MMM (Tom 2 - W cieniu zapomnianej olszyny) - Juliusz Kade, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliusz Kaden-bandrowski - W Cieniu Zapomnianej Olszyny.Ilustrowa� Daniel Mr�z.Nasza Ksi�garnia, Warszawa 1971 .Pos�owie Hanna Kirchner.Opracowanie Graficzne Serii Leon Urba�ski.Tekst oparto na wydaniu z roku 1958, Wydawnictwo Literackie, Krak�w.Skanowa� Andrzej Grzelak.Opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.Mickiewicz wraca do kraju...Na pr�no szukam w pami�ci jakich� pocz�tk�w - dzie� ten sta� si� i pop�yn�� naprz�d, od razu pe�en pogody, biegania, okrzyk�w, po�piechu i szcz�cia.Wszystko odbywa�o si� nagle!Wystrojono nas w nowe ubrania - dot�d widz� na granatowym r�kawie wyszyt� kotwic� czerwon� - kiedy� wi�c wyci�gni�to te bluzki uroczy�cie z komody?!Nikt nie pami�ta.Robi� si� obiad dla go�ci, ciotek, wuj�w i r�nych znajomych, mia� by� pan Karma�ski, pan Gall, mo�e nawet pan Kossak, Filipina "wpada�a do kredensu", r�owa, om�czona, zasapana - kiedy� naradzi�y si� z mam�, co b�dzie na legumin�?!Nikt nie wie.Na pr�no szukam wszystkich wa�nych pocz�tk�w - dzie� ten rozmacha� si� sam, ppogodny, wyk�pany, czysty, wyg�adzony nad ca�ym miastem, bez jednej chmurki.Irzek i ja siedzimy zawczasu w salonie, przy oknie.Przy jednym, to przy drugim.Pr�bujemy, gdzie lepiej?Siedzimy i czekamy.Dzi�, gdy te chwile wspominam, stare serce moje ze wzruszeniem w�druje po kamykach krakowskiego Rynku - wtedy jednak leciutkie, ma�e, by�o r�wnocze�nie sob�, ziemi�, kamieniem, czubami akacji, rybk� - gdyby by�y na �wiecie ryby lubi�ce p�ywa� po ziemi.By�o go��biem widz�cym wszystko z Mariackiej wie�y, doro�k�, kt�ra jedzie w stron� uroczysto�ci - by�o wszystkim.By�o z rado�ci - ca�ym niebem!Czekali�my w salonie, na aksamitnych fotelach morelowych, kiedy dzi�, w setn� rocznic�, p�jdzie nareszcie ten wspania�y pogrzeb Mickiewicza...Kiedy Go zaczn� sk�d� tam, ze �wiata, przenosi� na Wawel.Czy b�d� szli pod naszymi oknami, Rynek G��wny numer 7, czy mo�e nagle rozmy�l� si� i zawr�c� w ulic� Sienn�?!Irzek powiedzia�: - Takie rzeczy dziej� si� czasem.Mo�e raz na tysi�c lat?Zdarza si� zupe�nie niechc�cy i w ostatniej chwili pogrzeb skr�ca w bok...- Nikt tu nie b�dzie szuka� �adnej Siennej.Z dworca kolejowego na Wawel idzie si� Floria�sk�, pod nami przez Rynek, dalej Grodzk� - zawo�a�a mama wa�kuj�c kruche ciasto.R�ce mia�a do �okci ods�oni�te.Klepa�a wa�ek ciasta i powtarza�a miarowo: - Na Siennej nawet okna nie przybrane, na Siennej nawet okna nie przybrane.To samo twierdzi� Tomasz, nasz dzielny s�u��cy, by�y kapral artylerii fortecznej, czyli wa�owej, ubrany w bia�o-niebieskie drelichy.To samo m�wi� ojciec.Doda� nawet do tego: - Zmi�ujcie si� i dajcie mi ju� raz �wi�ty spok�j.Polecieli�my znowu do okien.Jak�e wa�ny musia� by� dzie� dzisiejszy, skoro nam nikt nie przypomnia�, by�my si� zanadto nie wychylali, i nikt "nie dr�a�" �e si� zn�w zazi�bimy!Czekali�my w fotelach, by nam miejsc nie zaj�to.Ludzi na Rynek wysypa�o si� bez ko�ca - a jeszcze ilu do nas na obiad zaproszonych?!Ilu ludzi mo�e si� zmie�ci� na jednej po�owie Rynku?K��cili�my si� o to z Irzkiem.Stu?Dwustu?Milion?Sto tysi�cy?Wedle naszych regu� racj� b�dzie mia� ten, kto pierwszy krzyknie: - Jest tu ludzi najwi�ksza liczba na �wiecie - "razy"!Razy - czyli zwyk�e mno�enie.Liczby z okrzykiem "razy" nie wolno nigdy wymawia� na pocz�tku sporu.Sztuka zwyci�stwa polega na tym, by "razy" wym�wi� po do�� d�ugim targu.W por�!Wtedy kiedy jest pora, w sam czas, o czym nikt nigdy naprz�d nie wie...Ludzi, ludzi i ludzi!!Chodz�, stoj�, wisz� na latarniach, siedz� na wszystkich s�upkach.Do nas, do mieszkania przybywa te� ci�gle kto� nowy.Pan Karma�ski z gwo�dzikiem w klapie.Mn�stwo wuj�w.Obie babcie a� szumi� z uroczysto�ci.Naturalnie jest Gucio, c� mu to szkodzi?Przychodz�, opieraj� si� na naszych ramionach, rozmawiaj� i przeszkadzaj�.Nikogo ju� nie pu�cimy na nasze miejsca, zreszt� nagle - nie wolno przeszkadza�...Ojciec po�o�y� palec na usta, po ogromnym t�umie powia�o jak po wodzie, s�ycha� �piew, id�cy z daleka.Ju� s�ycha�, jak si� w s�o�cu ��cz� poszczeg�lne g�osy.Sunie poch�d.Gucio popatrzy� na zegarek i powiedzia�: - Rok tysi�c osiemset dziewi��dziesi�ty pierwszy.Mickiewicz wraca do kraju.Krzykn�li�my na Gutka: - Nie przeszkadzaj!!Jad� banderie krakus�w, ch�opi z kosami, r�ne cechy, r�ni zakonnicy.Id� szlachcice w kontuszach.Ojciec wo�a nagle do mamy: - Patrz, ten idiota Przyjemski przebra� si�!Nigdy pana Przyjemskiego, masarza, nie uwa�ali�my za idiot�, mia� du�y sklep z w�dlinami, dlaczego� nie mia� paradowa� w kontuszu?Ledwie ojciec zd��y� zawo�a� o Przyjemskim, gdy nagle!Nagle...Rozp�ywa si� w powietrzu oliwa.Jak w czasie polowania na wieloryby - Irzek o tym ju� czyta� - gdy burza szaleje na morzu, wylewa si� na ba�wany oliw�, tak teraz na wszystkie g�osy ludzi i koni wyla� si� g�os wawelskiego Zygmunta.Chwycili�my si� za r�ce i krzykn�li�my, przepe�nieni najogromniejszym szcz�ciem: - To dzwon Zygmunt, z wie�y!!Zygmunt wali, tymczasem Irzek do mnie bezczelnie: - Zapomnia�e�, g�upi, �e latarnie �wiec� si� mimo dnia, a s� w �a�obie.- Na czym polega �a�oba latar�?Odpowiedzia�: - To samo, co krepa.- To znaczy, co?- Czarna gaza.- Gdzie masz gaz�?- wo�am.Nie chcia�o mu si� odpowiedzie�, udawa� teraz, �e nie s�yszy.Odwr�ci�em si�, aby mi mama wyt�umaczy�a.C� to znaczy latarnie w �a�obie?Przez czas naszego patrzenia na Rynek wszystko zmieni�o si� przy oknach salonu.Przy ka�dym sta� kosz, tam gdzie rodzice - ca�a beczka z kwiatami.Beczka ta zosta�a nam z zimy po suszonych �liwkach.- Widzia� kto w beczce kwiaty?- krzykn��em.Na to ojciec, stoj�cy przy drugim oknie, zrobi� si� blady i zawo�a� do mamy: - Uwa�aj, teraz id�!Jedzie?!Czy te� go nios�!!- machn�� r�k� przez powietrze...Mama obur�cz z�apa�a mnie za ramiona i odwr�ci�a ku oknu.Uczu�em na w�osach jej oddech gor�cy.Przez czas mego patrzenia na beczk� po �liwkach i na rodzic�w znowu wszystko zmieni�o si� w Rynku!Poch�d sun�� w najlepsze, u brzegu naszego domu, po�r�d t�umu zobaczy�em g�r� dr��cych kwiat�w.Rzucali je wszyscy ze wszystkich stron, ojciec ze swego okna wysypywa� koszyki, jeden za drugim.Nie wiem, czy t� g�r� kwiat�w wlok�o sze�� koni, czy te� j� ludzie d�wigali?Pami�tam z ca�ego widoku, �e szpaler stra�ak�w raz za razem przerywa� si� i p�ka�.Wtedy t�um czarn� fal� op�ywa� zewsz�d �w kwiecisty pag�rek.- Czy widzisz?- Mama wstrz�sn�a mn� gwa�townie.- Czy widzisz?...Nie mog�a m�wi�, Nie mog�a skleci� �adnego s�owa.Pobiela�e jej wargi dr�a�y, z oczu p�yn�y �zy.Jedna za drug�.Parami.Mama nie patrzy�a nawet, �e spadaj� na piersi.Zanurzy�a tylko r�ce w beczu�k� z kwiatami i rzuca�a ga��zki w powietrze.Nie w d� na chodnik, a przed siebie w powietrze, jakby na �lepo - nikomu.Przechylona daleko za okno, zawo�a�a wreszcie: - Mickiewicz!Mickiewicz!Mickiewicz!!Ani jednego s�owa wi�cej.Odebra�o jej g�os.Same �zy.Przytula mnie do piersi, drug� r�k� gar�� po gar�ci ciska i ciska, i rzuca, kwiaty lec�, ona jeszcze i jeszcze, i ci�gle, rzuca ci�gle, bez ko�ca.Widz� dot�d r�ow� gwiazd� jej d�oni na niebie, ga��zki zielone, kt�re z palc�w spadaj� i w szumie �piewu - g�r� kwiat�w pod domem...Wy�cigi.Nigdy nie szed�em w takim szcz�ciu, jak kiedym mia� sze�� lat!Nie chcieli mi wtedy pozwoli� na to maszerowanie, gdy� z�ama�em sobie obojczyk.Obojczyk z�ama� si� w czasie zabawy w cyrk z moim starszym bratem Irzkiem, podczas wieczornego machania koz��w na kanapie, przy lampie, w jadalnym pokoju, przed p�j�ciem rodzic�w do teatru - za teatr mieli�my dosta�, jak zawsze, po spodeczku malinowych konfitur do kolacji.Poniewa� cieszyli�my si� na maliny, powstawszy z pod�ogi zaraz przesta�em becze�.- Bardzo dzielnie.I widzisz, nic ci si� nie sta�o - rzek� ojciec.Poszli do teatru, my�my sobie zjedli kolacj� i konfitury, stara kucharka, Filipina, opowiedzia�a bajk� o wyrwid�bie - tymczasem w nocy obudzi�em si� nagle na kolanach matki...By�a wci�� jeszcze w czarnej at�asowej sukni - at�as uwa�ali�my wtedy za najpi�kniejszy materia� na �wiecie.Patrzy�a na mnie przestraszonymi oczyma.Filipina w bia�ym czepku i w bia�ym kaftaniku trzyma�a lamp� nad g�owami, ojciec, wycieraj�c szybko r�ce r�cznikiem, m�wi�: - No wi�c trudno, z�ama� obojczyk, zlepi� si� to nie da.Z tego powodu ju� na drugi dzie� zjawi� si� u nas kolega ojca, te� doktor, ale do kt�rego m�wi�o si� - panie profesorze.Mia� grube, bardzo zimne r�ce, pachnia� karbolem, a nazywa� si� Trzebicki.Poogl�da�, poogl�da�, pooddycha� na mnie z bliska kosmatymi dziurkami nosa i powiedzia�: - W gips go we�miemy, panie kolego, na dwa tygodnie.Nie wiedzia�em wtedy, co to jest gips?Czy to si� je, za�ywa, czy te� mo�e s�u�y to do p�ukania?Potem dopiero okaza�o si�, dlaczego mama ubieraj�c mnie ostro�nie, tyle mi r�nych rzeczy obieca�a.Gips - to znaczy, �e musz� chodzi� z r�k� z�o�on� na piersi, szczelnie owini�ty banda�em, a to wszystko jest ze wszystkich stron zagipsowane.Tymczasem za dziesi�� dni wypada�a wielka uroczysto�� w naszym Parku Jordana, doktora weso�ego i grubego, bez kt�rego - jak lubi� czasem m�wi� do mnie ojciec - na pewno by mnie bocian gdzie� zgubi� po drodze.Uroczysto�� polega�a na zdobyciu twierdzy nieprzyjacielskiej i na wspania�ej defiladzie przez B�onia.Mieli�my ju� do tego poszyte bia�e bluzy p��cienne i bia�e p��cienne krakuski z niebieskim aksamitem.Kolory naszego Krakowa.Bluzy do wdziewania przez g�ow�, odpinane z boku, u do�u zebrane na gumk�, nie by�y obliczone na gips!My�la�em, �e mnie puszcz� w samej krakusce.Irzek w bluzie i krakusce, a ja tylko w krakusce.- Irzek nie ma z�amanego obojczyka, czy tego nie rozumiesz?!- Dlatego bluzy nie wezm�!- odpowiedzia�em z p�aczem.Na to mama rozp�aka�a si� razem ze mn�: - Nie ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]