MacBride Allen Roger - Gwiezdne wojny - Trylogia Koreliańska II - Napasc na Selonii(1), e-books, e-książki, ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Roger MacBride Allen
Trylogia Koreliańska II - Napaść na Selonii
2
TRYLOGIA KORELIAŃSKA II
Napaść na Selonii
ROGER MacBRIDE ALLEN
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
Janko5
Janko5
3
Roger MacBride Allen
Trylogia Koreliańska II - Napaść na Selonii
4
Tytuł oryginału
STAR WARS ASSAULT AT SELONIA
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
GRAŻYNA GÓRALNA
Ilustracja na okładce
DREW STRUZAN
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1995 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
Beth i Mike'owi,
którzy nauczyli mnie, jak wierzyć
w niewinność Ryszarda III,
nieuniknioną śmiertelność Bluebottle'a
i niebezpieczeństwa otrzymania sekwensu
For the Polish edition
Copyright © 1999 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-187-7
Janko5
Janko5
5
Roger MacBride Allen
6
tytułem
Córka czasu
, nadawanym przez BBC w latach pięćdziesiątych słuchowiskiem
The Goon Show
oraz zasadami gry w towarzyskiego, siedmiokartowego pokera.
Tylko nie zapominajcie o podnoszeniu stawki.
OD AUTORA
Roger MacBride Allen
Arlington, Wirginia,
styczeń 1995
Chciałbym ponownie podziękować swojemu redaktorowi, Tomowi Dupree, za
życzliwość, poparcie i konsekwencję. Bóg jeden wie, jak bardzo zasłużył na moją
wdzięczność. Gdyby nie on, nie byłoby tej książki. Uwierzcie mi, wiem, co mówię.
Chciałbym równie gorąco podziękować żonie, Eleanore Fox, za nadanie ostatecz-
nego kształtu mojemu rękopisowi i zachęcanie mnie, abym harował bez wytchnienia, a
także za cierpliwe znoszenie męża, który przez kilka miesięcy zajmował się problema-
mi odległej galaktyki.
Kiedy czytam jakąś książkę, zawsze chcę wiedzieć, co kryje się za dedykacjami... i
odczuwam lekką frustrację, ilekroć trafiam na niezrozumiałe. A zatem czytelnikom,
którzy czują to samo, należy się kilka słów wyjaśnienia, co kryje się za dedykacjami
tego i poprzedniego tomu.
Pierwszy tom trylogii, zatytułowany
Zasadzka na Korelii
, został zadedykowany
Taylorowi Blanchardowi i Kathei Logue - z uwagi na dwie sprawy. Po pierwsze, to
mnie przypada co najmniej połowa zasługi za to, że ich sobie przedstawiłem. Po drugie
- o ile wszystko ułoży się pomyślnie - w chwili, kiedy zaczniecie czytać tę książkę,
będę miał zaszczyt być drużbą Taylora na jego ślubie. Jeżeli takie wydarzenie nie jest
godne dedykacji, to nie wiem, co na to zasługuje.
Ten tom,
Napaść na Selonii
, zadedykowałem Beth i Mike'owi Zipserom. Kiedy
chodziłem do jedenastej klasy, Beth była moją nauczycielką angielskiego. Niektórzy
szczęściarze mogą wskazać nauczycielkę albo nauczyciela i powiedzieć, że to właśnie
ona albo on wywarli na niego największy wpływ i skierowali na drogę wiodącą do
tego, co się osiągnęło. Tak było i z Beth. Właśnie jej lekcjom zawdzięczam w dużej
mierze to, kim się stałem.
Zapewne najzwyklejszy przypadek zrządził, że wiele lat po ukończeniu nauki w
szkole, na uczelni i tak dalej uczestniczyłem w przyjęciu, wydanym przez jakieś towa-
rzystwo miłośników literatury fantastyczno-naukowej. Siedziałem na podłodze, kiedy
całkiem dosłownie przysiadła się do mnie właśnie ta pani i zapytała, czy przypadkiem
nie jestem tym samym Rogerem Allenem, który uczęszczał do liceum Walta Whitmana
w miejscowości Bethesda. Udzieliłem twierdzącej odpowiedzi i wkrótce oboje zaczęli-
śmy brać udział w organizowanej co miesiąc grze w pokera (przy czym moja rozmów-
czyni grała o wiele lepiej niż ja). Od tamtej pory jej mąż Mikę jest moim serdecznym
przyjacielem. Oboje są wspaniałymi ludźmi, aczkolwiek - chyba mogę pozwolić sobie
na odrobinę krytyki - mam zastrzeżenia co do ich gustu, jeżeli chodzi o krawaty, chusty
na szyję i szaliki. Tych zaś, których interesuje rozwiązanie tajemnic zawartych w dedy-
kacji niniejszej książki, zapraszam do zapoznania się z powieścią Josephine Tey pod
Janko5
Janko5
Trylogia Koreliańska II - Napaść na Selonii
7
Roger MacBride Allen
8
Rozwiązał tę zagadkę, ale nie przestał rozglądać się po piwnicy. Jeżeli nie liczyć
przypominającego tron krzesła, nie widział żadnych ozdób ani mebli. W audiencyjnej
komorze panował półmrok, ale mimo to Han zauważył, że pomieszczenie wykonano
byle jak, nieporządnie, a nawet niechlujnie. W posadzce widniały szczeliny i szpary, a
użyty do wzniesienia ścian stresbeton sprawiał wrażenie, że lada chwila może się roz-
kruszyć. Partacka robota.
Han widział w swoim życiu wiele sal i komnat, które wywarły na nim duże wraże-
nie. Były też takie, które zbudowano wyłącznie w tym celu. Ta, gdzie przebywał w tej
chwili, z całą pewnością zaliczała się do tej drugiej kategorii. Zapewne Liga Istot
Ludzkich potrzebowała pomieszczenia, którego wygląd przytłaczał albo wprawiał w
osłupienie. Wykorzystywano je, ilekroć Konspiracyjny Przywódca pragnął osądzić
więźnia - a może dla zabawy przyglądać się śmierci ofiary. Z pewnością jednak Liga
nie miała dość czasu, a może i środków na to, aby zatrudnić najlepszych murarzy czy
też postarać się o najlepsze materiały. Han pomyślał, że wszystko to było bardzo zaj-
mujące, ale takie informacje na pewno nie pomogą mu utrzymać się przy życiu.
Ponownie skupił uwagę na ogromnym krześle. Z pewnością to właśnie na nim sia-
dała Najważniejsza Osobistość, ilekroć przychodziła do ponurej piwnicy. Han podej-
rzewał, że doskonale wie, kim jest ta Najważniejsza Osobistość.
Prawdę mówiąc, mogła być nią tylko jedna osoba. Jego kuzyn, Thrackan Sal-Solo.
Dobrze mu znany, krwiożerczy, podstępny, przebiegły, mściwy i paranoidalny Thrac-
kan. Han wiedział zatem, kto, ale nie miał pojęcia, dlaczego. Zapewne jego krewniak
chciał na niego rzucić okiem. Możliwe, że oznaczało to zwrot ku dobremu, ale niewy-
kluczone, że było zupełnie odwrotnie. Z pewnością właśnie dlatego dotąd go nie zabito.
Nie uśmiercono go, mając na uwadze to spotkanie. Ale czy po spotkaniu nadal będą
istniały powody, żeby utrzymywać go przy życiu? Czyżby Thrackan zamierzał wyko-
rzystać go jeszcze w innym celu?
Bądź co bądź, Han zniszczył albo uszkodził połowę eskadry kieszonkowych patro-
lowców. Na wielu innych planetach, gdzie bywał więziony, już samo to by wystarczy-
ło, żeby skazać go na karę śmierci. O ile wiedział, Korelia pod tym względem nie róż-
niła się szczególnie od innych światów.
Nie pomoże mu także to, że jest krewnym Thrackana. Zapewne kiedy kuzyn za-
spokoi ciekawość, zechce osobiście wykonać na nim wyrok śmierci.
Han doskonale wiedział, że jeśli zdoła przeżyć, nie będzie zawdzięczał tego wię-
zom rodzinnym. A zatem, jeżeli pragnie ocalić życie, musi postarać się, żeby miało dla
Thrackana jakąś wartość. Kłopot w tym, że nie zamierzał w żaden sposób pomagać
kierowanej przez niego Lidze Istot Ludzkich.
Jak więc mógł sprawić, żeby wydać się użytecznym, skoro nie miał zamiaru po-
magać tej bandzie zbirów i morderców?
Usłyszał, że za drzwiami tuż za „tronem" coś się poruszyło. Zrozumiał, że czas
rozmyślań właśnie dobiegł końca.
Cofnął się o krok, żeby wszystko lepiej widzieć. Gdyby Thrackan był podobny do
młodzieńca, którego znał z czasów dzieciństwa, Han powinien mieć się na baczności -
zwłaszcza, jeżeli chciał wszystko dobrze rozegrać. O ile dobrze pamiętał, jego siostrze-
ROZDZIAŁ
1
WIĘZY RODZINNE
Han Solo miał ręce skrępowane za plecami, nic więc dziwnego, że potknął się,
kiedy strażnicy wepchnęli go do ponurej komory audiencyjnej. Poniewczasie uświado-
mił sobie, że podłoga pośrodku pomieszczenia znajduje się dobre pół metra niżej niż
przy drzwiach i pod pozostałymi ścianami. Szedł zbyt szybko i nie zdążył się zatrzy-
mać, więc po prostu spadł z podwyższenia. Wylądował, uderzając boleśnie barkiem o
twardą kamienną posadzkę.
Przetoczył się na bok i z trudem usiadł. Strażnicy, którzy wepchnęli go do ogrom-
nej piwnicy, wycofali się, ale nie zapomnieli o zatrzaśnięciu ciężkich drzwi. Han został
sam w posępnym pomieszczeniu.
Powiódł spojrzeniem po ścianach, rozmyślając, co dalej. Dobrze chociaż, że wy-
prowadzono go z więziennej celi. To było już coś. Możliwe, że niewiele, ale jednak
coś. Rzecz jasna, to, co miało go czekać, wcale nie musiało oznaczać poprawy jego
sytuacji. Z doświadczenia wiedział, że najbezpieczniej jest przebywać w celi. Kłopoty
zaczynały się dopiero wówczas, kiedy go wyprowadzano.
Wstał i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany i posadzkę wykonano z
uniwersalnego ciemnoszarego stresbetonu. W powietrzu wyczuwało się woń stęchlizny,
co sugerowało, że pozbawiona okien komora znajduje się pod ziemią. Pokój miał może
dwadzieścia metrów szerokości i trzydzieści długości, przy czym posadzkę pośrodku
ułożono pół metra niżej niż pod ścianami. Tam biegło dwumetrowej szerokości ka-
mienne, podobne do platformy podwyższenie. Stojący na nim strażnicy mogli spoglą-
dać z góry na wszystkich, zepchniętych do środkowej części piwnicy. W każdej ścianie
widniały masywne stalowe wrota; przez każde można było wejść prosto na platformę.
Drzwi, przez które wepchnięto Hana, znajdowały się w tej chwili za jego plecami.
Po przeciwnej stronie widział stojące na podwyższeniu ogromne krzesło. Sporządzone
z ciemnego drewna, wyglądało prawie jak tron. Było tak majestatyczne i duże, że każ-
dy, kto by na nim siedział, wydawałby się wyższy niż gdyby stanął obok, na platformie.
Han miałby na wysokości oczu kolana siedzącego. Kiedy ujrzał krzesło, domyślił się,
dlaczego go tu przyprowadzono i kim jest osoba, która chce się z nim zobaczyć.
Janko5
Janko5
Trylogia Koreliańska II - Napaść na Selonii
9
niec już jako dziecko lubił wyrywać owadom skrzydełka i bić młodszych, bezbronnych
kolegów. Bardzo wcześnie się zorientował, że niechlubna opinia osoby okrutnej i bez-
względnej wzbudza postrach większy niż wszelkie groźby. Daje się w ten sposób do
zrozumienia: oto, co potrafię zrobić komuś, do kogo nawet nie żywię urazy. Jak myśli-
cie, co się stanie, jeżeli się na kogoś rozgniewam? W galaktyce żyły istoty, które z
gróźb, zastraszania i wymuszania posłuszeństwa uczyniły coś w rodzaju sztuki. Thrac-
kan do nich się nie zaliczał. Kuzyn Hana traktował to jako broń... jako środek wiodący
do obranego celu. Co wcale nie oznaczało, że nie sprawiało mu to satysfakcji.
Drzwi otworzyły się na oścież i do pomieszczenia wkroczyły dwie kolumny straż-
ników. Wszyscy wyglądali niechlujnie i mieli na sobie podniszczone oficerskie mundu-
ry. Jedna kolumna skręciła w prawo i znieruchomiała pod ścianą po lewej stronie fotela.
Druga zrobiła to samo pod przeciwległą ścianą. Mężczyźni zamarli w postawie na
baczność po obu stronach ogromnego krzesła. Wpatrywali się jedni w drugich ponad
obniżoną częścią pomieszczenia... i głową Hana.
Sądząc z dystynkcji, które trochę przypominały te noszone przez żołnierzy Impe-
rium, wszyscy oficerowie mieli bardzo wysokie stopnie. Z całą pewnością jednak obec-
ni marszałkowie byli dzień wcześniej najzwyklejszymi obibokami. Paradne mundury i
ozdobne naramienniki nie dały rady zmienić ich właścicieli w oficerów zasługujących
na szacunek. Ci goście, w porównaniu z dawnymi oficerami Imperium, wyglądali jak
smarkacze bawiący się imitacją świetlnych mieczy przy mistrzu Jedi, Luke'u Skywalke-
rze.
Roger MacBride Allen
10
ciemniejsze włosy... ciemnobrązowe i poprzetykane pasemkami siwizny. Ważył kilka
kilogramów więcej niż Han, był wyższy o dwa albo trzy centymetry i miał starannie
przystrzyżoną brodę. Jego twarz wyrażała surowość i upór, których na próżno byłoby
szukać w obliczu Hana. Widać było, że na twarzy Thrackana równie łatwo odmalował-
by się gniew, podejrzenie albo nienawiść.
Wszystkie te drobne różnice jedynie podkreślały niezwykłe podobieństwo obu
mężczyzn. Han uświadomił sobie, że oto widzi jak na dłoni kogoś, kim mógłby się stać.
Nie bardzo mu się to podobało. Prawdę mówiąc, ani trochę. Pierwsze spotkanie z daw-
no nie widzianym krewniakiem wytrąciło go z równowagi bardziej niż się spodziewał.
Nie on jeden zwrócił uwagę na to uderzające podobieństwo. Stojący w szeregach
pod przeciwległymi ścianami mężczyźni powinni trzymać głowy prosto i kierować
spojrzenia na kolegów. Tymczasem żaden nie oparł się pokusie; wszyscy spojrzeli naj-
pierw na Hana, a później na Thrackana. W pomieszczeniu rozległ się chóralny pomruk
zdumienia.
Wyglądało na to, że kuzyn Hana jako jedyny zachował stoicki spokój. Kierował na
Hana zimne, obojętne spojrzenie, jakby nie umiał, a może nie chciał okazywać żadnych
uczuć.
Han doszedł do przekonania, że najlepiej będzie mieć to już za sobą. Postanowił
udowodnić, że się nie boi.
- Cześć, Thrackanie - powiedział. - Domyśliłem się, że mam się spotkać z tobą.
- Cześć, Hanie - odpowiedział jego rozmówca. Głos również miał szalenie podob-
ny do głosu Hana. - Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, co chcesz przez to powiedzieć - od-
parł Han.
- Przypomnij sobie dawne czasy, Hanie - odrzekł jego kuzyn. -Przypomnij sobie
dawne czasy. To ty przecież zawsze lubiłeś się bawić. A później ja musiałem po tobie
sprzątać.
- Zapamiętałem to zupełnie inaczej - sprzeciwił się Han. Z tego, co pamiętał,
Thrackan nigdy nie miał zwyczaju sprzątać po sobie, a tym bardziej po kimkolwiek
innym. Mimo to zawsze udało mu się wywołać wrażenie, że to właśnie on posprzątał.
Ci, którzy chętnie znęcali się nad słabszymi, doskonale wiedzieli, jak udawać ofiarę.
Thrackan nigdy nie miał problemów z obwinianiem innych za własne postępki, podob-
nie jak z przypisywaniem sobie całej zasługi za czyjeś osiągnięcia i sukcesy. - A jednak
masz rację - dokończył Han po chwili. - Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Tym razem zostawiłeś po sobie straszny bałagan - stwierdził Thrackan, jakby nie
usłyszał ostatniej uwagi krewniaka. Cofnął się o krok i usiadł na krześle. - Włamałeś się
na teren mojego kosmoportu i zniszczyłeś albo uszkodziłeś sześć kieszonkowych patro-
lowców, a co najgorsze, dopuściłeś, żeby Brzydal typu X-TIE wyrwał się w przestwo-
rza. Podejrzewam, że pilot zdołał wykonać skok do nadprzestrzeni. Jeżeli powiadomi o
wszystkim władze Nowej Republiki, może pokrzyżować niektóre moje plany.
- Sądziłem, że kosmoport i kieszonkowe patrolowce są własnością koreliańskiego
rządu - zauważył Han. - Nie wiedziałem, że są twoje.
Opasłe brzuchy dowodziły, że od wielu lat nie wykonywali fizycznych ćwiczeń.
Zmętniałe oczy, zaczerwienione twarze, nieogolone policzki i wydobywające się z ust
opary mocnego alkoholu uświadomiły Hanowi, że przynajmniej niektórzy z tych ofice-
rów spędzili poprzednią noc, oblewając odniesione zwycięstwo. Z pewnością przed-
wcześnie, pomyślał Han. Jak nawet najbardziej pijani głupcy mogli uważać, że Liga
Istot Ludzkich już zwyciężyła?
Ci tutaj na pewno nie zaliczali się do grona najwybitniejszych myślicieli galaktyki.
Stanowili dekorację, nic ponadto. Han postanowił nie zwracać na nich uwagi. Odwrócił
głowę i wpatrzył się w ciemny prostokąt drzwi, otwartych na oścież w ścianie za fote-
lem. Pomyślał, że chyba nastąpiło nieprzewidziane opóźnienie. Możliwe, że Najważ-
niejsza Osobistość miała ważny powód, a może uczyniła to celowo, żeby przydać swo-
jemu przybyciu większego dramatyzmu.
Po chwili jednak do piwnicy wkroczył Thrackan Sal-Solo - niedawny Konspira-
cyjny Przywódca Ligi Istot Ludzkich, a obecnie samozwańczy Dyktator całego kore-
liańskiego sektora. Wszedł szybko, jak ktoś, kto dobrze wie, co robi i dokąd zmierza.
Jak istota absolutnie ufna we własne siły i przekonana, że udźwignie ciężar, jaki wzięła
na swoje barki. Thrackan Sal-Solo obszedł ogromne krzesło z prawej strony, po czym
stanął na krawędzi podwyższenia. Wlepił wzrok w dawno nie widzianego kuzyna. Han
odwzajemnił jego spojrzenie.
Miał wrażenie, że spogląda w dziwaczne, zniekształcające zwierciadło. Widział w
nim swoją twarz. Zapewne Thrackan, spoglądając na niego, także widział swoją. Nie
były wprawdzie identyczne, dałoby się odróżnić je od siebie. Siostrzeniec Hana miał
Janko5
Janko5
Trylogia Koreliańska II - Napaść na Selonii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl