Lynn V.Andrews - Lot siódmego księżyca, KSIĄŻKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LynnV. Andrews - Lot siódmego księżyca
Księżyc w twoich rękach
Kiedy weźmiesz księżyc w swoje ręce i odwrocisz go
(ciężki, trochę zaśniedziały talerz), znajdziesz się tam;
kiedy wyrwiesz suchy wodorost z piasku i odwrócisz go,
i zachwycisz siÄ™ bursztynem pod spodem,
twoje oczy będą widzieć tak jak teraz (nie pamiętasz),
gdy mi duszę odwrócono,
spostrzegając drugą stronę każdej rzeczy,
liść dziewanny i derenia,
skrzydło ćmy i nasienie mleczu pod ziemią.
H.D. [Hilda Doolittle] z The Selected Poems of H.D.
Przedmowa
Jestem kobietÄ….
Ostatnie kilka lat swego życia spędziłam na duchowym poszukiwaniu. Początkowo ścieżka wiodła mnie do
wielu nauczycieli mężczyzn. Każdy z nich na swój sposób dawał mi jakieś spojrzenie w zakamarki mej natury.
A jednak czegoś mi ciągle brakowało.
Wiedziałam, że chcę się uczyć od kobiety — było to dla mnie jedyne wyjście. Miałam szczęście. Po serii nieco-
dziennych zdarzeń moją nauczycielką została Agnes Whistling Elk, indiańska szamanka z Manitoby w
Kanadzie.
Przy pierwszym spotkaniu spytałam ją, czy nie wydaje jej się dziwne, że ktoś z Beverly Hills siedzi w jej
przytulnej chacie w Manitobie i prosi o pomoc.
— Zawsze znajdą się pomocnicy i znaki wskazujące drogę komuś, kto chce nią pójść — powiedziała. —
Nieświadomie pierwszy raz w życiu poszłaś właściwą drogą. Nie, nie dziwi mnie twoja obecność. Wiele
znaków przepowiadało twój przyjazd i zdziwiłabym się, gdybyś się nie zjawiła. Przecież wiesz, że kobieta
widzi inaczej niż mężczyzna.
Pytałam Agnes, czy mężczyzn uczy tak samo jak kobiety. Roześmiała się i odparła, że sama powinnam
znaleźć odpowiedź, po czym dodała:
— Naucz kolejnych dziesięciu mężczyzn, jakich spotkasz, co to znaczy mieć dziecko.
Lot siódmego księżyca
opowiada o tym, jak Agnes wprowadziła mnie w świat mej kobiecości i tożsamości.
Poprzez wiele wizji i obrzędów wiodła mnie wokół kręgu wiedzy i dała mi twórczą
mandalę — tarczę, którą noszę na co dzień. W doświadczeniach rytuału mego przejścia tkwi pradawna
mądrość kobiety. Moja opowieść podobna jest do historii innych kobiet zaangażowanych w poszukiwanie. Nasze
sytuacje są różne, ponieważ wszystkie jesteśmy inne, ale źródło naszego zrozumienia jest jedno i to samo.
Agnes nigdy mi nie mówiła, czego mam się uczyć. Po prostu stawiała mnie w takich sytuacjach, w których —
chcąc przetrwać — musiałam się rozwijać i zmieniać.
Szamanka
opowiada o tym, jak Agnes prowadziła
mnie przez cztery etapy mego dopiero, co rozpoczętego dzieła. Większość z nich dotyczyła poprawy mej
fizycznej kondycji, gdyż Agnes uważała, że pomiędzy duchowym nauczaniem a fizyczną odpornością winna
istnieć równowaga. Stawiała mnie także w sytuacjach, w których uczyłam się równoważyć w sobie pierwiastek
męski i żeński. Wiązało się to głównie z poszukiwaniem świętego koszyka ślubnego. W końcu nauczyła mnie, że
trzeba dokonać aktu mocy albo aktu piękna w świecie. W moim przypadku było nim pisanie książki. Nauczyłam
się, że źródłem aktu piękna jest stworzenie sobie lustra, aby w każdej chwili wiedzieć, kim się jest. Dzięki
paranormalnym zjawiskom, mej wyprawie do Kanady i w procesie śnienia, Agnes uświadomiła mi wyraźnie to,
co jest bardzo ważne dla każdego z nas, mianowicie, że można nas wytrącić z mechanicznej egzystencji, aby
powstała prawdziwa zmiana, a może nawet transformacja. Trzeba odrzucić swe struktury myślenia i wiary, aby
usłyszeć coś nowego.
Spytałam raz Agnes, co sądzi o pewnym wersecie z Biblii: „wielu jest powołanych, lecz mało wybranych".
Uśmiechnęła się i powiedziała, że wszystkie zostaniemy powołane i wybrane, jeśli będziemy mieć odwagę
zrobić krok w nieznane. Napisałam tę książkę, aby podzielić się pradawnymi tradycjami, zapamiętanymi
przez Agnes Whistling Elk i Kobiecą Wspólnotę Tarcz.
Kobieca Wspólnota Tarcz to tajemna organizacja oparta na pradawnych tradycjach kobiet. Przez długi czas
należały do niej wyłącznie Indianki, ale zmiany energii na naszej planecie spowodowały przyjęcie kobiet
innych ras. Dzielimy się swą wiedzą, dążąc do zaprowadzenia równowagi, mądrości i pełniejszego
spojrzenia na ZiemiÄ™.
1
LynnV. Andrews - Lot siódmego księżyca
Obrońca Dzieci: Tarcza Południa
Czasami lubię się nad sobą użalać i przez cały ten czas potężne wiatry noszą mnie po niebie.
z
tradycji Ojibway zaadaptował Robert Bly na podstawie tłumaczenia Frances Densmore
Stałam przed wejściem do hotelu w Beverly Hills. Ciepły wiatr z południa jak jedwab muskał mi skórę.
Powietrze przesycone było zapachem kapryfolium, zrobiłam głęboki oddech, próbując się rozluźnić. Z
niecierpliwością czekałam na Hyemeyohstsa Storma, autora
Siedmiu Strzał
i szamana z Montany, który
miał przedstawić mi dwóch producentów filmowych z Nowego Jorku chcących nakręcić film na podstawie
mojej
Szamanki.
Myśl, że znowu zobaczę się z Hyemeyohstsem, łagodziła moje zdenerwowanie. Spojrzałam
na kłębiaste czarne chmury i pomyślałam, czemu tak długo ich nie ma.
Czekając, aż boy odprowadzi mój samochód, obserwowałam rozległy teren wokół hotelu. Basen, kabiny do
przebierania, bajeczni goście — królowie i księżniczki, gwiazdy filmowe, rekiny biznesu — wszystko to
sprawiało, że hotel nabierał szczególnego uroku i kiedy indziej byłabym szczęśliwa, że mogę tu mieszkać.
Dzisiaj jednak było inaczej. Wybierałam się w podróż do Kanady, gdzie miałam odwiedzić Agnes Whistling Elk,
Indiankę Kri, która została moją nauczycielką. Parę dni temu wynajęłam swe mieszkanie i czas do wyjazdu
miałam spędzić w hotelu.
Gdy boy zabrał samochód i bagaże, przed hotel podjechał z piskiem cadillac seville w jaskrawo-różowym
kolorze, z którego wysiadła piękna dziewczyna. Wszystkie oczy spoczęły na niej, i nic dziwnego — na
sobie miała kostium z różowego materiału i prowadziła filigranowego pudla w takim samym kolorze. Oto i
Hollywood — pomyślałam smętnie. Przed hotel podjechała kolejna limuzyna z napisem OJCIEC na
tablicy rejestracyjnej. Stałam za wysoką kolumną porośniętą kwitnącym bluszczem i widziałam, jak
nagle wszystkie drzwi limuzyny otworzyły się jednocześnie. Przez moment nikt nie wysiadał, ale zaraz
powstało wielkie zamieszanie, gdy umundurowani służący rzucili się do pomocy starszemu panu,
wyciągając go z tylnego siedzenia i sadzając na elektrycznym wózku. Wydawał mi się jakiś znajomy. Miał
taką wielkopańską manierę unoszenia swej kościstej ręki i rozkazywania. Prawie warczał na swego
młodego szofera, który potknął się i o mało nie przeleciał nad wózkiem, gdy podjeżdżał pod krawężnik.
Kiedy ten wytworny szpakowaty pan przejeżdżał koło mnie, nagle skręcił i najechał mi na nogę. Wpadłam
na klomb. Poczułam, jak jedna noga zapada mi się w błoto, i zaczęłam rozpaczliwie machać rękami, żeby
nie stracić równowagi.
Ktoś chwycił mnie za łokieć. Był to Hyemeyohsts, który podbiegł i przytrzymał mnie. Wyciągnęłam stopę ze
świeżo podlanego klombu i z butem w ręce pokuśtykałam do hotelu, gdzie przeprosiłam wszystkich i
udałam się do toalety. Stojąc przed umywalką i ścierając błoto z pięty, kątem oka zobaczyłam blondynkę
średniego wzrostu ubraną w sukienkę z białego jedwabiu, która przyglądała mi się z lustra. Niepewnie zerknęłam
w jej stronę. Obraz rozmywał się, to znów nabierał ostrości. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że patrzę na
samą siebie. Bolała mnie głowa.
Usiadłam na różowym taborecie przed lustrem i usiłowałam skupić się na wizji. Ogarniały mnie mdłości.
Potrząsnęłam głową i wpatrywałam się w obcy, zamazany wizerunek w lustrze. Wyglądałam okropnie, a
czułam się jeszcze gorzej, jak pacjent budzący się po narkozie, który wodzi wzrokiem po nieznajomych ścianach
i czuje się przestraszony i bezradny. Chciałam, żeby Agnes mogła powiedzieć mi, co robić.
Agnes Whistling Elk jest moją nauczycielką. Ta indiańska szamanka posiada wiele umiejętności. Jest stara,
ale często pojawia się jako młoda i zwinna. Przez kilka lat uczyła mnie o zastosowaniu pradawnej mądrości
kobiety.
Często towarzyszyła jej inna szamanka, zwana Ruby Plenty Chiefs. Ruby jest nieco gburowata i przeważnie
szorstka w obyciu. Przy niej czuję się niepewnie, jakbym odsłaniała swe ukryte lęki. Wygląda na egotystkę,
ale także posiada ogromną siłę, każdy jej ruch jest przemyślany.
Dziś widzę, że moje szkolenie dotyczyło głównie przełamywania kulturowych ograniczeń, jakie mi
narzucono, a tym samym — wszystkim kobietom. Kiedy zwierzyłam się Agnes, że chcę napisać
SzamankÄ™,
ostrzegła mnie, że staję do walki.
— Piszesz o pradawnej mocy kobiety, o nauce, którą już prawie zapomniano. Są ludzie, którzy będą
walczyć z twoim przesłaniem, ale jest ono tak ważne, że musisz spróbować. Jesteś białą kobietą ze
świetlistego miasta i tak łatwo ci nie uwierzą.
Agnes mocno wierzy w potrzebę odbudowania równowagi pomiędzy męską i żeńską energią na jej
ukochanej matce ziemi. Uważa, że żyjemy w czasie wizji, w czasie, kiedy ludzie ziemi mogą znowu
2
LynnV. Andrews - Lot siódmego księżyca
słuchać o tajemnicach, które od dawna pozostają w ukryciu. To czas oczyszczenia i przebudzenia. Albo
zniszczymy matkę ziemię, albo nauczymy się żyć z nią w harmonii. Aby teraz nauczyć się żyć z nią w
równowadze, zarówno mężczyźni, jak i kobiety muszą powtórnie poznać swą kobiecość. Agnes uważa, że
to właśnie element kobiecy wewnątrz nas wszystkich wymaga uleczenia i odrodzenia.
W dążeniu do odzyskania tej żeńskiej energii zmierzyłam się z moim przeciwnikiem, Rudym Psem, który ją
skradł dla siebie w postaci świętego koszyka ślubnego. Był to biały mężczyzna, który potrzebował Agnes do
odbudowania w sobie żeńskiej równowagi. Kiedy jednak próbował zagarnąć całą moc dla siebie, Agnes
odprawiła go. Zamiast szamanem został czaro-wnikiem, który poszedł w stronę zła, a nie miłości. To właśnie
Rudego Psa bałam się najbardziej na świecie. Znajomy głos wyrwał mnie nagle z zadumy:
— Lynn, posłuchaj mnie. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie i coś trzeba zrobić.
Słyszałam głos Agnes tak wyraźnie, że przez chwilę rozglądałam się dokoła, chcąc zobaczyć, gdzie ona jest.
W toalecie była jednak tylko młoda, dobrze ubrana kobieta, która myła ręce, a z głośnika płynęły dźwięki
piosenki
Strangers in the Night.
- Nie masz żadnej tarczy, żadnej ochrony. Jesteś szeroko otwarta i aż
prosisz się o atak. Jeśli nie chcesz, aby Rudy Pies znów cię zaatakował, musisz się nauczyć robić tarcze.
— Tarcze? — zdziwiłam się. Obleciał mnie strach.
— Tak — odparła, odpowiadając moim myślom.
Zamknęłam oczy. Prawie widziałam, jak siedzi przy drewnianym stole w swej chacie, skupiony wyraz jej
klasycznej indiańskiej twarzy, długie siwe warkocze opadające na czerwoną koszulę Pendletona.
—
Widzisz, twoje światło rośnie po drugiej stronie i przyciągasz do siebie wszelkie wpływy, dobre i złe, jak
ćmy do płomienia. To, co rodzi się w świecie fizycznym, istnieje także w świecie duchów.
—O jakie tarcze chodzi? — pomyślałam.
—
Są to tarcze, które pozwalają, aby tylko myślowe formy światła przenikały i wracały przez ciemność i
destrukcję do nadawcy—odpowiedziała, a po chwili dodała powoli słabnącym w mym umyśle głosem:
—
Wracaj do roli myśliwego. Masz kłopoty, ponieważ wykradłaś ślubny koszyk i pokonałaś Rudego Psa. Nie
staniesz przed rysiem i nie poprosisz go, żeby wskoczył na ciebie, prawda? Będziesz chyba szukać
ochrony. Znajdujesz się obecnie w jeszcze większym niebezpieczeństwie! Kiedy zdobywasz sen, zabierasz
go do Duchowej Chaty Kaczinów, Strażników Wielkiego Snu. Czemu ich nie poprosiłaś o ochronę?
—
Nie wiedziałam, że mogę — powiedziałam, jakbym z nią rozmawiała.
—
Ochrona to pierwsza rzecz, o jaką należy prosić—odparła zniecierpliwiona. — Druga rzecz to wskazówka.
Nie wiedziałam, że jesteś taka głupia.
—
Agnes, co się ze mną dzieje? Pomożesz mi? — zapytałam głośno. Kobieta myjąca ręce spojrzała na mnie
podejrzliwie i czym prędzej wyszła. Agnes zaczęła się śmiać.
— Lynn, znowu zachowujesz się jak cielę, które zgubiło matkę. Zbyt łatwo się poddajesz. — Jej głos
zniknÄ…Å‚.
Czułam się wykończona. Czy głos Agnes to tylko złudzenie?
Byłam w transie. Jak długo znajdowałam się w toalecie? Wydawało mi się, że kilka dni. Spojrzałam na
zegarek. Minęło zaledwie parę minut. Pospiesznie wróciłam do towarzystwa, nadal czując się kompletnie
wykończona.
—Hej, Lynn, dobrze się czujesz? — spytał Storm wyraźnie zaniepokojony.
—Tak... trochę mi słabo, to wszystko. Powinnam chyba coś zjeść.
Musiałam wyglądać okropnie, ponieważ chwycił mnie pod ramię i poprowadził przez foyer wyłożone
czerwonym dywanem. Ani na moment nie spuszczał mnie z oka.
Usiedliśmy w Polo Lounge i zamówiliśmy lunch. Pierwszą rzeczą, jaka do mnie dotarła, było duże natężenie
głosów. Znowu poczułam, jakbym się wynurzała z mgły. Kiedy wszystko opadło, miałam wyostrzone zmysły.
Poziom szumu był nieznośny. Musiałam zmrużyć oczy przed ostrym światłem, które odbijało się od
niklowanych pulpitów stołów i drogiej biżuterii stałej klienteli. Hyemeyohsts nadal trzymał mnie za ramię.
Pochylił się i chwycił mnie za podbródek, pociągając w swoją stronę.
—Co się z tobą dzieje? — spytał z niepokojem.
—Hyemeyohsts, jestem strasznie chora.
Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch w głębi sali. To znowu był on—starzec na wózku inwalidzkim. Na chwilę
gwar w sali jakby ucichł. Pojawiło się dwóch dobrze ubranych mężczyzn —jeden młodszy, drugi starszy.
Doszłam do wniosku, że to właśnie z tymi dwoma miałam się spotkać.
— Pani Lynn Andrews? — spytał młodszy.
W głowie tak mi się kręciło, że nie wstałam, a jedynie podałam rękę.
—
Witam, panie Stevens, co u pana? To Hyemeyohsts Storm. — Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. Pewnie
pomyśleli, że jestem pijana.
3
LynnV. Andrews - Lot siódmego księżyca
—
Pozwoli pani, że przedstawię naszego sponsora z Nowego Jorku, Jack Portland.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się i obaj usiedli. Jack przyglądał mi się długą chwilę, po czym powiedział:
— Lynn, chcę zainwestować pieniądze w ten film, więc możemy sfinalizować umowę. Zgadzam się na
wszystkie warunki, jakie omówiliśmy telefonicznie. Mój prawnik zadzwoni jutro do twego agenta, dobrze?
—Dobrze.
—
Teraz chciałbym porozmawiać o twojej książce i twoich doświadczeniach. — Rozparł się wygodnie w
fotelu, przyjmując pozę pewnego siebie człowieka, domagającego się respektu.
Wciągnął wystający brzuch i przechylił głowę w jedną stronę. — O wszystkim, co dotyczy czarów i
Rudego Psa. Przecież wiadomo, że nie ma czegoś takiego jak czary, nie biorąc poduwagę...
Gdy to mówił, jasny promień światła wdarł się do sali przez jedno z okien wychodzących na ogród. Pyłki
unoszące się w powietrzu zaznaczyły jego tor, oświetlając siwe włosy Jacka niczym aureola. Nieoczekiwanie
pojawiły mi się przed oczyma obrazy niezwykłej konfrontacji z Rudym Psem, którą przeżyłam przed
dwoma laty. Kierując się wskazówkami Agnes, pojechałam wtedy do chaty Rudego Psa, żeby wykraść
magiczny koszyk ślubny. Myśląc, że jestem sama, sięgnęłam po niego. W tym momencie zjawił się Rudy
Pies, nie wiadomo skąd. Posiadał on nadzwyczajną moc i kiedy także sięgnął po koszyk, wystrzeliły z niego
świetliste wstęgi, które połączyły go z nim.
Światło w sali Polo Lounge przypomniało mi ten moment z całym natężeniem. Jack uniósł się w fotelu.
— I co z tymi świetlistymi wstęgami? — ciągnął dalej Jack.
— Jestem łatwowierny, ale jak możesz przypuszczać, że uwierzę w to, że czarownik zamienił się w
staruszka, kiedy przecięłaś ostatnią? To pewnie taka przenośnia, prawda?
Kiedy spoglądałam na Jacka, znowu pojawił się za nim promień światła. Uznałam to za dziwny zbieg
okoliczności, że chce o tym rozmawiać właśnie teraz, kiedy stoję twarzą w twarz z tym, kogo się najbardziej
bojÄ™.
Nagle ogarnęły mnie jeszcze większe mdłości. Próbowałam zaczerpnąć więcej powietrza, gromadząc całą
energię, jaką posiadałam . W głowie poczułam potworny ucisk, który zakłócił mi wizję. Przez chwilę
słyszałam wiatry w Manitobie, hulające po chacie Rudego Psa, i jeszcze jego niski, złowrogi głos.
— Nalegam, abyś przyznała, że nie ma czegoś takiego, jak czary — zażądał Jack.
Pochyliłam się w fotelu w nagłym skurczu brzucha. Atak przechodził nie zauważony i dwaj panowie zajęli
siÄ™ zamawianiem
hors d'oeuvres
i kolejnych drinków.
Po drugiej stronie sali zobaczyłam mężczyznę na wózku inwalidzkim, skąpanego w świetle. Miał na sobie
nieskazitelny, idealnie dopasowany czarny garnitur w drobne prążki. Cały czas stukał od niechcenia palcami
w oparcie swego śnieżnobiałego wózka, najwidoczniej bawiąc się. Jego profil był mi dziwnie znajomy.
Zerknęłam na niego, chcąc sprawdzić, co mnie tak do niego ciągnie. Widziałam jego ręce poruszające się
po wózku, potem spojrzałam na jego nogi, i zaparło mi dech. Gdy zaczęłam się trząść, Hyemeyohsts chwycił
mnie za rękę. Starzec miał na nogach skórzane mokasyny obszyte koralikami. Szklane paciorki połyskiwały w
promieniach słońca. Starzec powoli odwrócił się i spojrzał prosto na mnie. W jego oczach czaiła się jakaś
bestia.
— Jego nogi...—jęknęłam do Hyemeyohstsa.—Rudy Pies. Wymawiając to imię, zgięłam się z bólu.
Chwyciłam się za nogi i poczułam, że coś mi się dzieje z łydkami.
— Hyemeyohsts... moja noga... na nodze!
Storm pochylił się, przewracając nie dopity kieliszek. Do nogi miałam przyczepiony stary turkusowy koralik!
Szarpałam go rozpaczliwie, aż spadł na podłogę. W głowie mi huczało. Zaczęłam się nerwowo krztusić.
—Uduszę się — wyrzuciłam z siebie. — Nie mogę oddychać.
—Hej, Lynn, co ci się stało? — spytał Jack.
Ludzie gapili się na mnie z politowaniem i pogardą. Mieli niezły widok. Kelner i Hyemeyohsts odprowadzili mnie
do windy. Dwaj producenci siedzieli na swych miejscach kompletnie bezradni. Gdy winda ruszyła, poczułam, że
tonę. Pamiętam, że widziałam numer na drzwiach mego pokoju, a potem wielkie liście bananów wymalowane
na ścianach zaczęły drgać i zamazywać się. Byłam zlana potem, gdy Storm położył mnie na łóżku i zaciągnął
zasłony.
— Gdzie masz leczniczy tobołek? — spytał.
—W tej skórzanej torbie. — Wskazałam na stertę walizek w rogu pokoju.
Hyemeyohsts otworzył błyskawiczny zamek i wyjął mój czerwony leczniczy koc, który był przewiązany
skórzanymi rzemieniami. Zręcznym ruchem rozwinął go i przyniósł mi grzechotkę, obrywając pióro z
rączki. Pomógł mi usiąść i podał pióro.
— Musisz zjeść to pióro, bo inaczej umrzesz. Rudy Pies rzucił na ciebie zwoje śmierci. To pióro jest
jedynym źródłem mocy, jakie może ci pomóc.
4
LynnV. Andrews - Lot siódmego księżyca
Wzięłam pióro bez zbędnych pytań i zaczęłam je żuć. Fale nudności przepływały przeze mnie. Zwijałam
się z bólu. Żułam nieustannie, zdecydowana pozostać przy życiu. Telefon dzwonił nieprzerwanie, aż Storm
wyciągnął wtyczkę. Ludzie dobijali się do drzwi. Z oddali słyszałam sygnał karetki. Co za groteskowa
śmierć — pomyślałam. Kiedy połknęłam całe pióro, Hyemeyohsts podał mi szklankę jakiegoś gorzkiego
naparu, zrobionego z czegoÅ›, co wyjÄ…Å‚ ze swojej kieszeni.
— Pij — nakazał, przytrzymując mnie pod plecami. Zachłysnęłam się i zemdlałam. Zapadłam w tak
potrzebny mi sen. Tej nocy sny pochodziły z najzdrowszych części mej istoty. We śnie miałam świadomość,
że pielęgnują mnie litościwe energie w postaci gwiazd. Uwagę skupiałam na nikłym błękitno-białym
punkciku światła, które świeciło zarówno w moim sercu, jak i całym kosmosie. Miało niesamowitą
właściwość, a jednak czułam je w sobie, jakby to była moja najsilniejsza cząstka.
Zbudziłam się nazajutrz o świcie i kichnęłam od smrodu starego dymu, jaki unosił się w powietrzu.
Popielniczka pełna była petów. Storm siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze przy moim łóżku,
oczy miał zamknięte i oddychał równomiernie. Byłam wdzięczna, że został ze mną. Powoli otworzył oczy
i uśmiechnął się tak troskliwie, że zaczęłam płakać. Wstał i usiadł na krawędzi łóżka. Był blady i
wyczerpany. Jego oczy mówiły wyraźnie, że byłam bliska śmierci i tylko dzięki niemu przeżyłam. Postukał
mnie lekko w czoło.
—
Lynn, czemu mi nie powiedziałaś, że nie masz żadnej ochrony?
—
Wydawało mi się, że powiedziałam. Właściwie, nie zaprzątałam sobie tym głowy.
—
Odebrałaś żeńską moc jednemu z największych żyjących czarowników i „nie zaprzątałaś sobie głowy"
zapewnieniem ochrony? — Potrząsnął głową z niedowierzaniem. — Wszystkie nowicjuszki jesteście takie
same. Nie zdajecie sobie sprawy z rzeczywistych mocy świata, nawet jeśli z nich korzystacie. — Pochylił
się do przodu i delikatnie chwycił mnie za rękę. — Czyżbyś nie wiedziała, że Rudy Pies chce cię zabić? O
mało co by mu się udało. — Zdenerwowanie Stoma moją głupotą rosło. Wstał i zaczął chodzić po pokoju,
mrucząc coś pod nosem. Obrócił się na pięcie i powiedział głośno: — Jesteś otwarta na przestrzał jak pole
parkingowe. Nawet nie nosisz swego kolczyka. Posłuchaj, przyjaciółko, natychmiast musisz nauczyć się
osłaniać. Twoja Agnes jest jedyną osobą, która może ci pomóc. Tylko ona może uratować ci życie.
—
Mam parę spraw do załatwienia i zaraz potem jadę podarować jej książkę o nas wszystkich—
powiedziałam niepewnym głosem. — Za kilka dni.
—
Lynn, masz szansę zostać szamanką, człowiekiem zdolnym do patrzenia, widzenia i przenikania
wszystkich warstw iluzji. Musisz być wojowniczką. Twój rozwój jest procesem i nie wolno ci go przerwać
na żadnym etapie podróży. Bierz lekcje, nawet jeśli wydają ci się przykre. Zwracaj uwagę, jak identyfikujesz
się z pochwałami i naganami. Przestań patrzeć na siebie oczyma innych ludzi i zacznij używać własnych.
Ucz się przeżywać świat od miejsca swych narodzin.
Przypomniał mi się sen o błękitno-białej gwieździe. Przywołałam słowa ojca, który powiedział: „Mam nadzieję,
że gdy odejdę, znajdziesz kogoś, kto zechce z miłością cię naprawić. Cały świat potrzebuje takiej miłosnej
korekty". Oboje kiwnęliśmy głowami z aprobatą. Poczułam głęboką więź z tym człowiekiem i jego
słowami. Byliśmy jednością.
Po dwóch dniach odpoczynku poleciałam do Manitoby, znowu czując się silna. Wylądowałam w mieście
Winnipeg w samo południe, wynajęłam samochód i ruszyłam w podróż do rezerwatu. Po minięciu
miasteczka Crowley, nawet się nie spostrzegłam, jak zatrzymałam samochód przed chatą Agnes. Byłam
podniecona. Wyciągnęłam książkę i małą torebkę, a potem sięgnęłam j torbę z zakupami pełną
papierosów, białego chleba, kiełbas
bologne
i innych produktów, które Agnes lubiła. Kiedy zbliżałai się do
chaty, zastanawiając się, czy będzie w domu, nagle drzv otworzyły się z hukiem i wypadła Agnes, a za nią
Ruby i July, j< uczennica, śliczna dziewczyna Kri w wieku dwudziestu paru la Wszystkie śmiały się i
poszturchiwały.
— Spóźniłaś się — powiedziała Ruby z uśmiechem. — Od wielu godzin na ciebie czekamy.
Agnes roześmiała się, widząc zaskoczenie na mojej twarzy July zaś podbiegła do mnie i odebrała torbę z
zakupami. Spojrzał; na mnie figlarnie i spytała:
—Co cię tak długo zatrzymało?
—Byłam zaszokowana.
— Przecież do was nie można nadać depeszy. Skąd wiedziałaś, że mam przyjechać?
—Rudy Pies zadzwonił, żeby nas uprzedzić.
—Uściskałyśmy się na powitanie.
— Dziś wieczorem będzie dziczyzna na twoją cześć — powiedziała Agnes.
Byłam wzruszona ich ciepłym przyjęciem. Odetchnęłam pełną piersią. Tu wszystko było takie dobre. Od
paru miesięcy po raz pierwszy pozwoliłam sobie na odprężenie.
W chacie Agnes podała mi papierowy kubek.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]