większe szanse
sukcesu niż te o kierunku N-S.
Czy są jeszcze jakieś "cechy człowieczeństwa", na które nikt nie zwrócił dotąd uwagi? Na
pewno jest jedna - najdziwniejsza ze wszystkich, i choćby z tego powodu warto się nią zająć.
Kiedyś Max Planck, oceniając którąś z nowych koncepcji fizyki cząstek elementarnych,
powiedział, że wydaje mu się ona zbyt mało zwariowana, by mogła być prawdziwa - bo trudno
oczekiwać, by tak dziwne twory zachowywały się zgodnie z oczekiwaniami ludzkich
obserwatorów. To samo można powiedzieć o tak dziwnym gatunku jak człowiek - dziwny
gatunek mógł powstać tylko na drodze dziwnych procesów.
O jednym z nich mówi sformułowana przed trzema laty hipoteza "mniej to więcej" (less is
more hypothesis), początkowo odnosząca się zresztą nie do rozwoju organizmów, ale języków
(jej autorka, Elissa Newport, sugerowała, że jednym z powodów językowych sukcesów dzieci
są ich znacznie mniejsze niż u dorosłych zdolności poznawcze, dzięki czemu mogą one skupiać
się na uczeniu nowych słów i konstrukcji gramatycznych). Narodziny tej koncepcji
antropologicznej zbiegły się z odczytaniem pełnego genomu szympansa w 2005 roku, co - wraz
z odczytaniem pięć lat wcześniej genomu człowieka - pozwoliło na porównanie genomów obu
gatunków i wśród 1,23% różnic DNA odszukanie tzw. genów człowieczeństwa.
Takich genów, poza kilkoma, na razie nie znaleziono, ale okazało się coś innego i całkiem
niespodziewanego - że w toku ewolucji człowiek utracił znaczną część genów, które u małp są
wciąż aktywne. Zrodziło to myśl, że może wyłączając niektóre "zwierzęce" funkcje, człowiek
mógł wkroczyć na swoistą i nieprzetartą jeszcze drogę uczłowieczenia. Mając w sobie mniej
zwierzęcia - mógł zyskać coś, czego żadne zwierzę nie miało.
Genowa archeologia
Niektóre z tych "strat" są dobrze znane, choć ich funkcje nie zawsze są dla nas jasne: zanik
sierści czy utrata ciemnego pigmentu skóry, włosów i oczu (u większości ludów
pozaafrykańskich) to przykłady, które od razu się narzucają. Ale takich zwierzęcych braków
jest znacznie więcej i wszystkie one mówią nam coś ważnego o naszym człowieczeństwie.
Ciekawa strata dotyczy genów kontrolujących mięśnie szczęk - u człowieka jeden z tych
genów został dezaktywowany, co zaowocowało osłabieniem naszego aparatu gryzienia, a w
rezultacie i delikatniejszą budową samych kości szczękowych, więc również i zębów. Mogło to
wiązać się z rosnącym udziałem mięsa w naszym jadłospisie (materiał roślinny wymaga
długotrwałego i obciążającego szkielet czaszki żucia), a także z upowszechnieniem stosowania
ognia do obróbki pożywienia. Nieoczekiwanym, ale potencjalnie rewolucyjnym skutkiem
ubocznym tych zmian było "wygospodarowanie" zwolnionego w ten sposób miejsca w czaszce
na inne potrzeby, np. rozwój mózgu. (...)
zympansy mają potężne szczęki i (względnie) mały mózg, ludzie - odwrotnie. Jak się zdaje, to
właśnie dzięki zmniejszeniu naszego aparatu gryzienia powstało miejsce na powiększenie mózgu.
Co się dzieje z usuwanymi genami? Otóż, nie znikają one z genomu (ich trwałe wymazanie
wymagałoby dodatkowej pracy i - przede wszystkim - świadomego działania), ale nieużywane
lub pozbawione już znaczenia gromadzą w sobie przypadkowe błędy (mutacje), prowadzące w
końcu do utraty zdolności ich ekspresji.
Narządy nieużywane nieodmiennie w toku ewolucji marnieją (wspomnijmy choćby skrzydła
wtórnie bezlotnych ptaków wyspowych czy oczy wszystkich stworzeń jaskiniowych) i to samo
odbywa się też na poziomie genów. Wraz z utratą znaczenia ich funkcji znika też konieczność
ich stałego monitorowania, wychwytywania błędów i naprawy. Osłabienie gorsetu doboru
naturalnego prowadzi zawsze do akumulacji błędów w genach i wreszcie do ich inaktywacji.
Same geny jednak pozostają - bo nikt nie usuwa sekwencji ich nukleotydów ("liter" A, C, G i
T, z których się składają), ale komendy te z czasem stają się niezrozumiałe i nie mogą być
wykonywane. Geny zamierają, ich miejsce zajmują pseudogeny - bełkotliwe zdania
przypominające dawne polecenia.
Nasz genom jest dosłownie zapchany pseudogenami (a także "duchami" dawnych wirusów,
też już nieczynnymi) - dotąd doliczono się ich 19 tys., a więc niemal dokładnie tyle samo, ile
jest genów aktywnych (ok. 22 tys.). Te szczątki dawnych genów (o różnym, zależnym od czasu,
stopniu degeneracji) są niczym archeologiczne artefakty: kiedyś używane, a dziś już
zarzucone, pozwalają wniknąć w życie naszych przodków, rekonstruować ich zachowania i
datować przełomowe momenty ich egzystencji (utrata funkcji genów odzwierciedla zmiany
behawioru ich nosicieli).
[ Pobierz całość w formacie PDF ]