MACOMBER DEBBIE - PRZEPIS NA ŚWIĘTA, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MACOMBER
Przepis na święta
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W chłodny lutowy dzień 1955 roku, kiedy
przyszedłem na świat, moja cioteczna babcia
przyniosła w prezencie tradycyjny keks. Przecho-
wuję go po dziś dzień i co roku w święta Bożego
Narodzenia przynoszę go ze strychu. Nadal wyglą-
da świetnie i kusi, by odciąć kawałek i spróbować.
Dean Fearing,
szef kuchni restauracji
„,The Mansion on Turtle Creek"
Ta praca chyba ją w końcu dobije.
Emma Collins w milczeniu popatrzyła na przy-
stojnego pilota, który znowu zachęcającym ges-
tem wskazał na samolot, z uporem namawiając ją
na krótki lot nad okolicą. Nie po to tu przyszła. Jej
zadaniem była sprzedaż powierzchni reklamowej
w gazecie „The Puyallup Examiner".
- Nie, naprawdę dziękuję - powtórzyła po raz
trzeci. Ten O1iver Hamilton chyba ma problemy
ze słuchem, pomyślała z irytacją, lecz nadal
5
robiła dobrą minę do złej gry. Musi zachowywać
się jak profesjonalistka, nie może pokazać po
sobie zdenerwowania. Nie ma mowy, by dała się
wrobić w taką przejażdżkę.
Bała się latać. Lot normalnym samolotem jesz-
cze jakoś potrafiła przeżyć, lecz za nic by nie
wsiadła na pokład tej niewielkiej maszyny piloto-
wanej przez 01ivera. Co z tego, że facet jest całkiem
do rzeczy. Jego ciemnoniebieskie oczy lśniły pięk-
nym blaskiem, a brązowa kurtka z postarzanej
skóry upodabniała go do pilotów z czasów II wojny
światowej. Brakowało mu tylko białego szalika.
Była pewna, że gdyby przyjęła jego propozycję, na
długo by zapamiętała ten lot. Hamilton dopiero by
jej pokazał, co potrafi. Pętle, beczki i inne akro-
batyczne popisy - chyba by umarła ze strachu.
Wyglądał na takiego, który lubi się popisywać.
Położyła na biurko cennik ogłoszeń reklamo-
wych, odwracając się od okna wychodzącego na
lotnisko i stojącego w pobliżu samolotu. Cessna
caravan 675, jak wcześniej pouczył ją Hamilton.
- Jak już mówiłam, „The Examiner" wycho-
dzi w nakładzie ponad czterdziestu pięciu tysięcy
egzemplarzy, swym zasięgiem obejmuje cztery
hrabstwa. Oto nasze stawki - wskazała na cennik.
- W grudniu mamy ofertę promocyjną, bardzo
interesującą. Proszę tylko zobaczyć. Takich sta-
wek nikt nie jest w stanie przebić.
- Wszystko to pięknie - rzekł Hamilton, pod-
nosząc się i okrążając biurko. - Za to ja mogę
zaproponować przygodę życia...
6
Instynktownie szarpnęła się w tył. Miała głę-
boki uraz do facetów, którzy sypali obietnicami
jak z rękawa. Jej ojciec był właśnie taki. Takim
go pamiętała od najmłodszych lat. Pojawiał się
i znikał, potem znowu wracał, obsypując ją
prezentami i obiecując złote góry. Oczywiście
nigdy nie dotrzymywał tych obiecanek. A jed-
nak mama kochała go do końca. Zmarła po
krótkiej chorobie, gdy Emma była na drugim
roku studiów. Ojciec, trzeba mu oddać sprawied-
liwość, płacił za jej studia, lecz ona nie chciała
utrzymywać z nim kontaktów. Miała swoje ży-
cie i swoje plany, marzyła o karierze dziennikar-
skiej. Po dyplomie zaczęła pracę w „The Exa-
minerze". Nie było łatwo, lecz trudności wca-
le jej nie zniechęcały. Zdawała sobie sprawę, że
początki zwykle są trudne. Nie spodziewała się
jednak, że połowę czasu będzie spędzać na
szukaniu ogłoszeniodawców i pisaniu nekro-
logów.
„The Examińer" był gazetą o długiej tradycji,
należał do wymierającego gatunku - od trzech
pokoleń znajdował się w rękach rodziny Berwal-
dów. Walt Berwald II utrzymał dziennik w trud-
nych czasach ekspansji koncernów prasowych
i rosnącej konkurencji ze strony wielkomiejskich
gazet z Tacomy i Seattle. Nie było to łatwe
zadanie; nic dziwnego, że przypłacił to atakiem
serca. Teraz, po jego niespodziewanej śmierci,
stery przejął trzydziestoletni syn Wal ta. Walt III,
nowy redaktor naczelny, wychodził ze skóry, by
7
płynność finansowa gazety nie została zachwia-
na. Było to prawdziwe wyzwanie.
- Hej, Oskar. - 01iver pochylił się i pogłaskał
swojego pieska. - Wiesz, co mi się wydaje? Że ta
pani boi się latać.
Emma zagryzła wargi. Była zła, że Oliver tak
szybko ją rozszyfrował.
- Co za bzdury - mruknęła.
Pilot zdawał się nie słyszeć tej uwagi. Nadal
pieszczotliwie tarmosił zwierzaka. Nie wiedzia-
ła, jaka to rasa. Wyglądał jej na jakąś odmianę
teriera. Piesek był cały biały, tylko na lewym oku
miał dużą czarną plamę. Był kiedyś taki stary
przedwojenny film, w którym występował po-
dobny psiak. Nie mogła przypomnieć sobie teraz
tytułu.
- Przyszłam tu, by przedstawić naszą nową
ofertę - przypomniała. - Liczę, że może się
jeszcze namyślisz.
O1iver wyprostował się, skrzyżował ramiona
i pochylił się w jej stronę.
- Jak już wspomniałem, moja firma dopiero
się rozkręca. Na tym etapie nie mam nieograni-
czonych funduszy i nie stać mnie na reklamę.
Dlatego na razie muszę poprzestać na moich
dotychczasowych klientach. Są zadowoleni i po-
lecają mnie swoim znajomym. To całkiem dobrze
działa, nie narzekam.
Chyba nie aż tak dobrze, skoro ma tyle wol-
nego czasu, podsumowała w duchu Emma.
- A jakie to usługi? - zapytała.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]