MOYRA TARLING Iskierka nadziej, e-books
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PROLOG
Porucznik Dylan O'Connor spoglądał na leżącą
obok niego młodą kobietę, pragnąc zapamiętać każdy
rys jej twarzy i sposób, w jaki poranne światło rzucało
cień na nagie ciało. Maggie Fairchild była piękna. Mia
ła porcelanową cerę, wyraźnie zaznaczone kości po
liczkowe i długie, ciemne rzęsy, które ocieniały za
chwycające oczy koloru mlecznej czekolady.
Serce Dylana zabiło mocniej, gdy spojrzał na pełne
usta Maggie; wargi spuchnięte od jego namiętnych po
całunków, wargi, których smaku nigdy nie zapomni.
Od momentu gdy wszedł do jej sypialni, minęło
sześć pełnych pożądania godzin. Było niewiele po pół
nocy, gdy usłyszał dobiegające z sąsiedniego pokoju
przytłumione łkanie.
Przez długą ceremonię pogrzebową Maggie stała
obok niego pogrążona w niemym smutku. Podziwiał
jej spokój w obliczu rozpaczy. Obydwoje stracili ludzi,
którzy byli im najbliżsi: ona uwielbianego ojca, on zaś
ukochaną ciotkę, jedyną kobietę, która potrafiła skru
szyć mur, jakim otoczył swe serce.
W nocy usiadł na jej łóżku i wziął ją delikatnie
w ramiona, jednocześnie gładząc jedwabiste włosy
MOYRA TARLING
i kołysząc się rytmicznie, póki rozdygotana Maggie nie
przestała płakać.
Tuląc jej drobne ciało, Dylan płoszył własny smu
tek, odnajdując w tym prostym geście pocieszenia uko
jenie. Gdy Maggie uniosła załzawioną twarz, sponta
nicznie ją pocałował.
Nie był przygotowany na gorący płomień pożąda
nia, który rozpalił ich ciała. Kochali się z niemal zwie
rzęcą namiętnością, jak gdyby bali się, że za chwilę
nastąpi koniec świata.
Potem leżeli, zapatrzeni w siebie, by już po chwili
ponownie rozpocząć zmysłowy taniec miłości. Tym ra
zem kochali się spokojniej, stopniowo poznając swe
ciała, wspólnie wspinając się na szczyty rozkoszy.
Dylan odetchnął głęboko, walcząc z ogarniającym
go ponownie pożądaniem. Wiedział, że jeden pocału
nek rozpali ogień, który znów będzie trawił ich ciała.
Świtało, przyroda powoli budziła się do życia i na
gle Dylan zaczął marzyć o przyszłości spędzonej u bo
ku kobiety. Drżącą dłonią dotknął kosmyka włosów
Maggie. Gdyby tylko...
Świdrujący dzwonek telefonu komórkowego przy
wołał go do rzeczywistości. Jeszcze zanim usłyszał
w słuchawce głos przełożonego, przypomniał sobie, że
w jego świecie nie ma miejsca na miłość i marzenia...
I nigdy go nie będzie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maggie Fairchild cicho zamknęła za sobą drzwi
gabinetu doktora Whitneya i przez chwilę stała na
chodniku, rozkoszując się blaskiem popołudniowego
słońca.
Lekarz zapewnił ją, że z dzieckiem jest wszystko
w porządku, ale Maggie nie mogła się pozbyć dręczą
cych ją obaw. Do rozwiązania zostały tylko cztery
tygodnie.
- Chodźmy do domu - powiedziała łagodnie, kła
dąc dłoń na wypukłym brzuszku.
Gdy dotarła do ulicy Indigo, skręciła w lewo i zde
rzyła się z czymś... albo z kimś.
- Ojej! - Potknęła się i byłaby upadła, gdyby dwie
silne, męskie ręce nie podtrzymały jej w porę.
- Najmocniej przepraszam - usłyszała niski głos,
który sprawił, że serce zaczęło jej bić jak oszalałe.
Zaniepokojona uniosła głowę i znalazła się twarzą
w twarz z Dylanem 0'Connorem. Ostatnio widzieli
się osiem miesięcy temu, a ona dawno straciła na
dzieję, że jeszcze kiedykolwiek los pozwoli im się po
nownie spotkać.
- Dylan? - wykrztusiła niepewnie.
Gwałtownie wstrzymał oddech i spojrzał nerwowo
MOYRA TÀRLING
na młodą kobietę. Całym sercem modlił się, by jego
nieposłuszny umysł przywołał choć jedno związane
z nią wspomnienie.
Lekarze, którzy zajmowali się nim w bazie mary
narki wojennej w San Diego, odradzali podróż do Gra
ce Harbor, małej miejscowości turystycznej na brzegu
Pacyfiku, ale chęć znalezienia klucza do przeszłości
okazała się zbyt silna. I chociaż fakt, że pierwsza na
potkana osoba znała jego imię, napawał optymizmem,
nie pomógł jednak w odzyskaniu pamięci.
- Skąd pani mnie zna? - spytał niespokojnie.
Wyraz jej pięknych, brązowych oczu uległ natych
miastowej zmianie. Przed chwilą zdawała się być wręcz
uradowana ich spotkaniem, teraz spoglądała na niego
z niedowierzaniem.
Maggie zaniemówiła z wrażenia. Żartował sobie
z niej. Nie było innego wytłumaczenia! tylko dlaczego
jego spojrzenie było takie puste, pozbawione wszel
kiego wyrazu?
- Nie pamiętasz mnie? - spytała bardzo rozczaro
wana, z trudem powstrzymując napływające do oczu
łzy.
Jeszcze zanim otworzył usta, znała odpowiedź. Po
czuła, jak jej serce zalewa tępy ból.
- Nie... Przykro mi, ale nie pamiętam - Dylan
wypowiedział słowa, które przez ostatnich kilka mie
sięcy powtarzał z przerażającą częstotliwością. Nie
miał wyboru. Nie mógł kłamać. I jakkolwiek bardzo
pragnął ukoić niepokój w oczach młodej kobiety...
nie potrafił.
ISKIERKA NADZIEI
Nie pamiętał jej. Nic nie pamiętał.
Lekarze uznali za cud, że w ogóle przeżył. Gdyby
w chwili zderzenia czołowego z ciężarówką nie miał
zapiętych pasów, byłby dziś jedynie kolejną śmier
telną ofiarą wypadku, ujętą w opasłych tomach po
licyjnej statystyki.
Przez cztery miesiące leżał w śpiączce, a gdy wresz
cie obudził się, nie miał pojęcia, kim jest ani gdzie się
znajduje. Jego pamięć, jego przeszłość, całe jego życie
znikło.
Kolejne cztery miesiące spędził na intensywnej terapii,
zarówno fizycznej, jak i psychicznej. I chociaż odzyskał
sprawność, wciąż nie miał dostępu do własnych wspo
mnień. Przeglądając nagromadzoną korespondencję, zna
lazł pismo od prawnika z Grace Harbor, informujące, że
został spadkobiercą majątku ciotki i jej męża. Właśnie
dlatego zdecydował się na przyjazd do Grace Harbor i są
dząc po przyjaznym tonie, jakim zwróciła się do niego
młoda kobieta, była to słuszna decyzja.
Spojrzał na jej bladą twarz i zaniepokoił go nie
znaczny grymas bólu.
- Czy wszystko w porządku? Czy coś z dziec
kiem? - zapytał z troską.
- Nie - padła niepewna odpowiedź.
- Może powinna pani usiąść? - zaproponował.
- Nie... naprawdę. Wszystko w porządku - za
pewniła go, odsuwając się. W tej chwili, jak gdyby
chcąc przypomnieć przyszłej mamie o swym istnieniu,
dziecko zaczęło energicznie kopać. - Och... - jęknęła
Maggie i instynktownie położyła dłoń na brzuchu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]