May Karol -- Miłość ułana 5 - Grobowiec w lesie, Ebook 05
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
K
AROL
M
AY
G
ROBOWIEC W LESIE
C
ZARODZIEJ
A
BU
H
ASSAN
Za czasów Napoleona III Metz był siedzibą jednej z dwudziestu dywizji stacjonujących w
kraju i razem z dywizjami rozmieszczonymi w Strasburgu, Besancon i Chalons–sur–Marne
podlegał komendanturze Wschód, której kwatera główna znajdowała się w Nancy.
Metzbył prawdziwie niemieckim miastem, bo kiedy Lotar Młodszy dzielił swoje włości
miasto przypadło w udziale Ludwikowi Niemieckiemu, a więc weszło w skład Cesarstwa
Niemieckiego. Na skutek wytężonych zabiegów udało się Francuzom objąć miasto najpierw
swoim protektoratem, a później na mocy Pokoju Westfalskiego przejąć całkowitą władzę nad tą
ważną twierdzą.
Jeden z największych pensjonatów w Metzu, hotel l’Europe znajdował się w najpiękniejszej
części miasta, blisko kolei. W hotelu tym lubili zatrzymywać się ludzie z wyższych sfer,
ponieważ znajdowali tu wszystko, co zaspokajało ich wybredne gusta.
Wiosną 1870 roku hotel zaszczyciło szczególnie wielu wysoko postawionych gości. W
mieście kwitło niezwykle barwne życie żołnierskie. Oficerowie wysokiej rangi przyjeżdżali i
odjeżdżali, nie wiadomo skąd, dokąd i dlaczego. I chociaż zazwyczaj występowali po
cywilnemu, to zarówno właściciel jak i obsługa hotelu 1’Europe, mieli wystarczająco dużo
zmysłu obserwacyjnego, żeby rozpoznać, że mają do czynienia z wpływowymi ludźmi armii,
których obecność kazała przypuszczać, że szykuje się coś niezwykle ważnego.
Od kilku dni w najlepszych pokojach hotelu zamieszkiwał pewien starszy pan. Miał z sobą
kilku służących, a z jego kufrów nie usunięto jeszcze oznaczeń kolejowych, na których
widniały nazwy takich miast, jak Paryż i Nancy. Starszy pan przybył więc do Metzu ze stolicy,
odwiedziwszy najpierw główną kwaterę komendantury. Okoliczność ta spowodowała całą
lawinę najróżniejszych spekulacji i domysłów. Nazywał się po prostu Macon, ale jeden z
kelnerów, który pracował w kawiarni w Luwrze twierdził, że zna tego jegomościa i że to nie kto
inny jak hrabia Mes Rallion, faworyt cesarza.
Kto wie, czy ów kelner nie miał racji, ponieważ przy bliższej obserwacji okazało się, że pan
Macon składa częste wizyty dowódcy dywizji, komendantowi twierdzy i innym wysoko
postawionym osobistościom, a ci traktują go w sposób nie pozostawiający wątpliwości co do
jego rangi.
Wczoraj wieczór rozkazał służącym, żeby poczynili przygotowania do podróży, ponieważ
zamierza udać się do Thionville pociągiem, odjeżdżającym z Metzu o godzinie jedenastej, żeby
około południa znaleźć się już na miejscu.
1
Już o dziewiątej pojawił się jakiś młody człowiek o wyglądzie oficera i poprosił o
zaanonosowanie go panu Macon. Pytany o nazwisko podał swoją wizytówkę, na której
widniało: Bernard Caligny, dowódca szwadronu. Ten Caligny był więc oficerem kawalerii,
rotmistrzem. Został zaanonsowany i natychmiast przyjęty. Pan Macon przyjął go niezwykle
uprzejmie, poczęstował cygarem i rzecz dziwna, dalej rozmowa potoczyła się niemal
identycznie jak niegdyś w Simmern pomiędzy generałem i porucznikiem von Greifenklau.
— W kwaterze pańskiego przełożonego widziałem krajobraz namalowany podobno pańską
ręką, rotmistrzu? — spytał Macon.
— To tylko taka mała wprawka.
— Wprawka, która jednak świadczy o sporych umiejętnościach. Sądzę, że nie przyszłoby
panu trudno wcielić się w postać pejzażysty.
— Myślę, żenię.
— Miło to słyszeć. Czy pan mnie zna, rotmistrzu?
Oficer uśmiechnął się.
— Dzisiaj mam przyjemność rozmawiać z panem Macon.
— A w innych okolicznościach? Jakiej by pan udzielił odpowiedzi?
— Wtedy miałbym zaszczyt rozmawiać z hrabią Julesem de Rallion — odparł oficer z
ukłonem. — Dobrze, widzę, że mnie pan zna. Sporo o panu słyszałem. Przełożeni są z pana
zadowoleni i dlatego zamierzam dać panu sposobność do wyróżnienia się.
— Wykorzystam tę okazję, żeby panu udowodnić, że moim pragnieniem jest przysłużyć się
mojemu krajowi!
— Wspaniale! Dowiedziałem się, że włada pan niemieckim?
— Tak, urodziłem się przecież w okolicach Strasburga.
— Czy byłby pan w stanie uchodzić w Berlinie za Niemca?
— Mam nadzieję. Musiałbym tylko móc legitymować się niemieckimi dokumentami.
— Zostanie pan zaopatrzony we wszystko, co potrzebne. Proszę posłuchać, co mam panu do
powiedzenia!
Hrabia zapalił nowe cygaro. Jego wychudła twarz nabrała przebiegłego wyrazu.
— Okoliczności zmuszają nas do rozpoczęcia myślenia o wojnie z Niemcami. Walka
pomiędzy Niemcami i Austrią dowiodła w wystarczającym stopniu, jak rozważnie działa
dowództwo pruskiej armii. Należy przypuszczać, że Prusy odgadły nasze zamiary, a co za tym
idzie poczyniły już pewne przygotowania. Musimy dowiedzieć się czy nasi wrogowie nas
przejrzeli i jakie kroki zamierzają podjąć przeciwko nam. Rozumie mnie pan?
— Doskonale, panie hrabio!
2
— Rzecz jasna, tak delikatnego zadania nie możemy powierzyć oficjalnej dyplomacji.
Potrzebujemy osoby, która byłaby zdolna przeprowadzić podobne śledztwo. Musi to być
człowiek, który oprócz niezbędnych umiejętności wojskowych posiada dość inteligencji, żeby
przechytrzyć wroga. Wyślemy go do Berlina, oczywiście zaopatrzonego w odpowiednie
dokumenty i listy polecające. Dostanie instrukcje, jak ma się zachowywać i pieniądze, po
pierwsze na własne wydatki, a po wtóre na różne nieprzewidziane okoliczności. Jego zadanie
nie będzie łatwe, lecz zostanie za nie odpowiednio wynagrodzony. I to pana właśnie,
rotmistrzu, polecono mi do wykonania tego zadania.
— Podejmę się go z radością i nie zaniedbam niczego.
— Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. Czy był pan już w Berlinie?
— Jeszcze nie.
— To dobrze, bo nie narazi się pan na niebezpieczeństwo, że ktoś pana rozpozna. O
jedenastej wyjeżdżam do Thionville. Czy zdąży pan do tego czasu przygotować się do
podróży?
— Żołnierz musi być stale gotowy do wymarszu.
— Świetnie! Będzie mi pan towarzyszył. Tu niedaleko jest miejsce, do którego udaję się na
tajną inspekcję i od tego, co tam zastanę uzależniam dalsze instrukcje dla pana. Zabierze nam to
najwyżej dwa dni, a potem pojedzie pan do Berlina. Całe swoje zainteresowanie powinien pan
tam skupić na sztabie generalnym, w związku z czym już teraz dam panu pewien adres, który na
pewno się przyda.
Wyjął z kieszeni notatnik, przekartkował kilka stron, po czym mówił dalej:
— Jest tam mianowicie pewien oficer, niezwykle sprawny i pomimo swojej młodości
bardzo dobry strateg, który nawet w swoim prywatnym mieszkaniu zajmuje się niesłychanie
ważnymi pracami. Gdyby się panu udało zaskarbić sobie jego przyjaźń, to może nadarzyłaby
się możliwość, żeby pan po kryjomu rzucił okiem na to co robi. Zręcznie poprowadzona
rozmowa mogłaby panu wiele zdradzić, nawet rzeczy, o których nigdy panu otwarcie nie
powie. Kilka butelek wina we właściwej chwili potrafi sporo zdziałać. Ponadto oficer ten ma
krewnych i być może uda się panu zdobyć ich zaufanie. Nie wdając się w szczegóły chciałem
tylko dać do zrozumienia, że mądry człowiek musi umieć posłużyć się wszelkimi dostępnymi
środkami. Mam szczególny powód, żeby kazać panu śledzić i wybadać akurat tego oficera. —
Powtarzam, że uczynię, co w mojej mocy — odparł rotmistrz. — Czy mogę prosić o nazwisko
tego oficera?
— Jest porucznikiem. Nazywa się Richard von Greifenklau. Niestety nie mogę powiedzieć,
gdzie znajduje się jego prywatne mieszkanie, ale myślę, że dowiedzenie się tego nie powinno
3
sprawić panu trudności. Natomiast wiem coś, co się panu może przydać. Ma dziadka, weterana
z tak zwanej wojny wyzwoleńczej, który służył najpierw pod dowództwem tego zdrajcy
Lutzowa, a następnie pod dowództwem Blüchera i został ciężko ranny w bitwie pod Waterloo.
Jeszcze dziś ten starzec z zapałem opowiada o swoich wyprawach. Na pewno pan wie, że z
łatwością można zdobyć przychylność takich ludzi, jeśli tylko uwierzą, że zarazili słuchacza
swoim zapałem. To wszystko, co mogę panu teraz powiedzieć. Niedługo otrzyma pan bardziej
szczegółowe rozkazy. Czy ma pan jakieś stosowne ubranie? Takie, jakie zwykli nosić artyści?
— Postaram się o coś odpowiedniego.
— A sztalugi?
Rotmistrz nie mógł powstrzymać rozbawienia.
— Wożenie ze sobą sztalug stąd do Berlina byłoby kłopotliwe. I zbyteczne. Wystarczy, że
ubiorę się jak artysta i zabiorę ze sobą sporą teczkę z rysunkami i już będę wyglądał na malarza.
A sztalugi kupię sobie w Berlinie.
— To już zależy od pana. A teraz proszę jak najszybciej przygotować się do podróży. Będę
oczekiwał pana kwadrans przed jedenastą.
Adieu
!
Podniósł się i podał młodzieńcowi rękę. Rotmistrz przyjął ją jak ktoś, kto doznaje
ogromnego zaszczytu, po czym oddalił się oddawszy panu Macon tak uniżony ukłon, jakby
żegnał się z samym księciem. Wiedział, że faworyt cesarza posiada na dworze więcej wpływu
niż niejeden minister, który wyobraża sobie, że posiada jakąś władzę.
Gdy tuż przed jedenastą zajechał na stację pociąg do Thionville pan Macon wsiadł do
przedziału drugiej klasy, a wraz z nim młody człowiek ubrany w wąskie, szare spodnie,
eleganckie lakierki, aksamitną kurtkę, kapelusz z szerokim rondem i rękawiczki. Pod pachą
dźwigał wielką teczkę i nikt nie mógł mieć co do tego wątpliwości, że ma przed sobą artystę
malarza.
Gdy wysiedli w Thionville na peronie stał stary kapitan z zamku Ortry, żeby powitać
czcigodnych gości. Pan Macon, który tutaj na powrót stał się hrabią Rallion, poklepał starego
poufale po ramieniu.
— A więc, kapitanie, widzę, że otrzymał pan moją depeszę.
— Przed dwiema godzinami i pośpieszyłem, żeby pana przywitać.
— Przedstawiam panu rotmistrza Celigny, który w charakterze artysty malarza udaje się do
Berlina. W jakiej, sprawie, tego nie muszę chyba wyjaśniać takiej chytrej sztuce jak pan.
Staremu zajaśniały oczy i skinął poufale młodemu oficerowi:
— Niech się pan dobrze sprawi, żeby ci Prusacy dostali wreszcie zapłatę, na jaką od dawna
zasługują.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]