Masters Priscilla - Nietypowa sprawa, eBook!, M
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S/'9NV LX d
dS"J
PlISCILLP DlSTBHS
Nietypowa sprawa
------
PniStlLLO HlBSl!
Nietypowa sprawa
Przekład: AGNIESZKA KLONOWSKA
TORUŃ
Tytuł oryginału:
AND NONE SHALL SLEEP
Copyright © Priscilla Masters 1997
Copyright © for the Polish edition by „C&T", Toruń 2008
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Klonowska
Opracowanie graficzne: MAŁGORZATA WOJNOWSKA
Redaktor wydania: PAWEŁ MARSZAŁEK
Korekta:
MAGDALENA MARSZAŁEK
MIEJSKA BlflliSTEKA FUBŁKZNA
ZN. KLAS.
NR IN
Skład i łamanie:
KUP „BORGIS" Toruń, tel. (0-56) 654-82-04
ISBN 978-83-7470-116-7
Wydawnictwo „C&T" ul. Św. Józefa 79, 87-100 Toruń, tel./fax (0-56) 652-90-17.
Toruń 2008. Wydanie I.
Druk i oprawa: Wąbrzeskie Zakłady Graficzne Sp. z o.o. ul. Mickiewicza 15, 87-
200 Wąbrzeźno.
Prolog
Po raz pierwszy usłyszał to od matki. Bawił się wtedy w ogrodzie, gdzie
zastawiał pułapkę na małego drozda — niby nic wielkiego, zwyczajna, banalna
zabawa. Zajęty wysypywaniem ziaren w linię prowadzącą prosto do wnętrza
glinianego dzbanka, nawet nie zauważył, że stoi oparta o drzwi. Dopiero na
dźwięk jej głosu odwrócił głowę.
— Tony — zaczęła łagodnym, pełnym smutku tonem. — Czy ty naprawdę nie masz
litości?
Wtedy jeszcze nie rozumiał jej słów. Dopiero teraz, po dwudziestu latach,
potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
Litość... Nigdy w życiu nie odczuwał czegoś podobnego, choć czasem targały nim
różne emocje —jak wtedy, gdy ptak uciekł i nie udało mu się go złapać.
Potrafił też odczuwać gniew.
I znał uczucie podniecenia, które towarzyszyło mu zawsze, gdy obmyślał swój
plan. To było niezwykle ekscytujące: rozsypać podstępnie ziarno i zwabić ptaka
prosto do pułapki. O tak, wabienie ofiar w ustronne miejsca zawsze budziło w nim
silne emocje.
A potem upajał się ich strachem. Uwielbiał patrzeć na ich przerażone twarze, gdy
wiedzieli już, że czeka ich niechybna śmierć. Czasem pozwalał im pomodlić się
ten ostatni raz, a silnie wierzących zachęcał nawet, by prosili Boga o
przebaczenie. Może to był właśnie przejaw litości.
Wiedział też, co to pogarda. Nauczył się tego w pracy.
Najbardziej gardził ludzką podłością. Do brudnej roboty to każdy chętnie cię
zatrudni, myślał, wydymając pogardliwie wargi, ale jak przychodzi do
wynagrodzenia, wtedy zaczyna się całkiem inna gadka. Widocznie jego pracodawcy
nie zdawali sobie sprawy, ile kunsztu i wytrwałości wymaga jego praca. Musiał
być zwinny, czujny i przebiegły
niczym lampart polujący na zebrę. Ale gdy przypomniał sobie swoje ostatnie
zlecenie, oczy zabłysły mu gniewem. — Jak można chcieć więcej za coś, co zabiera
zaledwie krótką chwilę? — dziwili się. Z trudem powstrzymywał się, by nie
wybuchnąć. — Krótką chwilę? Czy wy nic nie rozumiecie? Zaplanowanie takiej
roboty zajmuje mi ładnych parę dni. Trzeba obmyślić plan, wybrać czas i miejsce
— dodał surowym tonem, bo tak trzeba z klientami. — Macie do czynienia z
prawdziwym fachowcem.
Obserwowała go, jak rozdzierał kopertę, wyraźnie zaciekawiony.
— Co to, Jonathan? — spytała, zerkając na niego niespokojnie. — Jonathan? —
powtórzyła.
Siedział przy stole i wpatrywał się w kartkę papieru. Sama wręczyła mu ten list
w białej kopercie ze starannie wydrukowanym adresem. Odetchnęła z ulgą: całe
szczęście, że to nie kolejny rachunek. Uspokojona, podała mu kopertę, nie
pamiętając o przeszłości. Po chwili posmarowała masłem jeszcze jedną grzankę i
sięgnęła po słoiczek z dżemem, a gdy podniosła wzrok, ujrzała jego pobladłą
twarz.
— Jonathan? — powtórzyła.
Wyciągnął rękę z kartką papieru. Jego twarz wydała się nagle bardziej zmęczona,
wymizerowana i mocno zryta szarawymi bruzdami.
Zmieszana, sięgnęła po kartkę. — Znowu z policji? — spytała, ale on pokręcił
tylko głową i wsunął palce za kołnierz, jakby chciał rozluźnić jego ucisk.
Spokojnie założyła okulary i zerknęła na papier. Przeczytanie wiadomości zajęło
jej sekundę: na kartce widniało jedno krótkie, lakoniczne zdanie. Obróciła ją
raz, potem drugi i parsknęła śmiechem. — To chyba jakaś reklama. No cóż, trafili
pod zły adres.
Jonathan Selkirk przymknął powieki i po chwili ciężko je uniósł. Miał bardzo
jasne oczy. Żona obserwowała go, nie kryjąc zdziwienia.
— Ktoś sprytnie to sobie wymyślił — dodała, wyciągając rękę z kartką. — Ciekawe
tylko, po co.
— Coś ty powiedziała? — wyjąkał, wpatrując się w papier w jej dłoni. — Reklama?
— Na jego twarzy pojawiła się złość. — Aleś ty głu-
pia. Jaka to reklama, skoro nie ma tu żadnej nazwy firmy? — wysapał, wciągając
gwałtownie powietrze świszczącymi wdechami. — Komu przyszłoby do głowy rozsyłać
jakieś gówniane ulotki o testamencie, a w dodatku do mnie, prawnika? Zawsze
mówiłem, że nie masz ani krzty oleju w głowie. Nigdy w życiu nie widziałem tak
głupiej baby.
Ale jego żona zareagowała bardzo spokojnie. Zdjęła okulary, położyła je na stół.
— Nie musisz zaraz mnie obrażać, Jonathan — odparła niewzruszonym tonem. —
Ludzie mają dziś różne pomysły. Może to naprawdę reklama. — Zerknęła znów na
kartkę, uśmiechnęła się i odłożyła ją na stół. — Daj spokój, nie przejmuj się
tym. Najlepiej od razu wyrzuć to do śmieci.
Spojrzał na nią gniewnie. — Mówisz, że mam się nie przejmować, tak? — spytał.
Skinęła głową.
— Może i masz rację — odparł chrypliwie.
Zasiedli z powrotem do śniadania. Ona dokończyła grzankę, a on sączył powoli
herbatę. Po chwili jego wzrok znów padł na kartkę papieru.
— Słuchaj, przecież to nic innego, tylko pogróżki — wysapał, oddychając z
trudem. — Ktoś wyraźnie mi grozi... I nawet się domyślam, kto za tym stoi —
dodał.
Jego żona przeżuła grzankę. — A niby kto? — spytała po chwili.
— Sama się domyśl.
— A skąd mam wiedzieć? — zdziwiła się, pocierając palcem podbródek. Nic nie
odpowiedział, tylko patrzył na nią, poirytowany. — Och, naprawdę myślisz, że to
tamci? — zaśmiała się po chwili. — Teraz to ty jesteś niemądry, a w dodatku masz
jakąś obsesję. Przecież to było dawno temu, wszystko poszło już w niepamięć,
zostało wybaczone i zapomniane.
— Ha! — parsknął Jonathan, wykrzywiając usta. — Tylko głupcy są naiwni —
odparł. — Niektórych rzeczy się nie wybacza i nie zapomina, Sheila. Tacy jak oni
mają długą pamięć, a przy tym są cholernie sentymentalni — wysapał. — Lubią
używać takich frazesów jak „stare grzechy mają długie cienie" i inne podobne
bzdury.
Jego żona podniosła się z miejsca. — Nieprawda — skwitowała, a jej ciemne oczy
popatrzyły łagodnie. — Nie masz racji. Ci sentymentalni głupcy tylko zamącili ci
w głowie. Zaraz zmizerniałeś — dodała z uśmiechem. — Powinieneś uznać ten list
za zwykły kawał.
Jonathan spurpurowiał na twarzy. — Co? Też mi kawał! — wybuchną! i uderzył
otwartą dłonią w list. — To nie jest śmieszne, to przerażające — dodał, a twarz
wykrzywiła mu się z bólu.
Słysząc wibrujący turkot nadjeżdżającej z tyłu ciężarówki, inspektor Joanna
Piercy zjechała rowerem jak najbliżej krawężnika i pochyliła głowę do przodu,
czekając na silny podmuch. Ogłuszający łoskot silnika dudnił coraz bliżej i
nagle jadąc przed tym ogromnym pojazdem, Joanna poczuła się mała i bezbronna.
Ciężarówka nadciągała coraz szybciej, była tuż za nią, gotowa wyprzedzić rower i
już po chwili zrównała się z nim. Joanna zerknęła przez prawe ramię: jej wzrok
przykuły masywne koła, obracające się tak gwałtownie, jakby miały wytworzyć pole
magnetyczne. Pochyliła się nad kierownicą jeszcze niżej.
To, co wtedy nastąpiło, stało się nagle, szybko i bez ostrzeżenia. Jakaś
wystająca część ciężarówki uderzyła ją tak silnie, że Joanna straciła równowagę
i spadła z roweru na twarde podłoże. Usłyszała brzęk upadającego roweru. Poczuła
przeszywający ból w ręce. Przez chwilę leżała bez ruchu, dysząc ciężko, targana
bólem na całym ciele, szczególnie w ramieniu.
Leżała na poboczu, a ciężarówka popędziła naprzód, zostawiając za sobą chmurę
spalin. Joanna nie wierzyła własnym oczom.
— Ty draniu! — krzyknęła za kierowcą. — Co za cholerny dupek — wołała,
rozwścieczona, ale na próżno, bo kierowca ciężarówki nawet jej nie zauważył, nie
poczuł ani nie usłyszał uderzenia. Dojedzie sobie spokojnie na miejsce, nie
mając zielonego pojęcia, że kogoś potrącił, pomyślała Joanna. Rozejrzała się
dookoła — o tak wczesnej porze na drodze nie było ani żywego ducha. Żadnych
świadków, którzy mogliby zgłosić wypadek i złożyć zeznania, nikogo, kto mógłby
jej pomóc, wezwać karetkę, pozbierać rower. Joanna z trudem usiadła i popatrzyła
na siebie.
Spodenki kolarskie były całe podarte i zabłocone, nogi pokaleczone, głowa pękała
jej z bólu, a oczy zdawały się dziwnie napuchnięte i nagle droga stała się
niewyraźna i rozmazana. Joannie zrobiło się niedobrze i poczuła dreszcze.
Najbardziej ucierpiało prawe ramię. Cała ręka jej zdrętwiała, a nienaturalnie
wykrzywiony nadgarstek oznaczał złamanie. Joanna wiedziała, że potem, kiedy szok
minie, ból stanie się nie do zniesienia.
8
Usiłowała skupić wzrok na drodze, ale wciąż widziała niewyraźnie. Spojrzała na
rower — był zniszczony, miał powyginane koła i uszkodzoną kierownicę.
Wzięła głęboki oddech, usiłując powstrzymać łzy, po czym ukryła głowę w
ramionach. — Jasna cholera —jęknęła.
Próbowała się podnieść, ale wszystko wokół niej zawirowało jak na karuzeli —
była półprzytomna, skołowana, oślepiona, aż w końcu usiadła bezradnie na
poboczu. Miała mdłości i zawroty głowy. Wreszcie zatrzymał się przy niej jakiś
samochód i wysiadł z niego mężczyzna.
— Spadłaś z roweru, skarbie? — odezwał się. — Pewnie nieźle się potłukłaś, co?
Joanna powstrzymała się od ironicznej uwagi i pokręciła tylko głową, a po chwili
straciła przytomność.
Dobrze się czujesz, Jonathanie? — spytała.
Jego cera przybrała niezdrowo szary odcień. — Jasne, że nie — fuknął. — Znów mam
te cholerne bóle. Podaj mi tabletki, tylko szybko!
Zamknął oczy, jakby powieki mu ciążyły. Wiedział, że jest chory, że potrzebuje
ciszy, spokoju, miłego dotyku, troskliwej opieki. Z trudem łapał oddech. Gdyby
tak mógł uwolnić się od tej Sheili... Uśmiechnął się mimo bólu. Miał już nawet
pewien plan, ale... Znowu posmutniał i sięgnął po list. Napisano go na
komputerze, kartka A4, papier dobrej jakości. Nie było podpisu, daty ani adresu
nadawcy; zawierał tylko jedno zdanie, drukowanymi literami:
PANIE SELKIRK, NIECH PAN SPISZE TESTAMENT.
Usłyszała wycie syren i głosy jakichś ludzi. Pytali, czy ich słyszy. Nie
wiedziała, czy to jawa, czy sen.
— Jak pani na imię?
— Joanna — wyszeptała.
— W porządku, zaraz się panią zajmiemy — oznajmił czyjś pogodny głos, a inny
kilkakrotnie ją uspokajał.
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy ktoś suchym, oficjalnym tonem spytał o jej
najbliższą rodzinę.
Powoli odzyskiwała czucie w ręce. Rzeczywiście, ból był okropny. Próbowała ją
unieść, ale była ciężka, bezwładna i nieruchoma. Popatrzyła na nią — ręka leżała
usztywniona ogromną, niebieską szyną.
Joanna uznała, że lepiej będzie zostawić ją w spokoju.
Jonathan włożył pod język przepisaną ilość tabletek, ale ból stopniowo narastał.
Kiedy jego żona zauważyła, że zsiniały mu wargi, postanowiła działać.
— Dzwonię po lekarza — oznajmiła stanowczo. — To mi nie wygląda na zwyczajny
atak.
Zerknął na nią spode łba. — Nie chcę tu widzieć tego konowała, Sheilo — rzucił.
— Oni nie potrafią nic innego, tylko faszerować lekami. — Chciał się podnieść,
ale silny ból sprawił, że natychmiast opadł na krzesło. — Sam sobie poradzę —
zaprotestował. — Nie musisz koło mnie skakać, nie jestem małym dzieckiem —
dodał, patrząc na nią gniewnie. Z trudem wciągał powietrze, oddychanie sprawiało
mu ból.
Pochyliła się nad nim. — Posłuchaj, Jonathan — odezwała się łagodnie. — Tym
razem to naprawdę może być zawał. Już wcześniej miewałeś ataki. To powinno być
dla ciebie ostrzeżeniem.
Podniósł na nią wzrok. W jego okrągłych, zimnych oczach czaił się strach.
— Jakim ostrzeżeniem? Co masz na myśli?
Uśmiechnęła się. — Twoją chorobę wieńcową, kochanie — odparła, patrząc mu z
bliska prosto w oczy, śmiało, bez mrugnięcia. — A niby co innego?
Jonathan Selkirk zerknął na list. — Chciałabyś tego, Sheila — skwitował. —
Ucieszyłabyś się, gdyby to był zawał, co?
Ale ona zignorowała tę uwagę, zajrzała do książki telefonicznej i wykręciła
numer do lekarza. Czekając, aż ktoś podniesie słuchawkę, odwróciła głowę i
spojrzała na męża z pobłażliwym uśmiechem. — Nie gadaj głupstw, Jonathanie —
powiedziała bardzo spokojnie, jak matka karcąca marudne dziecko. — Wiesz
przecież, że wcale bym tego nie chciała. — Następnie odezwała się do słuchawki:
— Dzień dobry, panie doktorze. Mówi Sheila Selkirk. Obawiam się, że mój mąż...
Reszta korespondencji leżała na stole nietknięta, jakby całkiem o niej
zapomnieli.
Sprawnie poruszające się sylwetki ludzi, oślepiający blask lamp, pieczenie
dezynfekowanych ran. Z białej butelki do jej ramienia sączył się jakiś
przezroczysty płyn, od którego było jej zimno. Zdrętwiał jej usztywniony kark.
Ktoś zdjął jej kask, ktoś inny nożycami rozcinał po-
10
darte szorty. Próbowała protestować, ale pielęgniarka orzekła, że inaczej się
nie da.
— Dam pani środek przeciwbólowy. — Poczuła ukłucie w nogę. Próbowała przełknąć
ślinę, ale miała sucho w ustach.
Przed oczami zamajaczyła jej wysoka postać mężczyzny w ciemnej marynarce.
Powiedział jej to, czego sama zdążyła już się domyślić — że ma złamaną rękę.
Dodał też, że konieczna będzie operacja. A potem Joanna znów zapadła w błogi
sen.
Lekarz popatrzył na Jonathana i od razu zadał mu całą serię pytań. — Czuje pan
bół?
Jonathan skinął głową.
— Gdzie? W ramieniu? Znów przytaknął ruchem głowy.
Lekarz wziął do ręki fiolkę z lekami. — A ile tabletek pan przyjął?
— Sześć.
— I nie pomogły panu?
— Nie.
— No cóż, w takim razie trzeba zabrać go do szpitala — oznajmił, zwracając się
do Sheili. — Prawdopodobnie miał zawał. — Rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie.
— Nerwy, stres, przepracowanie... Ostrzegałem panią — dodał, po czym podniósł
słuchawkę, by wezwać karetkę.
Sheila Selkirk była wyraźnie podenerwowana. — Tylko nie do szpitala, panie
doktorze — zaoponowała.
Lekarz przysłonił dłonią słuchawkę. — Nie ma innego wyjścia, pani Selkirk —
odparł. — Mąż musi odpocząć. W żadnym wypadku nie wolno mu teraz się denerwować.
— Błagam, tylko nie do szpitala — odezwał się Jonathan.
— Zabierzemy więc pana do naszego ośrodka zdrowia — postanowił lekarz. — Tam
się panem zajmą.
Tym razem oboje byli zadowoleni.
Na jej łóżku przysiadła jakaś postać w białym fartuchu. Joanna otworzyła jedno
oko. — Matthew? — szepnęła.
Patrzył na nią z tak troskliwą miną, że poczuła w żołądku dziwny ucisk. Posłał
jej smutny uśmiech, pochylił się i pocałował ją w czoło.
— Jo — odezwał się. — Ale napędziłaś mi stracha.
11
— Przepraszam. — Zamknęła oczy i odpłynęła.
Tak rzadko widywała Matthew w białym fartuchu. W pracy nosił zwykle zielony
kitel chirurgiczny, w którym przypominał raczej ogrodnika... Zapadła w sen,
czując jego dotyk na zdrowej ręce.
Piętro niżej leżał Jonathan Selkirk, który próbował się uwolnić od towarzystwa
własnej żony.
— Nie musisz tu siedzieć. Pielęgniarki się mną zajmą — rzekł, przyglądając się
jej, jak pakuje jego rzeczy do małej walizki.
— Zabiorę je do domu, kochanie.
— Naprawdę nie musisz tu siedzieć — powtórzył. — Idź już i zostaw mnie w
spokoju, proszę cię — dodał, poirytowany.
— Dobrze, zaraz sobie pójdę. — Popatrzyła na niego dziwnie, obrażonym wzrokiem.
— Wtedy odpoczniesz sobie ode mnie. Wpadnę jeszcze dziś wieczorem zobaczyć, jak
się czujesz. No, to na razie — rzuciła z uśmiechem. — Muszę jeszcze coś
załatwić. Zadzwonię do biura i powiem im, co się stało.
— Nie trzeba, sam to zrobię.
Pochyliła się nad nim. — Pamiętaj, co powiedział lekarz: nie wolno ci się
denerwować.
Wieczorem znów przyszła, tym razem na dłużej. Krzątała się po sali, przyglądając
się urządzeniom, do których go podłączono. — Ciekawe, do czego służą —
zastanawiała się. — Po co to wszystko? — Zerknęła na butelkę z przezroczystym
płynem, skąd plastikowa rurka prowadziła prosto do jego ramienia.
Jej mąż spojrzał niechętnie na monitor. — Nie zasnę przy tym, jeśli to będzie
pikać mi nad uchem przez całą noc.
Sheila Selkirk zaczęła manipulować przy przyciskach. — Dopóki nie włączy się
alarm, to nie masz się co martwić.
Po chwili aparat wydał głośny, wysoki dźwięk i natychmiast pojawiła się
pielęgniarka. Popatrzyła na Jonathana, nacisnęła jakiś guzik, by wyłączyć alarm,
i zmierzyła Sheilę Selkirk surowym spojrzeniem. — Proszę niczego nie dotykać —
nakazała. — Aparatura jest nastawiona.
Sheila odprowadziła ją wzrokiem. — To wszystko służy chyba do ratowania życia —
podsumowała.
Po twarzy Jonathana przebiegł grymas bólu i przerażenia. Przeszkadzała mu
obecność żony, jej nerwowe ruchy, jej dotyk.
12
Wreszcie zebrała się do wyjścia. Pocałowała go lekko w policzek. — Dobranoc,
kochanie — rzuciła. — Do zobaczenia później.
Dopiero gdy wyszła i zamknęła za sobą drzwi, nagle uświadomił sobie, że Sheila
zabrała mu ubranie i zostawiła tylko piżamę, kapcie i szlafrok. Poczuł się
uwięziony. Brzęczykiem wezwał pielęgniarkę i poprosił o telefon, ale ta
spojrzała na niego niepewnie i mruknęła pod nosem, że powinien raczej odpocząć.
— Niech pani przyniesie telefon! — warknął, ale pielęgniarka wyszła i został
zupełnie sam.
Tymczasem na korytarzu Sheila Selkirk rozmawiała z inną z pielęgniarek.
— To zawał, prawda? — pytała uparcie. — Lekarz sam mówił, że to zawał — dodała,
zaciskając palce na swej czarnej, płóciennej torbie.
Pielęgniarka patrzyła na nią, zdziwiona. — Tak, ale to jeszcze nic pewnego —
odparła. — Wyniki będą dopiero jutro.
— Jutro? — Sheila Selkirk pokiwała głową.
Pielęgniarka położyła jej dłoń na ramieniu. — Musimy mieć pewność — uspokoiła
ją. — Proszę się nie martwić.
Twarz Sheili przybrała surowy wyraz. — Wcale się nie martwię — rzuciła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]