Ludlum Robert - Przesylka z Salonik, Ebook 05

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROBERT LIJDLIJM
Przesyłka Z Salonik
Przełożył Juliusz P. Szeniawski
SCAN-dal
 Panu Richardowi Markowi, Wydawcy,
Inteligencji odzianej w płaszczyk
błyskotliwego humoru; wyobraźni bijącej na głowę fantazję każdego pisarza. Krótko
mówiąc

najlepszemu ze wszystkich. I pięknej Margot, która życie zmienia w bajkę.
 OD WYDAWCY
PRZESYŁKA Z SALONIK jest książką należącą do mało u nas znanego
gatunku fantastyki politycznej, osadzonej w realiach historii najnowszej. Akcja
fantastyczna i rzeczywiste zdarzenia wzajemnie się tu przeplatają. Nie znający tej
konwencji czytelnik może mieć wrażenie, że ma do czynienia z opisem prawdziwych
wydarzeń, zwłaszcza gdy autor napisał rzecz sugestywnie i z talentem...
Uprzedzamy więc, że ukazana w realiach historii najnowszej walka o
zawartość tajemniczej urny z Salonik jest fikcyjna i wszystkie osoby występujące w
powieści powołała do życia wyobraźnia autora, a ewentualne szukanie ich
odpowiedników w rzeczywistości jest działaniem czytelnika na ryzyko własne.
 CZĘŚĆ PIERWSZA
 PROLOG
9 grudnia 1939
Saloniki, Grecja
Jedna za drugą, ciężarówki pięły się z trudem stromą drogą rozjaśnianą
jedynie nielicznymi światłami pogrążonych jeszcze we śnie Salonik. Na szczycie
wszystkie nieco przyspieszyły; kierowcom wyraźnie zależało, żeby jak najszybciej
wrócić pod osłonę ciemności zalegających wiejską drogę wiodącą w dół przez
okoliczne lasy.
A jednak każdy kierowca każdej z pięciu ciężarówek musiał powściągać swą
niecierpliwość.
Żaden
nie mógł pozwolić, żeby noga ześliznęła mu się z hamulca,
żaden nie mógł zbyt mocno nacisnąć gazu; musieli dobrze wytężać wzrok, by dojrzeć
w ciemnościach niespodziewaną przeszkodę czy nagły zakręt.
Bo i były to ciemności. Nie włączono ani jednego reflektora, cała kolumna
posuwała się jedynie w szarawym świetle greckiej nocy i nikłej poświacie skrawka
greckiego księżyca, tłumionej warstwą niskich chmur.
Wyprawa była sprawdzianem karności i zdyscyplinowania. Zdyscyplinowania
nieobcego tym kierowcom i siedzącym obok nich pasażerom.
Wszyscy byli duchownymi — mnichami. Z zakonu Ksenopy, bractwa
monastycznego o najsurowszej regule ze wszystkich podległych patriarsze
Konstantyny. Ślepe posłuszeństwo połączone z wiarą we własne siły, absolutne
zdyscyplinowanie aż do chwili śmierci.
Pasażer pierwszej ciężarówki, młody brodaty mnich, zdjął habit, zwinął go i
wepchnął za wysokie oparcie siedzenia pod stertę pokrowców i szmat. Ubrany był
teraz w strój zwykłego robotnika, w grubą koszulę i spodnie ze zgrzebnego materiału.
— Zostało nam już nie więcej niż osiemset metrów — powiedział do
odzianego w strój zakonny kierowcy, potężnie zbudowanego mnicha w średnim
wieku. — Na tym odcinku przez jakieś sto metrów tory biegną równolegle do drogi.
Na otwartej przestrzeni. To wystarczy.
— Pociąg będzie tam na nas czekał? — spytał kierowca, mrużąc oczy, żeby
przebić wzrokiem ciemności.
— Tak, cztery wagony towarowe, jeden maszynista. Żadnych ładowaczy,
nikogo więcej.
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl