May Karol -- Berło i młot 4 - Wyspa skarbów, Ebook 05
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
K
AROL
M
AY
W
YSPA SKARBÓW
„T
YGRYS
”
Z Kalkuty do Kota Radża płynął potężnie zbudowany trójmasztowiec, który pod rozprzą i z
tylu miał wypisaną złotymi literami nazwę „Tygrys. Ubiór załogi wskazywał na to, iż okręt
służył do celów wojennych, chociaż po niektórych drobiazgach w budowie i takielunku można
było wywnioskować, że nie do tego celu został zbudowany.
Dowódca, jeszcze krzepki mat stał na tylnym pokładzie i spoglądał w górę na wanty, gdzie
wisiał mężczyzna i lornetą penetrował teren.
— No. Piotrze, widzisz już jakiś ląd?
— Nie,. kapitanie, nic nie widzę. Jesteśmy daleko od lądu i słońce świeci nam prosto w
twarz.
— Oczywiście, Piotrze, masz rację. Uważaj dobrze i zamelduj mi zaraz, jak zauważysz coś
niezwykłego.
Falkenau — łaskawy czytelnik z pewnością odgadł, że to on był kapitanem — odwrócił się,
skierował się na prawą burtę i wszedł do sterowni. Sternik miał posturę olbrzyma, którego
należałoby się obawiać, gdyby nie łagodzący pierwsze wrażenie, wyraz jego twarzy.
— No, sterniku, jak leci? Dostaliście w Kalkucie dobrą wiadomość od swoich?
— Dziękuję! Moi są zdrowi, a chłopak robi postępy. Mimo młodego wieku jest już
podporucznikiem marynarki.
— Naprawdę? No to gratuluję takiego chłopaka, sterniku! Kiedy widzieliście go po raz
ostatni?
Cień przemknął po twarzy olbrzyma.
— W ogóle go jeszcze nigdy nie widziałem!
Falkenau cofnął się ze zdumienia o krok.
— Co powiadacie? Jeszcze go wcale nie widzieliście? Czy nie spędzaliście swego urlopu
regularnie w domu?
— A bo to jest tak, — odezwał się sternik z żalem w głosie — jak przyjeżdżałem do domu,
to mój syn nie miał urlopu, a kiedy dostał urlop, to ja, jego ojciec, właśnie wtedy pływałem po
pełnym morzu.
Te słowa zostały wypowiedziane z tak komiczną powagą, że Falkenau się roześmiał.
— Dlaczego nie złożyliście dotąd prośby o przeniesienie syna na „Tygrysa? Książe Maks z
pewnością przychyliłby się do niej, chociażby dlatego, że wasz chłopak jest przybranym synem
majora Helbiga.
1
— Widzicie, nie mogę żebrać o łaskę dla mojego syna. Mój chłopak sam powinien znaleźć
swoją drogę, żeby potem nie mówił, że zawsze inni nim komenderowali.
— Sterniku, takie podejście do sprawy przynosi wam zaszczyt. Ale gdyby tak ktoś inny, na
przykład ja, wniósł takie podanie, to chyba byście nie mieli nic przeciwko temu. Mam rację?
Oczy sternika zabłysły radośnie.
— Niech to diabli! Wybaczcie, chciałem powiedzieć, że to oczywiście byłaby dla mnie
wielka radość. I to jeszcze jaka, gdybym mojego jedynaka mógł mieć przy sobie!
— No dobrze, będę miał tę sprawę na uwadze. A powiedzcie, co słychać u matki chłopca?
Poślubiliście ją? Wiem, że byliście na to mocno zdecydowani.
Mina sternika natychmiast zrzedła.
— Zamierzałem i nadal mam ten zamiar. Ale istnieje pewna przeszkoda.
— Przeszkoda? Może już was nie lubi?
— Nie, to nie to. Ale jej mąż jeszcze żyje.
— Niewesoło. Jej mąż więc jeszcze żyje?
— Niestety! — odrzekł sternik z godną uznania szczerością. — Ma do odsiadki dziesięć lat,
niedługo kończy się jego wyrok, a wtedy będzie wolny i pewnie spróbuje zarzucić kotwicę u
swojej żony.
— Ale tym razem chyba odejdzie z kwitkiem? Prawda?
— Jestem o tym całkowicie przekonany Niech się tylko odważy dotknąć ją palcem, a
przekona się, kto to jest Balduin Schubert! Wezmę go między pięści, żeby mu się zdawało, że
słyszy anioły śpiewające w niebie.
Sternik się rozochocił i pewnie by dalej opowiadał w tym samym tonie, gdyby Falkenau nie
skierował rozmowy na inny temat.
— Co powiecie, sterniku, na nasz rejs? Prawda, że wspaniały?
— Cudowny! To jeden z najpiękniejszych kursów, jakie odbyłem pod żaglami. Od czasu
sztormu na wysokości Cejlonu mamy morze tak gładkie, jak parkiet damskiego salonu.
Kapitan uśmiechnął się.
— Czy weszliście już na parkiet jakiejś damy?
— Tak przynajmniej sądzę. W domu majora Helbiga, który ma trzy siostry.
— I jak, wyszła na zdrowie ta historia?
— Źle, bardzo źle. Mówię wam, wydawało mi się, że jestem bomkliwerem, od którego
wymaga się tańczenia na silnie naprężonej linie tak, aby nie spaść.
Falkenau zaśmiał się:
2
— To byłoby zbyt wygórowane żądanie. Poza tym jak będziecie pisali do domu, to
pozdrówcie ode mnie swoich i Helbigów!
— Dziękuję, . chętnie to uczynię. Ale chwileczkę! Czy mam też pozdrowić od was trzy
siostry majora?
— Myślicie, żeby nie?
— Odradzam wam.
— Czemu to?
— Ponieważ wtedy, każda z tych trzech szalup natychmiast pomyśli, że chcecie się obok
niej położyć; pokład w pokład, a potem będzie się wam trudno wydostać.
— A więc tak myślicie, sterniku. Nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa, bo ja już mocno
zarzuciłem swoją kotwicę.
— Ach tak, prawda! Co ze mnie za rekin, skoro wygaduję takie głupoty. Wy już przecież
macie żoneczkę, i to taką, że trudno o milszą.
— Oczywiście, sterniku! A więc pozdrówcie te panie ode mnie! I jeszcze jedno, wasz
następny urlop powinniście tak wziąć, abyście mogli w końcu zobaczyć syna.
Falkenau odszedł — i zostawił sternika sam na sam ze swoją radością.
Ledwo kapitan wszedł na tylni pokład, z bocianiego gniazda rozległo się wołanie:
— Łódź, ahoj!
— Gdzie?
— Z północnego wschodu.
— Żaglówka?
— Nie, wiosłowa.
Łódź wiosłową na pełnym morzu i to w takiej odległości od lądu, łatwo zauważyć.
— Ilu wioślarzy?
— Nie wiem. Odległość jest jeszcze zbyt duża.
Właśnie przechodził przez pokład starszy bosman, był to Cygan. Karavey, którego
Czytelnik miał już okazję poznać.
— Bosmanie!
— Słucham!
— Przynieś mi moją lunetę z kajuty!
Karavey oddalił się i po chwili wrócił z lunetą. Falkenau rozciągnął ją i skierował w podane
miejsce.
— Tak jest! Łódź wiosłowa, a na niej tylko dwóch mężczyzn. No i co na to powiecie
bosmanie?
3
— Rozbitkowie z zatopionego statku.
— Też tak sądzę. Ale uwaga! Wygląda na to, że łódka się od nas odwraca. To mi wygląda
podejrzanie. Gdyby byli rozbitkami, płynęliby raczej w naszą stronę. Na pewno już dawno nas
zauważyli, gdyż słońce świeci im w plecy. Popatrzcie przez lornetę, bosmanie?
Karavey posłuchał kapitana.
— To prawda. Oni nie chcą o nas nic wiedzieć.
— Wygląda na to, że mają jakiś powód, aby nam zejść z drogi. Trochę ich sobie wybadam.
Jak sądzisz, dobry pomysł, bosmanie?
— Jak chcecie, kapitanie! Mnie się też to wszystko wydaje bardzo podejrzane.
Za chwilę rozległ się na pokładzie rozkaz Falkenaua:
— Chłopaki, zwijać szoty!
Rozkaz wykonano w oka mgnieniu.
— Mat! Północny wschód!
„Tygrys zakreślił lekki łuk, a wiejący teraz od rufy wiatr tak się oparł na płótnie, że statek
nabrał podwójnej prędkości. Wkrótce można było gołym okiem dostrzec łódź.
— Na Boga, coś tak dziwacznego widzę po raz pierwszy — stwierdził po chwili Falkenau,
który bez przerwy trzymał lunetę, skierowaną na łódkę. — Jeden wiosłuje, jakby miał piekło za
sobą, a drugi siedzi z założonymi rękoma i nawet się nie oglądnie, jakby go ta cała historia
zupełnie nie obchodziła. Jeśli się mylę, że za tym stoi jakaś diabelska sprawka, to nie chcę być
kapitanem tak dobrego statku, jak nasz. Bosmanie, sprowadźcie tu lepiej kilku chłopców! Nie
wiadomo, czy nie mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznymi facetami.
Karavey wydal odpowiednie rozkazy, a potem spoglądali wszyscy z napięciem na wodę, co
nastąpi dalej. Łódź zbliżała się szybko, lecz jej załoga nie zmieniła swego zachowania: jeden
wiosłował ze wszystkich sił, a drugi siedział nieruchomo, jak lalka z wosku. Kapitan pokiwał
głową.
— Mój Boże, to chyba wariaci, przecież wiedzą, że szkoda ich każdego uderzenia wiosłem,
jakie wykonują.
— Pozwólcie, Kommodre. — zauważył Karavey. — Oni wcale nie wyglądają na
stukniętych. Chcą po prostu zyskać na czasie.
— Być może. — Falkenau przyznał mu rację. — Ale ten drugi na ławce przy sterze jest dla
mnie zagadką. Podejrzewam, że czyta jakąś książkę. To musi być najciekawsza książka, jaka
istnieje, gdyż nie może się od niej oderwać.
„Tygrys podpłynął bardzo blisko, Falkenau kazał zwinąć żagle. Wykonano tę robotę tak
sprawnie, że statek zatrzymał się kilka długości przed łodzią, a potem poruszały go już tylko
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]