Mężczyzna kobieta i dziecko 1980, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Erich Segal
Kobieta, Męszczyzna i Dziecko
Tytuł oryginału Mann, Woman and Child
Rozdział 1
Mam dla pana ważną wiadomość, profesorze Beckwith.
Jestem teraz zajęty.
Czy mogę zadzwonić do pana później?
Właściwie wolałbym porozmawiać z panem osobiście, panie profesorze.
"Pilny" telefon wywołał Roberta Beckwitha z ostatniego w tym semestrze
posiedzenia Instytutu.
Dzwoniono z francuskiego konsulatu.
Czy może pan przyjechać do Bostonu przed piątą?
spytał podsekretarz.
Jest już prawie wpół do piątej powiedział Bob.
Zaczekam na pana.
Czy to aż tak ważne?
Uważam, że tak.
Kompletnie oszołomiony, Bob przeszedł przez hali i wrócił do sali, gdzie czekało
na niego pięciu innych profesorów z Instytutu Statystyki MIT.
Zgłosił wniosek o zawieszenie obrad do jesieni ze względu na ich niską atrakcyjność
wobec wyśmienitej pogody.
Jak zwykle, był tylko jeden sprzeciw.
No wiesz, Beckwith, to raczej sprzeczne z procedurą obruszył się P.
Herbert Harrison.
Głosujmy, Herb zaproponował Bob.
Wynik głosowania brzmiał: pięć do jednego na korzyść wakacji.
Bob wsiadł czym prędzej do samochodu i zaczął przepychać się przez korek
panujący w godzinie szczytu na moście nad rzeką Charles.
Posuwając się wolniej niż przydrożni biegacze, miał mnóstwo czasu na rozważania, co
też mogło
być aż tak pilne.
A im więcej o tym rozmyślał, tym bardziej skłaniał się do jednego wniosku: chcieli mu dać
LegiÄ™ HonorowÄ….
To wcale nie jest niemożliwe, zapewniał się w duchu.
Przecież wykładałem we Francji mnóstwo razy dwukrotnie na Sorbonie.
Do diabła, mam nawet Peugeota.
Na pewno o to chodzi.
Powieszą mi na klapie taką małą, czerwoną sardelkę.
Może nawet będę musiał od tej pory nosić zawsze marynarkę.
1
Dlaczego nie?
Warto się poświęcić, żeby zobaczyć zawiść na niektórych gębach z Instytutu.
Boże, Sheila i dziewczynki będą ze mnie dumne!
Ta wiadomość nadeszła do nas teleksem powiedział M.
Bertrand Pelletier, ledwo Bob usiadł w jego wytwornym, wysokim gabinecie.
W ręku trzymał wąski skrawek papieru.
Teraz uwaga, pomyślał Bob.
Nagroda.
Próbował powstrzymać uśmiech.
Piszą tu, że profesor Beckwith z MIT ma nie
zwłocznie skontaktować się z niejakim Monsieur Venargues z Setę.
Podał papierek Bobowi.
SetÄ™?
powtórzył Bob.
I pomyślał: "Och, nie, to niemożliwe".
To czarująca wioska, choć trochę gaucho powiedział Pelletier.
Zna pan południową Fran cję?
Hm...
owszem.
Bob zaniepokoił się jeszcze bardziej, dostrzegłszy dość ponury wyraz na twarzy
urzędnika konsulatu.
Monsieur Pelletier, o co tu właściwie chodzi?
Wiem tylko, że sprawa dotyczy świętej pamięci Nicole Guerin.
Mój Boże, Nicole.
Było to tak odległe i tak dobrze tłumione wspomnienie, jakby tamta historia nigdy się
naprawdÄ™
nie wydarzyła.
Jedyna zdrada przez wszystkie lata jego małżeństwa.
Dlaczego teraz?
Po tak długim czasie?
Przecież ona sama nalegała, żeby nigdy więcej się nie spotkali, ani nawet nie
kontaktowali ze
sobÄ…!
Zaraz,zaraz.
Monsieur Pelletier, powiedział pan "świętej pamięci Nicole Guerin"?
Czy ona nie żyje?
Podsekretarz skinął głową.
Żałuję, ale nie znam żadnych szczegółów.
Przykro mi, profesorze Beckwith.
Czy ten człowiek wie coś więcej?
Kim jest ta osoba, z którą mam się skontaktować?
Podsekretarz wzruszył ramionami.
W przekładzie z francuskiego znaczyło to, że nie wie i nie chce wiedzieć.
2
Pozwoli pan, że złożę mu moje condoleances, profesorze Beckwith?
Natomiast ta kwestia w przekładzie z francuskiego znaczyła, że robi się późno.
A M.
Pelletier miał bez wątpienia własne plany.
Był przecież wonny, czerwcowy wieczór.
Bob zrozumiał aluzję.
Wstał.
Dziękuję panu, Monsieur Pelletier.
Nie ma za co.
Uścisnęli sobie ręce.
Bob wyszedł dość niepewnie na Aleję Commonwealth.
Jego samochód stał zaparkowany bokiem tuż pod hotelem Ritz.
Wstąpić do baru i zamówić kieliszek na odwagę?
Nie.
Lepiej najpierw zadzwonić.
Z jakiegoÅ› odosobnionego miejsca.
W korytarzu panowała cisza.
Wszyscy chyba wyjechali już na wakacje.
Bob zamknął drzwi gabinetu, usiadł przy biurku i wykręcił numer kierunkowy do Francji.
Ouui?
zaskrzeczał zaspany głos z wyraźnym, prowansalskim akcentem.
Mówi...
Robert Beckwith.
Czy mogę mówić z Monsieur Venargues?
Bobbie, toja, Louis!
Wreszcie cię znalazłem.
Ale się namęczyłem...
Nawet po tylu latach trudno było nie rozpoznać tego skrzekliwego głosu,
pooranego przez dym pięćdziesięciu milionów papierosów Gauloise.
Burmistrz Louis?
Były burmistrz.
Dasz wiarÄ™?
Wysłali mnie na
zielonÄ… trawkÄ™, jak jakiegoÅ› dinozaura.
Rada Miejska...
Bob nie miał teraz cierpliwości, by wysłuchiwać przydługich anegdot.
Louis, co to za sprawa z Nicole?
Och, Bobbie, to straszna tragedia.
Pięć dni temu.
Zderzenie czołowe.
Wracała z dyżuru na kardiochirurgi.
Całe miasto jest w żałobie...
Och, przykro mi...
3
Dasz wiarÄ™?
Była taka młoda.
Święta kobieta, bez cienia egoizmu.
Cały Wydział Medycyny z Montpellier przyszedł na mszę.
Sam wiesz, Bobbie, że nie znosiła religii, ale musieliśmy urządzić mszę.
Urwał z westchnieniem.
Bob skorzystał z okazji.
Louis, to straszna wiadomość.
Ale nie rozumiem, dlaczego chciałeś, żebym do ciebie zadzwonił.
Przecież upłynęło już dziesięć lat, odkąd się z nią widziałem.
W słuchawce zaległa nagle cisza.
Wreszcie Louis wyszeptał: Chodzi o dziecko...
Dziecko?
Nicole była mężatką?
Nie, nie.
Oczywiście, że nie.
Była "samotną matką", jak to się mówi.
Sama wychowywała chłopca.
Nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.
Bobbie...
nie wiem, jak ci to powiedzieć...
Powiedz!
To także twoje dziecko odparł Louis Venar gues.
Przez chwilę po obu stronach Atlantyku panowała cisza.
Bobowi odebrało mowę.
Bobbie, jesteÅ› tam jeszcze?
Allo?
Co?
Wiem, że to może być dla ciebie szok.
Nie, Louis.
To nie szok.
Po prostu w to nie wierzę odparł Bob odzyskując w gniewie mowę.
Ale to prawda.
Byłem we wszystkim jej powiernikiem.
Skąd u diabła jesteś taki pewny, że to ja jestem ojcem?
Bobbie odpowiedział delikatnie Louis byłeś tutaj w maju.
Przypominasz sobie demonstracje?
Chłopiec urodził się, jak to się mówi, zgodnie z rozkładem.
W tym czasie w jej życiu nie było nikogo innego.
Powiedziałaby mi o tym.
Oczywiście, nie chciała, żebyś się kiedykolwiek dowiedział.
Jezu Chryste, pomyślał Bob, to nie do wiary.
Niech to szlag, Louis, nawet jeśli to prawda, nie jestem odpowiedzialny...
4
Bobbie, uspokój się.
Nikt nie żąda od ciebie odpowiedzialności.
Jean-Claude jest materialnie za bezpieczony.
Uwierz mi, jestem wykonawcÄ… testamentu.
Urwał, po czym dodał: Jest tylko jeden mały problem.
Bob zadrżał.
Jaki?
spytał.
Chłopiec nie ma absolutnie nikogo.
Nicole nie miała żadnej rodziny.
Został zupełnie sam.
Bob nie odpowiedział.
Wciąż starał się odgadnąć, do czego zmierza ta rozmowa.
W normalnych warunkach Marie-Therese i ja wzięlibyśmy go do siebie...
Louis urwał.
Jesteśmy jego prawnymi opiekunami.
Ale Marie jest chora, Bob, poważnie chora.
Nie zostało jej wiele czasu.
Przykro mi wtrącił cicho Bob.
Cóż mam powiedzieć?
Przez czterdzieści lat mieliśmy miodowy miesiąc.
Ale teraz sam widzisz, że nie możemy wziąć chłopca.
Jeśli nie znajdziemy jakiegoś innego rozwiązania, i to szybko, zabiorą go władze.
W końcu Bob zrozumiał, o co tu chodzi.
Z każdym oddechem wpadał w coraz większy gniew.
I w przerażenie.
Chłopiec jest okropnie przygnębiony ciągnął Louis.
Nie można go pocieszyć.
Wpadł w taką rozpacz, że nawet nie może już płakać.
Siedzi tylko i...
Przejdź do sedna powiedział Bob.
Louis zawahał się.
Chcę mu powiedzieć.
Co powiedzieć?
Że istniejesz.
Nie!
Oszalałeś?
Co mu to da?
Chcę tylko, żeby wiedział, że gdzieś na świecie żyje jego ojciec.
To już będzie coś, Bobbie.
Rany boskie, Louis!
Mam żonę i dwie małe córki.
Posłuchaj, naprawdę przykro mi z powodu Nicole.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl