Lumley Brian - Nekroskop 01 - Nekroskop, E Książki także, Brian Lumley
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BRIAN LUMLEY
Nekroskop I
(Przełożył : Tomasz Malec)
Tytuł oryginału:
Necroscope I
Data wydania polskiego: 1991 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1986 r.
PROLOG
Hotel ten cieszył się dużą popularnością — był bardzo okazały, z reprezenta-
cyjną fasadą i pełnym przepychu wnętrzem. Znajdował się niedaleko Whitehall.
Górne piętro budynku zajmowało towarzystwo międzynarodowych przedsiębior-
ców — tyle mógł powiedzieć sam dyrektor hotelu. Mieszkańcy tego piętra posia-
dali osobną windę i schody odseparowane od reszty kompleksu. Mieli nawet wła-
sną drogę ewakuacyjną. Właściwie byli całkowicie niezależni. Patrząc z zewnątrz,
niewielu mogłoby się domyślić, że budynek hotelowy jest miejscem tajemniczych
badań przeprowadzanych przez mieszkańców ostatniego piętra.
„Międzynarodowi przedsiębiorcy”? Można było ich za takich uważać... Nazwa
ukrywała stworzoną przez Rząd organizację, która ciągle tkwiła w stadium roz-
woju. Przeznaczano na nią nikłe fundusze, które pokrywały jedynie koszty utrzy-
mania administracji. Lecz nawet dla tych niewielkich sum nie było usprawiedli-
wienia, gdyż korzyści z działalności organizacji były kwestią odległej, niepewnej
przyszłości. Należało więc unikać rozgłosu — podatnicy nie lubią zbędnych wy-
datków. Każde potknięcie mogło oznaczać likwidację lub co najmniej zawieszenie
działalności.
Trzy dni temu wydarzyło się coś, co mogło zachwiać lub nawet zniszczyć tajem-
niczą strukturę.
W drodze do swojego domu zmarł na atak serca szef wydziału. Chorował od
dłuższego czasu, wypadek więc nie wydawał się początkowo sam w sobie dziwny.
Potem jednak stało się coś, co rzuciło nowe światło na to nieszczęśliwe zdarzenie.
Coś, czym Alec Kyle nie chciał teraz zaprzątać sobie głowy.
Owego poniedziałkowego poranka Kyle, następca szefa, musiał oszacować stra-
ty i przemyśleć możliwości ratowania organizacji. Jeżeli tylko nie było już za póź-
no. Założenia projektu od początku były chwiejne, teraz, bez fachowego kierow-
nictwa wszystko mogło się rozsypać.
Rozmyślając o tym, Kyle z mokrego chodnika wszedł przez szklane drzwi wa-
3
hadłowe do małego hallu. Strząsnął z płaszcza wilgotny śnieg i opuścił kołnierz.
On sam nie wątpił ani trochę w zasadność projektu, wręcz przeciwnie. Kyle
uważał, że Wydział jest bardzo ważny, nie wiedział jednak jak bronić go przed
sceptycyzmem tych na górze. Stary Gormley potraił przeciwstawić mu się, a to
dzięki przyjaciołom na wysokich stanowiskach i swej renomie dobrego fachow-
ca.
Tak więc o czwartej po południu Kyle miał zostać wezwany, by bronić swojej
pozycji, by udowadniać zasługi sekcji i rację jej istnienia. Niestety organizacja nie
przedstawiła dotąd zadowalających raportów ze swojej działalności.
Po pięciu latach bezowocnej pracy Wydział zamierzano zlikwidować. Właści-
wie nieważne były argumenty, które chciał przedłożyć Kyle. Mogli go zakrzyczeć,
a stary Gormley potraił krzyczeć głośniej niż wszyscy oni razem wzięci. Miał au-
torytet i poparcie, a on — Alec Kyle — kim był?
Próbował wyobrazić sobie scenę popołudniowego przesłuchania:
— Tak, panie Ministrze. Nazywam się Alec Kyle. Czym się zajmuję w Wydzia-
le? No... poza funkcją zastępcy Sir Keenana byłem, to znaczy jestem... ee, jak to po-
wiedzieć... prognostykiem. Przepraszam? Ee... to znaczy, że przewiduję przyszłość,
sir. No nie, przyznaję, że nie potraię podać, kto wygra jutro w Goodwood o trze-
ciej trzydzieści.
Sto lat temu nikt nie wierzył w hipnozę, nawet piętnaście lat temu wyśmiewano
akupunkturę. Jak mógł się łudzić, że przekona ich o ważności Wydziału i jego pra-
cy? Z drugiej strony, Kyle podświadomie czuł, że nie wszystko stracone. Dlatego
też przyszedł tutaj — żeby przejrzeć materiały Keenana Gormley’a, przygotować
coś w rodzaju raportu o wydziale. Zamierzał walczyć o jego przetrwanie.
Ostatniej nocy przyśniło mu się, że rozwiązanie leży właśnie tutaj, w tym bu-
dynku, wśród papierów pozostawionych przez Gormleya. „Przyśniło się” nie jest
chyba najlepszym określeniem. Objawienia Kyle’a przychodziły zawsze podczas
mglistych chwil między snem a przebudzeniem, tuż przed odzyskaniem świado-
mości. Przywoływał je zazwyczaj dzwonek budzika, ale również dobrze mógł to
być pierwszy promień światła słonecznego, wpadającego przez okno sypialni. Tak
też stało się tego poranka. Rozproszone światło szarego świtu wpadło do pokoju,
zapowiadając nowy dzień.
I wtedy pojawiła się wizja. „Przebłysk”, „przywidzenie”, „halucynacja”...? Kyle
wiedział już, że będzie to trwało tylko chwilę, więc skupił się maksymalnie.
Wszystko, co kiedykolwiek widział w taki sposób, okazywało się potem niezwy-
kle ważne.
Tym razem zobaczył siebie samego siedzącego za biurkiem Keenana Gorm-
leya. Przeglądał papiery. Prawa górna szulada była otwarta. Na biurku leżały wy-
4
jęte z niej dokumenty i akta. Masywny sejf Gormleya stał nietknięty przy ścianie
gabinetu. Klucze schowane były w dolnej szuladzie. Każdy z nich otwierał osobną
skrytkę w sejie. Kyle znał kombinację szyfrów, ale nie o tym teraz myślał. To, cze-
go szukał, znajdowało się w rozrzuconych na biurku dokumentach.
Kyle widział, jak pochyla się nad pewną teczką. Była to żółta aktówka, co zna-
czyło, że dotyczy któregoś z członków organizacji. Kogoś z „listy”. Ktoś taki był
cały czas obserwowany przez Gormleya. Obraz przysunął się jak w ilmowym
zbliżeniu. Najważniejszy kadr — nazwisko na okładce teczki: Harry Keogh.
I to było wszystko. Od tej chwili Kyle zaczął się budzić. Trudno mu było zgad-
nąć, co to wszystko miało znaczyć — już dawno przestał próbować zgłębiać zna-
czenie swoich „przebłysków”. W każdym razie, jeśli cokolwiek dzisiaj go tutaj
przyniosło, był to ten krótki, niewytłumaczalny „sen” przed przebudzeniem.
Było jeszcze wcześnie rano. Kyle przedarł się przez zatłoczone ulice Londynu
w kilka minut. Za godzinę wszędzie dookoła zapanuje zgiełk, ale tutaj było jeszcze
cicho. Pozostali pracownicy administracji (troje wraz z maszynistką) mieli wolne
z powodu śmierci szefa. Biura były zupełnie puste.
Kyle nacisnął przycisk windy i wszedł do środka. Wyciągnął swój identyika-
tor i wsunął go w otwór kontrolny. Winda drgnęła, ale nie ruszyła z miejsca. Kyle
ze zdziwieniem spojrzał na kartę i cicho zaklął. Jej ważność wygasła wczoraj. Na
szczęście wraz z innymi drobiazgami miał ze sobą kartę Gormleya. Tym razem
winda ruszyła w górę. Użył ponownie identyikatora, aby dostać się do głównych
pomieszczeń. W środku panowała głucha cisza. Gabinet Gormleya sprawiał tro-
chę dziwne wrażenie. Światło po przejściu przez ciemnozielone szyby i lekko
podniesione żaluzje, tworzyło na ścianie pokoju poziome smugi. To niesamowi-
te oświetlenie potęgowało uczucie obcości, jakiego po raz pierwszy doznał Kyle,
mimo iż często odwiedzał to pomieszczenie.
Stał na progu i długo wpatrywał się przed siebie, zanim wszedł. Zamknął za
sobą drzwi i wkroczył na środek gabinetu. Czujniki już go zidentyikowały, zarów-
no na zewnątrz jak i tutaj. Na ekranie monitora pojawił się napis:
SIR KEENAN GORMLEY JEST NIEOBECNY. ZNAJDUJESZ SIĘ W REJONIE
STRZEŻONYM. PROSZĘ SIĘ ZIDENTYFIKOWAĆ NORMALNYM GŁOSEM.
W PRZYPADKU POZOSTANIA TUTAJ LUB NIEROZPOZNANIA ZOSTANIE
WYDANE DZIESIĘCIOSEKUNDOWE OSTRZEŻENIE. DRZWI I OKNA ZA-
MKNĄ SIĘ AUTOMATYCZNIE. POWTARZAM: ZNAJDUJESZ SIĘ W REJO-
NIE STRZEŻONYM...
Czuł wzbierającą nienawiść wobec zimnej, bezmyślnej maszyny. Trochę z prze-
kory milczał i czekał. W chwilę potem ukazała się kolejna informacja:
ROZPOCZYNA SIĘ DZIESIĘCIOSEKUNDOWE OSTRZEŻENIE...
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]