MACIEJ MASTALERZ - Ja, Książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->ROZDZIAŁ 1NIC Z TEGO NIE BĘDZIEPIOTR FRONCZEWSKI: Nic z tego nie będzie.MARCIN MASTALERZ: Ale...Ja, proszę pana, w ogóle nie jestem materiałem na książkę. Nie ma we mnie takiego przekonania, żebym miał cośistotnego do powiedzenia światu. Czy komukolwiek zresztą. Wywiad rzeka? Strumyk raczej. Jakaś strużka marna.Dobrze będzie, jak pan szesnaście stron uzbiera. Kajecik chudy. Tylko właściwie po co? Co komu po tym?Ale jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Spróbujmy. Skoro już pan przyjechał...Sam nie wiem. Ładnie tu u pana. Brzozy szumią. Sad jak u Czechowa. Zawsze marzyłem o domu na wsi, ale się jakośnie złożyło. Całe życie praca w mieście, a teraz już chyba za późno... Co to za ptaki?Para jastrzębi. Mają gniazdo w tamtym lasku.O czym właściwie mielibyśmy rozmawiać?A o czym pan by chciał?Ba. Rzecz w tym, że ja chyba w ogóle nie jestem interesującym człowiekiem. Ja, proszę pana, jestem całyz niepewności. Z lęku. Różnych smutków, smuteczków, melancholii i zadumy. Taki przypadek.Nie wygląda pan na takiego. Nieźle się pan maskuje. Aktorsko pierwsza klasa.No widzi pan... Nie pan pierwszy to mówi. Wie pan, dlaczego w ogóle jest się aktorem?Dlaczego?„Człowiek rodzi się aktorem, tak jak rodzi się księciem. Nie gra się po to, by zarabiać na życie, gra się po to, żeby kłamaći żeby siebie okłamywać, żeby można było być tym, kim nie można być, ponieważ ma się dosyć bycia tym, kim się jest.Gra się dobrych, bo jest się złym, świętych, bo jest się podłym, morderców, bo jest się kłamcą z urodzenia. Gra się,żeby się nie znać, i gra się, ponieważ zna się siebie za dobrze. Gra się, bo kocha się prawdę, i gra się, ponieważnienawidzi się prawdy. Gra się, ponieważ zwariowałoby się, nie grając”.Ładny tekst.Nie mój.Wiem. To monolog Edmunda Keana zGeniuszu i szaleństwaDumasa w adaptacji Sartre’a. Bardzo częstocytuje go pan w wywiadach.Bo pasuje.Do pana czy do aktorstwa w ogóle?Dobre pytanie. A jak pan sądzi?Nie wiem. Nigdy nie stałem na scenie.Wie pan, co Holoubek o mnie mówił?Jasne. Że jako aktor został pan wyposażony w stopniu absolutnym; we wszystko, co składa się na prawdziwąwirtuozerię w tym zawodzie.Nie to miałem na myśli. Holoubek często powtarzał, że jak Fronczewski idzie do teatru, to wygląda jak jakiś księgowyz teczuszką, na którego nikt nie zwróciłby uwagi. I rzeczywiście ja, idąc do teatru, tak się właśnie czuję. Jaknajzwyklejszy w świecie człowiek, który idzie po prostu do pracy. Tyle tylko, że chociaż uprawiam ten zawód dłużej, niżpan żyje na świecie, to ilekroć przygotowuję się do nowej roli, czuję się tak, jakbym robił to po raz pierwszy w życiu. Tensam lęk. Niepewność. Trema jak przed debiutem. Chociaż właściwie nie. Większa.Jak to?Bo ja, proszę pana, debiutowałem na teatralnej scenie jako jedenastolatek. I chociaż słabo już pamiętam tamtego chłopca,którym byłem, to mam wrażenie, że akurat tremy w nim nie było. Raczej zwykła dziecięca chęć dobrej zabawy, frajda,jaką dawało przebieranie się za kogoś innego, i fascynacja całą tą machiną teatralną, która wydawała mi się czymśabsolutnie magicznym.Pamięta pan swoją pierwszą wizytę w teatrze?Jakby to było wczoraj. To znaczy tak naprawdę nie pamiętam żadnych szczegółów – ani co to była za sztuka, anidokładnie kiedy to było. Nie wiem nawet, jaka to mogła być pora roku. Ale doskonale pamiętam swoją ogromnąfascynację tym, co się tam rozgrywało, przekonanie, że oto uczestniczę w jakichś wielkich czarach. Że w tej teatralnejsali jest mi dane wejść do wnętrza granej na scenie bajki. Bo to była bajka w warszawskim teatrze Guliwer. Na moichoczach aktorzy zamieniali się w króla, królową, pazia, był tam też chyba jakiś rozbójnik. I ja, wiedząc przecież, że toaktorzy, wierzyłem całym sobą w tę cudowną przemianę. To była magia w najczystszej postaci. Mama mi potemopowiadała, że po tej pierwszej wizycie w teatrze trochę się nawet bała o mnie. Wyszedłem stamtąd z wypiekami natwarzy i podobno jeszcze ze dwa tygodnie zachowywałem się tak, jakbym unosił się w powietrzu na jakimś obłoku.Nieobecny. Oczy rozszerzone. Jak zaczarowany.Ile mógł pan mieć lat?Nie mam pojęcia. Na pewno więcej niż trzy, ponieważ wcześniej mieszkaliśmy w Łodzi, gdzie się urodziłem. Możenawet koło pięciu, bo wydaje mi się, że po spektaklu wracaliśmy już do mieszkania na Wilczej, które ojciec załatwiłjakimś sposobem chyba dopiero w 1950 czy nawet 1951 roku. Wcześniej, po wyjeździe z Łodzi, mieszkaliśmy przezdłuższy czas u jakichś znajomych rodziców w Komorowie. Ale nie dam sobie głowy uciąć za dokładność tychwspomnień. Moja pamięć dotycząca tego czasu to nieuporządkowane pojedyncze sceny nieukładające się w logicznącałość.Co to za sceny?Pamiętam, że najpierw mieszkaliśmy z rodzicami w centrum Łodzi; to było mieszkanie dzielone z jeszcze jedną rodziną.Chyba jakieś koneksje rodzinne temu towarzyszyły, ale nie mam co do tego pewności. Duże, przedwojenne mieszkanie,wysokie, z ogromnymi oknami. A może tylko wydawały mi się wtedy ogromne? Nie wiem. Koniec migawki.Skąd rodzice wzięli się w Łodzi? Oboje byli przecież warszawiakami.Pół Warszawy się wtedy przeniosło do Łodzi. Po upadku powstania Niemcy wygnali z miasta całą ludność, a już po takzwanym wyzwoleniu stolicy to przecież nie bardzo było dokąd wracać. Mama, która całą okupację i powstanie przeżyław Warszawie, w październiku 1944 roku ruszyła na tułaczkę razem z jedną ze swoich dwóch sióstr, no i jakoś w końcudo tej Łodzi przywędrowała. Szczegółów nie znam – nigdy się o tym w domu zbyt wiele nie mówiło. Siostrę mamy,ciocię Krysię, wywiało potem aż do Bielska-Białej – do Warszawy już nigdy na stałe nie wróciła. Ale odwiedzała naskilka razy w roku, bardzo te wizyty lubiłem. Nikogo innego z rodziny mamy nie znałem.A co się stało z trzecią siostrą? Zginęła w powstaniu?A wie pan, że to ciekawa sprawa. Żywy przykład ironii losu. Trzecia z sióstr, najmłodsza, najładniejsza i najzdolniejsza –jak twierdzi mama – miała niesamowite szczęście i tuż przed wybuchem wojny udało jej się jakimś sposobem wyjechaćdo Anglii. Cała rodzina była szczęśliwa, że przynajmniej ona będzie bezpieczna z dala od tego wszystkiego, co się tudziało. I wie pan, co się stało? Zginęła w trakcie pierwszego bombardowania Londynu...A ojciec jak znalazł się w Łodzi?Na początku 1943 roku ojciec trafił z łapanki na Pawiak. Jednym ze strażników był tam taki gestapowiec, Bürkl.Straszny sadysta, całymi dniami kręcił się od celi do celi ze swoim wielkim wilczurem, pod byle pretekstem znęcając sięnad więźniami. No i ojciec miał tego pecha, że jak go przywieźli, chyba jeszcze z międzylądowaniem na Szucha, to odrazu na tego Bürkla trafił, a on go poszczuł psem. Skończyło się na bardzo poważnym pogryzieniu. To zresztą, zdaje się,była jedna z ulubionych rozrywek tego drania, gdzieś mam jeszcze książkę historyczną, w której pada nazwisko mojegoojca jako jednej z wielu jego ofiar. Kilka miesięcy po tej historii z ojcem AK wykonała na Bürklu wyrok. Zastrzelono go,co ciekawe, na rogu Marszałkowskiej i Litewskiej, czyli właściwie tuż obok teatru Syrena, gdzie ojciec pracowałpo wojnie niemal do końca swojego życia. Zresztą w Warszawie raczej łatwo o takie zbiegi okoliczności – ja na przykładmieszkam dziś po sąsiedzku z Pawiakiem.Znalazłem nazwisko pańskiego ojca na liście więźniów Pawiaka przetransportowanych do Majdanka.To mi się za bardzo nie zgadza. Z tego, co wiem, ojciec był kolejno w trzech obozach: Gross-Rosen, Mauthausen i nakoniec Leitmeritz. To była trwająca ponad dwa lata golgota. W tej wędrówce „turystycznej” od obozu do obozu byłwielokrotnie katowany. Skutkiem jednego z tych pobić było ropne zapalenie mózgu, potem jakaś eksperymentalnatrepanacja czaszki. Pamiętam do dziś, że ojciec miał taki jakby Rów Mariański za uchem, głęboką bruzdę będącąpozostałością po tej operacji.Ojciec opowiadał panu o swoich wojennych przeżyciach?Nigdy. Nie przypominam sobie, żeby w domu kiedykolwiek się o tym mówiło. Wszystko, co na ten temat wiem,posklejałem sobie w głowie z różnych strzępów rozmów, jakichś pojedynczych słów usłyszanych przypadkiem, trochęmama dopowiedziała, ale raczej niewiele... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl