MICHAIŁ BUŁHAKOW - Biała gwardia, Książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Michaił Bułhakow
Biała gwardia
Przełożyli
Irena Lewandowska
Witold Dąbrowski
Część pierwsza
Począł sypać drobny śnieg i nagle jął walić płatami. Zawył wicher,
rozszalała się zawierucha. W jednej chwili ciemne niebo zmieszało się z
morzem śniegu. Wszystko znikło.
— No, panie — krzyknął woźnica — nieszczęście, buran!
Puszkin.
Córka kapitana *
I osądzono umarłe z tego, co napisane było w onych księgach, wedle
uczynków ich.
Objawienie św. Jana.
XX. 12**
*/przekład Tadeusza Stępowskiego
**/ przekład ks. Jakuba Wujka
Pamiętny to był rok i straszny to był rok, ten od narodzenia Chrystusa
Pana tysiąc dziewięćsetny i osiemnasty, zaś od rozpoczęcia rewolucji
wtóry. Latem w słońce był obfity, a zimą w śniegi, i nad podziw wysoko
stały na niebie dwie gwiazdy: gwiazda pastusza, wieczorna Wenus, i
drżący czerwony Mars.
Ale i w spokojnych, i w krwawych latach dni jednako mkną lotem strzały i
młodzi Turbinowie nie zauważyli nawet, kiedy wśród lutych mrozów
nastał biały, kudłaty grudzień. O, gwiazdkowy święty Mikołaju, jaśniejący
od śniegu i szczęścia! Mamo, królowo jasna, gdzieżeś?
W rok po tym, jak córka Helena wzięła ślub z kapitanem Siergiejem
Iwanowiczem Talbergiem, tegoż tygodnia, kiedy syn najstarszy, Aleksiej
Wasiliewicz Turbin, wrócił po trudach żołnierki na Ukrainę, do Miasta, do
gniazda rodzinnego, białą trumnę z ciałem matki zniesiono stromym
Aleksiejewskim Zjazdem na Podoł, do maleńkiej cerkiewki Nikoły
Dobrotliwego, stojącej na Wzwozie.
Kiedy nad matką odprawiano egzekwie, był maj, gałęzie wiśni i akacji
wypełniały strzeliste okna. Ojciec Aleksander potykał się smutny i
zafrasowany, lśnił i iskrzył się wśród pozłocistych płomyków, a fioletowy
na twarzy i karku diakon, spowity w złoto aż po czubki poskrzypujących
butów z cholewami, posępnie mamrotał słowa cerkiewnego pożegnania z
matką, która opuszczała swoje dzieci.
Aleksiej, Helena, Talberg i Aniuta, która wychowała się w domu
Turbinów, i ogłuszony tą śmiercią Nikołka, z niesfornym kosmykiem
opadającym mu na prawą brew. stali u stóp starego brunatnego świętego
Nikoły. Osadzone blisko po obu stronach długiego ptasiego nosa błękitne
oczy Nikołki były zgaszone, zagubione. Z rzadka tylko wznosił je na
ikonostas, na tonące w półmroku sklepienie absydy, gdzie unosił się
zatroskany i nieprzenikniony staruszek Bóg Ojciec, mrugał. Za co taka
krzywda? Taka niesprawiedliwość? Czemu spodobało się Bogu odebrać
im matkę teraz. kiedy wszyscy już są razem, kiedy życie stało się lżejsze?
Ulatujący w czarne spękane niebiosa Bóg nie odpowiadał, a sam Nikołka
nie wiedział jeszcze, że cokolwiek się dzieje, zawsze dzieje się tak, jak
dziać się powinno i że wszystko obraca się na dobre.
Odśpiewali egzekwie, wyszli na dzwonne płyty przedsionka i
odprowadzili matkę przez całe miasto na cmentarz, gdzie pod krzyżem z
czarnego marmuru od dawna już spoczywał ojciec. I na matkę posypała
się ziemia. Ech... ech...
Na wiele lat przed jej śmiercią, na Aleksiejewskim Zjeździe pod
trzynastym kaflowy piec w jadalni ogrzewał i utulał malutką Helenkę,
najstarszego Aleksieja i całkiem jeszcze nieporadnego Nikołkę. Jakże
często odczytywano w cieple buchających żarem płaskich kafli
Cieślę z
Saardamu,
kurantowy zegar wygrywał gawota, a pod koniec grudnia
zawsze pachniało igliwiem i na zielonych gałęziach płonęła kolorowa
parafina. Stojącemu w sypialni matki, gdzie teraz śpi Helenka,
mosiężnemu, co wygrywał gawota, odpowiadał z jadalni czarny, ścienny,
bił spiżowe. Ojciec kupił go dawno, kiedy modne jeszcze były śmieszne,
bufiaste rękawy. Panie już noszą się inaczej, czas przeleciał jak iskra,
umarł ojciec, który był profesorem, wszyscy są już dorośli, a zegar został
taki sam i bił spiżowe. Tak do niego wszyscy przywykli, że gdyby jakimś
cudem zniknął któregoś dnia ze ściany, byłoby tak smutno, jakby zamilkł
głos kogoś bliskiego, niczym by się nie dało wypełnić tej pustki. Ale zegar
na szczęście jest z pewnością nieśmiertelny, nieśmiertelny jest też
Cieśla z
Saardamu
i polewane kafle niczym mądra skała, w najcięższych chwilach
gorące i zbawcze.
Te właśnie kafle i meble ze starymi obiciami z czerwonego aksamitu, i
łóżka z błyszczącymi gałkami w kształcie szyszek, sfatygowane
kobierczyki z sokołem siedzącym na dłoni Aleksieja Michajłowicza, z
Ludwikiem XIV spoczywającym na brzegu jedwabistego jeziora w
rajskim ogrodzie, tureckie dywany, na których są dziwaczne orientalne
esy-floresy. te, co zwidywały się maleńkiemu Nikołce w malignie, kiedy
miał szkarlatynę, lampa z brązu z abażurem, najlepsze na świecie szafy
biblioteczne pełne książek pachnących tajemniczą staroświecką czekoladą,
mieszczące Nataszę Rostową, i
Córkę kapitana,
filiżanki z pozłotką,
srebra, portrety, portiery — wszystkie siedem zakurzonych i zagraconych
pokojów, w których wychowali się młodzi Turbinowie, wszystko to matka
w najcięższych czasach pozostawiała dzieciom i, dusząc się już, słabnąc,
chwytając za rękę płaczącą Helenę, błagała:
— Żyjcie... w zgodzie.
Ale jak żyć? Jak żyć?
Aleksiej Wasiliewicz Turbin, najstarszy — młody lekarz — ma
dwadzieścia osiem lat. Helena — dwadzieścia cztery. Jej mąż, kapitan
Talberg — trzydzieści jeden, a Nikołka — siedemnaście i pół. Życie
właśnie nadłamane u samego zarania. Dawno już nadciągnęła zamieć od
północy, i miecie, i miecie, i nie zacicha, a im dalej, tym gorzej. Po
pierwszym wstrząsie, który zachwiał górami nad Dnieprem, wrócił
najstarszy Turbin do rodzinnego miasta. No, myśleli, teraz się skończy,
zacznie się to życie opisywane w czekoladowych książkach, ale nie dość,
że się to życie wcale nie zaczęło, coraz straszniej jest i straszniej wokół.
Na północy zawierucha wyje i wyje, a tu głucho grzmi pod nogami i
powarkują niepokojone trzewia ziemi. Rok osiemnasty dobiega końca i z
każdym dniem spoziera coraz to groźniej, coraz to szczeciniaściej.
Runą mury, spłoszony sokół śmignie z białej rękawicy, zagaśnie płomyk
w lampie z brązu, a
Córka kapitana
zostanie spalona w piecu. Matka
powiedziała dzieciom:
— Żyjcie.
Ale czeka je cierpienie i śmierć.
Któregoś dnia, wkrótce po pogrzebie matki, Aleksiej Turbin wstąpił o
zmierzchu do ojca Aleksandra i powiedział:
— Cóż, niewesoło u nas, ojcze Aleksandrze. Trudno zapomnieć o mamie,
a na domiar złego czasy takie trudne... Dopiero wróciłem, myślałem, że
teraz życie jakoś się ułoży, a tymczasem...
Zamilkł i siedząc w półmroku przy stole zadumał się i zapatrzył w dal.
Gałęzie na dziedzińczyku cerkiewnym przysłoniły również i domek
kapłana. Miało się wrażenie, że tu za ścianą ciasnego, zawalonego
książkami gabinetu zaczyna się wiosenna, tajemnicza gęstwina leśna.
Wieczorne miasto huczało głucho, pachniały bzy.
— Cóż robić, cóż robić — mruczał zmieszany duchowny (zawsze
onieśmielała go konieczność rozmów z ludźmi). — Wola boska.
— Może się to wszystko kiedyś wreszcie skończy? Ale czy się zmieni na
lepsze? — zapytał Turbin nie wiedzieć kogo.
Kapłan poprawił się w fotelu.
— Ciężkie czasy, ciężkie, cóż tu ukrywać — wymruczał — ale nie traćmy
otuchy...
Potem nagle wyłuskał z ciemnego rękawa sutanny białą dłoń, położył ją na
stosie książek; tę, która leżała na wierzchu, otworzył w miejscu, gdzie
między kartkami tkwiła kolorowa haftowana zakładka.
— Nie wolno tracić nadziei — powiedział, nadal zmieszany, ale jakoś
bardzo przekonywająco. — Rozpacz to ciężki grzech... Ja wprawdzie
sądzę, że i nadal będziemy poddawani próbom. Tak, tak, ciężkim próbom
— mówił z coraz większym przekonaniem. — Wie pan, ostatnimi czasy
bardzo wiele czytam, przeważnie z mojej dziedziny, oczywiście, dzieła o
treści religijnej...
Uniósł książkę tak, aby resztki światła z okna padały na jej kartki i
odczytał:
— „I wylał trzeci Anioł czaszę swą na rzeki i źródła wód: i stała się krew."
2
Był więc zatem biały, kosmaty grudzień. Szybko zbliżała się połowa
miesiąca. Odblask Bożego Narodzenia dawał się już ułowić na
zaśnieżonych ulicach. Rok osiemnasty miał się ku końcowi.
Nad jednopiętrowym domem pod trzynastym, domem zbudowanym
arcyprzedziwnie (od frontu mieszkanie Turbinów znajdowało się na
pierwszym piętrze, od małego zaś pochyłego przytulnego podwóreczka —
na parterze), w ogrodzie, który przywarł do stromego zbocza, gałązki na
wszystkich drzewach rozczapierzyły się, obwisły. Zbocze okrył śnieg,
zasypał komórki na podwórzu, powstała gigantyczna głowa cukru. Dom
przywdział białą generalską czapę i na piętrze dolnym (od ulicy — parter,
od podwórza suterena pod werandą Turbinów) zapłonął wątłymi,
żółciutkimi światełkami inżynier i tchórz, burżuj niesympatyczny, Wasyl
Iwanowicz Lisowicz, na górnym zaś piętrze rozjarzyły się intensywnie i
wesoło okna Turbinów.
O zmierzchu Aleksiej i Nikołka poszli po opał do drewutni.
— Ech. ech, piekielnie mało tego drzewa. Popatrz, dziś znowu podkradli.
Z elektrycznej latarki Nikołki buchnął niebieskawy stożek i w jego świetle
widać było. że deski ściany były najwyraźniej odrywane, a potem przybite
byle jak od zewnątrz.
— Zastrzeliłbym takiego bydlaka! Jak Boga kocham. Wiesz co, zasadźmy
się na nich tej nocy. Głowę dam, że to ci szewcy spod jedenastego. Co za
łobuzeria! Mają więcej drzewa niż my.
— A niech ich diabli... Chodźmy. Bierz.
Zaśpiewał zardzewiały zamek, osypał się na braci śniegowy nawis z
okapu, powlekli polana. O dziewiątej wieczorem nie sposób było dotknąć
kafli Saardamu.
Wspaniały piec dźwigał na swej olśniewającej powierzchni następujące
historyczne notatki i rysunki poczynione w różnych okresach roku
osiemnastego ręką Fikołki, tuszem. Były one pełne znaczeń i taiły w sobie
głęboki sens:
Jeśli ci kto powie, że alianci śpieszą nam z pomocą — nie wierz mu.
Sojusznicy to dranie.
On sympatyzuje z bolszewikami. Rysunek: gęba Momusa. Podpis:
..Ułan Leonid Juriewicz."
Wieści groźne, glosy strwożone — Nadciągają bandy czerwone!
Rysunek akwarelą — twarz o obwisłych wąsach, w papasze z niebieskim
chwościkiem. Podpis:
„Bij Petlurę!"
Ręką Heleny, dłońmi dawnych, dobrych przyjaciół dzieciństwa Turbinów
— Myszłajewskiego, Karasia, Szerwińskiego — akwarelą, tuszem,
atramentem, sokiem wiśniowym:
Helena Wasiliewna wielce nas roluje:
Jednego z nas kocha, z drugiego żartuje.
Lenoczka. kupiłem bilet na
Aidę.
Paner. loża numer 8. prawa strona.
W roku 1918. 12 maja zakochałem się.
Jest pan brzydki i gruby. Po tej zniewadze muszę się zastrzelić.
(Bardzo udatnie narysowany browning.)
Niech żyje Rosja! Niech żyje samodzierżawie!
Czerwiec. Barkarola.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl