Lynn V. Andrews - Kobieta Jaguar, KSIĄŻKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lynn V. Andrews – Kobieta Jaguar
... jeśli kobieta robi coś próżnego, nikt jej za to nie gani; jeśli robi coś szkodliwego, niektórzy próbują ją
powstrzymać; jeśli zaś chce naśladować boginię i zachęcać do tego inne kobiety, wszyscy mający władzę
oskarżają o nadużycia. Poznawanie prawdy jest więc bardziej niebezpieczne niż wejście z zapaloną
pochodnią do składu amunicji.
TSIANG SAMDUP
The Book of Sayings
Kobieta Jaguar mówi
jak ogień.
Z dymiącym okiem
i kąsającą dłonią: ona.
Podobna gwiazdom
czarne niebo z obsydianu
snopy światła
księżyca i gwiazdy
przez całą noc
Jest siłą wegetacji roślin.
Jest wodospadem, jakiego nikt nie oglądał.
Jest miejscem wytchnienia słońca.
Rozciągnij wszechświat na wszystkie strony i sprowadź ją do domu.
JACK. CRIMMINS
Jaguar Woman
Przedmowa
Od 1973 roku jeżdżę do kanadyjskiej prowincji Manitoba na spotkania z pewną indiańską szamanką,
która nazywa się Agi Whistling Elk. Pierwszy raz pojechałam do niej jako kolekcjonerka dzieł sztuki z Los
Angeles w poszukiwaniu świętego koszyka ślubnego. Nasza więź stopniowo ulegała zmianie i w końcu
zaczęłam się u niej uczyć. Dzięki niej poznałam system wierzeń które do tej pory były mi całkowicie obce.
Agnes podkreśla godność i wartość bycia kobietą. Powiedziała, że zna przepowiednię, według której
mam zostać wojowniczką tęczy czarnej, białej, czerwonej i żółtej rasy i że pewnego di stanę się pomostem
między dwoma odrębnymi światami: pierwotnego umysłu i zachodniej świadomości.
Podczas terminowania u Agnes musiałam zweryfikować własne poglądy o sobie samej i otaczającym
mnie świecie. W obcym mi środowisku stanęłam do walki z groźnym czarowniku o imieniu Rudy Pies. Ku
memu zaskoczeniu, te niebezpieczne zmagania zakończyły się moim zwycięstwem. Od tego czasu przeszłam
wiele inicjacji zakończonych przyjęciem do tajnego szamańskiego stowarzyszenia kobiet, zwanego Kobiecą
Wspólnonotą Tarcz.
Agnes prosiła mnie, bym opisała te doświadczenia, aby „orzeł mógł pofrunąć” i uczyć ludzi leczenia
naszej świętej matki ziemi Szamanka jest moją pierwszą, a
Lot siódmego księżyca
drugą książką o
niecodziennych przygodach i naukach szamańskich, jakie były moim udziałem. Obie te książki kładą nacisk
na pradawne moce kobiety. Przez stulecia mądre kobiety zapamiętywały i zapisywały tę wiedzę, aby
zachować ją dla przyszłych pokoleń na tej pięknej Ziemi.
Kobieta Jaguar
opisuje wiele podróży, podobnie jak motyl ogarnia cały ten kontynent w swych
wędrówkach od Kanady po Meksyk. Książka ta bada nie tylko fizyczną zmianę scenerii, ale także proces
psychicznego i emocjonalnego ruchu od jednego stanu umysłu do drugiego, od jednego atrybutu percepcji do
następnego.
Jednym z najważniejszych narzędzi w tradycji Indian amerykańskich jest szamańskie koło. Ten
niezwykle prosty, egzystencjalny paradygmat jest bogatym, złożonym i misternym symbolem mistycznej i
filozoficznej głębi. Adeptów sztuki szamańskiej uczy się stosowania koła szamańskiego w charakterze mapy
ich najskrytszej osobowości. Cztery kierunki na kole reprezentują kategorie wartości wewnętrznych i
zewnętrznych. Południe reprezentuje ufność i niewinność; zachód to miejsce świętego snu, śmierci i
odrodzenia; pomoc symbolizuje mądrość i moc; wschód to oświecenie.
Kluczem do zastosowania szamańskiego koła jest ruch, sposób przechodzenia z jednego kierunku na
drugi w procesie nauki. Na przykład, kobieta żyjąca w ufności i niewinności na południu szamańskiego koła
dzięki wielu życiowym doświadczeniom może osiągnąć stan mądrości i mocy na północy. Oznacza to, że
przeszła ona od życia materialnego, reprezentowanego przez południe, do życia duchowego,
reprezentowanego przez północ. Kluczem do dalszej ewolucji jest znowu ruch. Ponieważ przeszła z południa
na pomoc, szukając ducha, musi teraz przejść z północy na południe, aby uwydatnić materię. Następnie musi
1
Lynn V. Andrews – Kobieta Jaguar
wrócić na pomoc, by uwydatnić ducha itd.
W tej książce opisuję owe lekcje przechodzenia i moje spotkania z Kobiecą Wspólnotą Tarcz w
podążaniu za wiedzą i przygodą duchową. Znów jechałam na pomoc do Manitoby, aby spotkać się z moimi
nauczycielkami, Agnes Whistling Eli Plenty Chiefs. Moje kolejne doświadczenia zaprowadzi do centrum
świętej spirali, gdzie mogłam odzyskać swą pierwotną kobiecą naturę — prawdziwą kobiecość.
— Nie trzeba niczego usprawiedliwiać — powiedziała kiedyś Agnes. — Albo zmieniasz stan rzeczy,
albo nie. Usprawiedliwienia okradają cię z siły i wywołują apatię.
Czasami widuję kobiety, którym podstępnie odebrano ich duchowe dziedzictwo, podobnie jak
okradziono je z umysłu i ciała. Ja walczę z tym złodziejstwem.
Red Deer
L.V.A
Alberta, Kanada
sierpień 1984
Wizyjna podróż na Północ
Wracam zawsze do Tajemnicy... I myślę, że na świecie nie ma nic prócz Tajemnicy.
KENNETHPATCHEN Always Return to This Place
Zorza, polarna porysowała bezchmurne niebo. Wspaniałe zielone i fioletowe błyski pulsowały jak lśniąca
stal miecza — bezgłośna celebracja żywego koloru nad zastygłą, zmarzniętą tundrą, ciągnącą się przed nami
w nieskończoność. Płozy sanek cięły dziewiczy śnieg, wydając przedziwny świst. Psy, które rano szczekały i
ujadały radośnie, teraz umilkły. Choć już wiele razy byłam na tym szlaku, to gdyby nie obecność July,
młodej Indianki Kri, uczennicy Ruby Plenty Chiefs, na pewno bym zabłądziła.
Wiatr zacinał od północy, całą twarz miałam zmarzniętą i zdrętwiałą. Kryształki lodu osiadały mi na
policzkach. Pochyliłam głowę, broniąc się przed wichurą. Śnieg pokrył mój skórzany kaptur, usztywniając
jego krawędź. W popołudniowym blasku śpiące drzewa, wystające ukośnie spod zasp, wyglądały szaro i
złowrogo, rzucając wątłe cienie. Jedynie grubsze pnie odbijały się czerwienią na tle nieba, pulsując w
dziwacznym tańcu ukrytymi iskierkami życia, wypożyczonymi tylko na chwilę z innej pory roku, a potem
szybko gasły w szarej anonimowości.
Razem z July odpychałyśmy się jedną nogą, drugą trzymając na płozie sanek. Dla July był to chleb
powszedni, dla mnie natomiast — ogromny wysiłek. Gdy wjeżdżałyśmy w głębszy śnieg, psy zwalniały i
szarpały sankami. Czując, że psy są wyczerpane, July zarządziła postój.
Przykucnęłyśmy pod nawisem śniegu, tuląc się mocno do
siebie, by nie tracić ciepła. July wyjęła butlę z gazem i zapaliła knot zapalniczką. Grzałyśmy ręce nad
płomieniem. July wzięła nóż i odkroiła kawałek zmarzniętej ryby. Podała mi dość duży kawałek. Rzuciłam
się na ten pierwszy od wielu godzin posiłek, nie zważając na dziwny smak i konsystencję, wdzięczna za
jedzenie i chwilę odpoczynku. July wpatrywała się w niebo, próbując ustalić nasze położenie. W oddali
zbierały się złowieszcze chmury burzowe.
July odwróciła się do mnie, szczerząc figlarnie zęby. Jej brązowa twarz była piękna. Miała dopiero
dwadzieścia trzy lata.
— Wybrałaś sobie świetną porę na wycieczkę — powiedziała, wskazując na kłęby czarnych chmur
płynących w naszą stronę. — Czemu nie zaczekałaś do wiosny?
Poczułam, jak rumieniec oblewa mi i tak już zaczerwienioną od wiatru twarz. Wiedziałam, że wybrałam
wyjątkowo surową porę roku na wyprawę do Kanady.
— Musiałam — powiedziałam.
— Dlaczego? — spytała July, wtulając się w wielkie futro z foczej skóry, tak że było jej widać tylko nos i
oczy.
Psy, ciągle sapiąc, skuliły się przed lodowatym wiatrem. Drętwe podmuchy zmierzwiły im białoszarą sierść
na karku. Zmieniłam pozycję. Moje futro zetknęło się z futrem July.
— Tydzień temu siedziałam w pięknym ogrodzie w Santa Barbara, popijając herbatkę ze znajomą o imieniu
Syrena. — Mój głos miał dziwne brzmienie, gdy to mówiłam. — Było ciepło jak w lecie.
July spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
— Chcesz powiedzieć, że zostawiłaś taką pogodę, żeby tu przyjechać?
Zerwał się silny wiatr i zrobiło się tak zimno, że nie mogłam wymówić słowa.
— Musiałam zobaczyć się z Agnes — mruknęłam.
2
Lynn V. Andrews – Kobieta Jaguar
— Pewnie widziałaś za dużo Indian — zachichotała July. Obie zatrzęsłyśmy się ze śmiechu.
— Posłuchaj, co się stało — zaczęłam. — Za każdym razem, gdy sięgałam po filiżankę z herbatą, siadał na
niej ogromny motyl tropikalny. W pierwszej chwili byłam zaniepokojona. Nie mogłam napić się herbaty.
— I co dalej? — dopytywała się July.
— Motyl ciągle przeskakiwał na mnie. Siadał mi na nosie albo czole. Syrena piszczała z uciechy. Nagle
poleciał na północ. Wyciągnęłam rękę w tym kierunku, a motyl wrócił i usiadł mi na palcu. Był taki piękny,
jego wielkie czerwonawe, pomarańczowo-czarne skrzydła nieustannie to zamykały się, to znów otwierały.
Po chwili znowu poleciał na północ i straciłam go z oczu.
— Zimą nie ma tropikalnych motyli — powiedziała July.
— Wiem.
— Nie wydaje mi się, aby poleciał na północ o tej porze roku.
— Właśnie dlatego muszę zbadać, o co tu chodzi.
— Myślisz, że to był jakiś szamański znak?
— Oczywiście. Nie sądzisz chyba, że przejechałabym cztery tysiące kilometrów na mrozie z innego
powodu!
— Rozumiem — July wzruszyła ramionami. — Chciałabym odebrać choćby maleńki sygnał, że muszę
pojechać na Florydę.
Uśmiałyśmy się serdecznie. July wstała i zawołała na psy. Ruszyłyśmy w dalszą drogę. Psy odzyskały
werwę i ochoczo biegły przed nami. Sypał teraz gęstszy śnieg, bo zaczęło zachodzić słońce.
Okrążałyśmy kopiec zlodowaciałego śniegu, który w tym zanikającym świetle błyszczał jak ciemne
kryształy. Gdy słońce schowało się za horyzontem, wiatr ustał i głucha cisza zaległa nad białym
płaskowyżem. Coraz bardziej denerwowałam się, że noc zaskoczy nas, zanim dotrzemy do chaty Agnes. Już
miałam to powiedzieć July, kiedy obie zobaczyłyśmy w oddali smużkę dymu.
Szturchnęłyśmy się łokciami i gwizdnęłyśmy przez popękane wargi. Miałam zbyt sztywne policzki, żeby się
uśmiechnąć. Gdy dotarłyśmy na miejsce, chata była lepiej widoczna, przypominała wielką spiczastą zaspę.
Przez następne pół godziny kopałyśmy w śniegu tunel, żeby dostać się do środka. Nakarmiłyśmy
wygłodzone psy zamarzniętym mięsem łosia. Schowałyśmy sanie i uprząż i przygotowałyśmy psy na
spędzenie mroźnej nocy. Byłyśmy bardzo zmęczone i z naszych ust wydobywały się ledwie słyszalne
dźwięki.
Gdy weszłyśmy do chaty, tupiąc nogami i strząsając śnieg z futer, uświadomiłam sobie, że Agnes zostawiła
ogień w piecu i opuściła dom. Skostniałymi palcami zapaliłam lampę naftową i usiadłam na drewnianym
krześle koło pieca. Mój oddech zamieniał się jeszcze w parę, a policzki zrobiły się wilgotne, jakby miały się
roztopić. Wrzuciłam trochę drewna do pieca. Okna w chacie były zamarznięte. Wiatr zawodził, a stara
drewniana chata skrzypiała.
July dołączyła do mnie. Siedziałyśmy zdrętwiałe, z rękami wyciągniętymi do pieca. Milczałyśmy.
Rozchodzące się ciepło cudownie na nas wpływało. Wpatrywałam się w płomienie i w rozgrzaną do
czerwoności blachę. Nagle spostrzegłam dziwny pionowy cień na ścianie z prawej strony. Migoczące
płomienie sprawiały, że cień powiększał się i trząsł. Kiedy odkryłam źródło tego dziwactwa, przez chwilę
czułam się nieswojo.
— July! — zawołałam podniecona. — Czy to nie wędrowna laska Rudego Psa?
— Tak, no pewnie — szepnęła załamującym się głosem. — Nie mogę na nią patrzeć. Boję się jej.
— Co ona tu robi?
— Czy ja wiem? — powiedziała July, odwracając głowę. Trzęsła się ze strachu. — Nic na to nie poradzę —
usprawiedliwiała się. — On może gdzieś tu być.
Przez chwilę myślałam o Rudym Psie, czarowniku, który wiele razy zagrażał memu życiu. Dawno temu
próbował zabić mnie swoją laską. Walczyliśmy na śmierć i życie o skradziony koszyk ślubny. Dzięki temu,
że uczyłam się u Agnes i otrzymałam od niej staranne wykształcenie, mogłam zakraść się i zwrócić koszyk
Agnes, prawowitej właścicielce. Od tego czasu, zawsze wtedy, gdy odważyłam się wypuścić na daleką
północ, nie było chwili, kiedy nie obawiałabym się nagłego wtargnięcia Rudego Psa w moje życie.
Wiedziałam, że nie spocznie, dopóki nie pozbawi mnie całej mocy.
— Myślisz o Rudym Psie, co? — spytała July, przerywając strumień moich myśli.
July chwyciła mnie za rękę, jej dłoń drżała.
— Będzie dobrze, July—uspokajałam ją.—Trzeba się temu przyjrzeć bliżej.
Gdy zbliżałam się do wędrownej laski, czułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Stwierdziłam, że to
wcale nie jest laska Rudego Psa, a jedynie gałązka do rozpalania ognia. Czy była to projekcja moich
własnych lęków? A może to Rudy Pies wywołał w nas takie złudzenie? Może chciał nam się w ten sposób
przypomnieć?
3
Lynn V. Andrews – Kobieta Jaguar
— Myślę, że obleciał nas strach—powiedziałam do July. — To tylko gałązka do rozpalania ognia.
Podniosłam ją i podałam July. Obracała ją na wszystkie stron) i nagle cisnęła ją prosto w ogień, otrzepując
ręce.
— Tyle sobie robię z Rudego Psa — powiedziała. Rozejrzałam się po chacie i stwierdziłam, że była
przytulna i jakaś taka inna. Koc ze składów Hudson Bay Company zakrywał okno od pomocy, a na łóżku
leżało kilka skór karibu. Liczne dziury w ścianach pozatykane były pogniecionym papierem Z drążków
zwisały zioła i mięso. Szamańska tarcza Agnes wisiała nad jej szafką, a na podłodze z desek leżało mnóstwo
czerwonych, czarnych i szarych kilimów Indian z Południowego Zachodu USA. Gdy chodziłam po izbie,
uświadomiłam sobie, że robię wielki hałas. Śnieg wytłumiał chatę i wzmacniał każdy dźwięk. W tym domu
spędziłam z Agnes wiele cudownych chwil. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżałam, czekała na mnie ze
słowami powitania. Zawsze miała przygotowaną jakąś ciekawą opowieść czy anegdotę na długie wieczory.
W żaden sposób nie mogłam jej uprzedzić o moim przyjeździe, ale zawsze jakoś wiedziała, że jadę. Dlatego
jej nieobecność głęboko mnie poru szyła. Brakowało mi jej i nie wiedziałam, co robić. Nigdy jeszcze nie
przyjeżdżałam tu w samym środku zimy, więc zaczęłam się zastanawiać, czy nie popełniłam błędu. Po
prostu czułam, że mam przyjechać, ale była sroga zima i wszyscy — moja matka, córka, rodzina July —
odradzali mi tę podróż.
— Lynn, spójrz na to!
July znalazła informację napisaną na torebce z brązowego papieru powieszonej nad zlewem. Z podnieceniem
uniosłam papier do światła. Było na nim napisane: „Witaj w domu" i że Agnes została pilnie wezwana do
Churchill.
— Churchill! To przecież strasznie daleko stąd! Kiedy ona może wrócić? — martwiłam się.
— Zobacz, co jeszcze tam napisała — powiedziała July. Agnes napisała, że wie o moim przyjeździe i że
zostawiła mi drogocenny prezent w Drzewie Motyli za pastwiskiem dla koni. „Pamiętaj, że lot to wieczność.
Ciesz się nim, a ja wrócę, kiedy będę mogła. W duchu, Agnes".
Nazajutrz obudziłyśmy się o świcie. Okna były pokryte lodem i śniegiem. Pogrzebałyśmy trochę w piecu,
dokładając drewna, i szybko wskoczyłyśmy z powrotem do śpiworów. Ubrałyśmy się i czekałyśmy w
śpiworach, aż w chacie zrobi się ciepło. Potem July poszła do psów, a ja zaczęłam topić śnieg w garnku,
stawiając go na wielkim ogniu.
Przy herbacie i suszonym mięsie karibu czytałam kolejny raz kartkę od Agnes. Ogarnęło mnie zwątpienie.
— Chodź, July, chcę zobaczyć, co Agnes zostawiła dla mnie w tym drzewie. Ciekawe, czemu to tam
włożyła. Pewnie jest duże.
July uśmiechnęła się i popijała herbatę. Potem założyłyśmy karpie i ruszyłyśmy wśród zasp przez pastwisko.
Nasze ślady na śniegu przypominały wielkie tropy Sasquatcha*. Słońce przygrzewało, śnieg raził nas w
oczy. Byłam oczarowana tą zmianą scenerii. Tam, gdzie kiedyś było bujne pastwisko pełne owadów, ptaków
i zwierząt, teraz rozciągała się aż po horyzont biała pustynia.
---------------------
*Sasquatch (dosł. Wielka Stopa) — kanadyjski odpowiednik Yeti. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
---------------------
Szłyśmy jakieś piętnaście minut, aż w końcu pojawiło Drzewo Motyli. Bardzo się zmieniło od czasu, gdy
widziałam ostami raz. Szłam wtedy z Agnes i w trakcie rozmowy spojrzałam na nie. Widok tego drzewa
przyprawił mnie o zawrót głowy. Gałęzie oblepione były motylami. Było ich tak wiele, że pokrywały nawet
najgrubsze gałęzie. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Chciałam tam zostać i wpatrywać się w te motyle,
ale Agnes upierała się, że musimy iść.
Powiedziała, że to drzewo Trickster*, które chce ukraść mi pewne części ciała. Kiedy stwierdziłam, że
pewnie chce mnie nastraszyć, Agnes bardzo się rozgniewała i powiedziała, że jedna z gałęzi w każdej chwili
może ukraść mi nogę i że byłby to niezły widok, gdybym całą drogę powrotną do chaty musiała przebyć,
skacząc na jednej nodze.
-----------------------
*Trickster (oszust, spryciarz) — symboliczna postać w mitologii wielu indiańskich plemion. Jego pojawienie się
zawsze wprowadzało zamieszanie i oczekiwaną zmianę sytuacji. Zwany był także Kojotem, Dziadkiem, Starym
Człowiekiem itp.
-----------------------
Parsknęłam śmiechem, ale w tym momencie poczułam jak dziwne mrowienie w prawej nodze. Agnes nie
chciała już więcej rozmawiać o Drzewie Motyli.
Wymusiła na mnie obietnicę, że pod jej nieobecność nigdy nie będę patrzeć na to drzewo dłużej niż parę
minut. Postanowiłam całkowicie omijać to drzewo podczas resztę dni mego pobytu.
Patrząc teraz na to drzewo, gdy razem z July prze-cinałyśmy ośnieżone pole, wydało mi się dziwne, że ten
4
Lynn V. Andrews – Kobieta Jaguar
olbrzym bez liści tak mnie wtedy przestraszył. Później jednak zdarzyło się tyle nie wyjaśnionych zjawisk w
tej północnej krainie. Zaczęło mnie ściskać w dołku.
— July, nic nie widzę.
Na gałęziach drzewa nie zauważyłam niczego, co miałoby mnie czekać. Trzy metry od drzewa zaczęłam się
trząść i był: podenerwowana. Zobaczyłam dziuplę w pniu na wysokości wciągniętej ręki. Obeszłyśmy
drzewo kilka razy, kopiąc śnieg w nadziei, że podarunek został zakopany.
— Może Agnes to schowała? — zauważyła July. — Chyba wsadziła to do dziupli.
— Mam zobaczyć?
— A gdzie by to mogło być? — July pokiwała głową.
Zaczęłyśmy zgarniać śnieg pod drzewo, żeby zrobić podwyższenie. Obie sapałyśmy ze zmęczenia, ale udało
nam się usypać kopiec wysoki na metr.
— Po co Agnes zostawiała to aż tutaj? Nie mogła zostawić w chacie? — pytałam.
— A kto wie, co robi Agnes? — spytała July retorycznie. Zrobiłyśmy parę kroków w tył i raz jeszcze
spojrzałyśmy na drzewo. Kora pokryta była lodem, który bajecznie iskrzył się w słońcu.
— Pewnie masz rację. To musi być w środku, chyba że Agnes zapomniała to tu przynieść.
— Agnes niczego nie zapomina — zawyrokowała July.
— To prawda. Podarunek dla mnie gdzieś tu jest. Wdrapałam się na usypany kopiec możliwie jak
najostrożniej i wsadziłam rękę do dziupli. Serce waliło mi jak młotem. Czułam się jak niedźwiedzica
szukająca miodu. Zaczęłam badać wnętrze. Dziupla była chropowata i jakoś tak wygięta pod dziwnym
kątem. Pomacałam w środku. Nic, tylko drzewo i pustka. Spojrzałam na July i wzruszyłam ramionami.
— Spróbuj drugą ręką — podpowiedziała.
Ponownie zbadała; wnętrze drzewa, z takim samym rezultatem jak za pierwszym razem.
— Zgarniemy więcej śniegu i może uda ci się wsadzić głowę do dziupli. Wtedy zobaczysz, co tam jest —
zaproponowała July.
— Wydaje mi się, że jest zbyt ciemno — odparłam. — A czego się tam spodziewasz?
— Nie wiem — zaśmiała się July. — Może worka ze złotem.
— Z Agnes nigdy nic nie wiadomo — powiedziałam, ześlizgując się ze śniegu. — Dobra, zbudujmy wyższy
kopiec. Zdobędę to, co jest w środku, choćby miało mi to zająć cały dzień.
Użyłyśmy karpli jako łopat i nazgarniałyśmy więcej śniegu, aż sięgał do połowy pnia. W milczeniu
przystąpiłam do kolejnej próby. Żołądek podchodził mi do gardła. Wspinałam się na kopiec, podciągając się
na łokciach, aż stanęłam na szczycie. Ze zdumieniem spostrzegłam, że krawędzie dziupli były wytarte.
Zeskrobałam śnieg.
— Ciekawe, ile to drzewo ma lat?
— Sporo — mruknęła July. — To drzewo prababcia. Musi mieć wiele dzieci.
Te wytarte miejsca na krawędziach przypominały uchwyty, jak gdyby wiele dłoni chwytało się ich przede
mną. Przyszły mi na myśl stare kości: ciało odpadło w czasie długiej zimy, pozostawiając jedynie szkielet.
— July, spójrz, jak wygładzone jest to drzewo.
July wdrapała się na kopiec. Obie badałyśmy palcami wyświecone brzegi dziupli.
— Wygląda tak, jakby ta dziupla do czegoś służyła — podsumowała, kiwając głową ze zdumienia.
— Zajrzyj do środka — powiedziałam.
— O, nie! Ty zajrzyj! — zawołała July i czym prędzej zjechała w dół.
Nie wiedziałam, czemu robię się nerwowa. Przecież to tylko stare drzewo z wielką dziuplą. Odgarnęłam
futro kaptura z twarzy i przyjęłam wygodniejszą pozycję. Powoli wkładałam głowę do otworu. Wejście było
tak ukształtowane, że z trudem mi się to udawało. Musiałam wepchnąć głowę siłą, aż ramiona oparły się o
krawędzie dziupli. Nagle poczułam mocną wibrację i kopiec, na którym stałam, zaczął łagodnie opadać.
— Co tam widzisz? — zawołała July.
Już miałam jej odpowiedzieć, gdy nagle uniosłam się w powietrze. Wydawało mi się, że nic nie ważę,
jakbym straciła swe ciało. Ciemna pustka zbliżała się w moją stronę albo to ja byłam przez nią wsysana.
Następnie zaczęły ze mnie wypadać snopy iskier, podobnych do kwiatów, które rozchodziły się na wszystkie
strony. Uświadomiłam sobie, że przez jakąś wewnętrzną siłę zostałam wprawiona w ruch, włączona w ten
piękny koncentryczny układ. Moje myśli spowalniały cały proces, więc je wyłączyłam. Iskry zamieniły się w
ogniste kule, które szybko przelatywały koło mnie. Straciłam kontakt z rzeczywistością, z My i drzewem.
Całe moje ziemskie życie jawiło się jako prenatalne. Usłyszałam łagodny kobiecy głos.
— To Duchowy Dom Motyli.
Te słowa jakby spowiły mnie i poniosły jeszcze dalej; płynęłam jak na fali.
Ogniste punkty zniknęły. W oparach kłębiastej mgły stała najpiękniejsza Indianka, jaką kiedykolwiek
widziałam. Długie czarne włosy sięgały jej aż do mokasynów. Ubrana była w suknię z jeleniej skóry obszytą
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl