Mausch Jolanta - Motylek - Jolanta Mausch, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Jolanta MauschMotylekDla moich dzieciMaćka, Asi i Ilonki***– Co pan tu robi?Obudziłam się w środku nocy ze ściśniętym żołądkiem i z wrażeniem, że on na mniepatrzy.On. Mężczyzna, którego spotkałam dzisiaj... nie, to było już wczoraj rano w autobusie.Rozparł się wygodnie na siedzeniu, tyłem do kierunku jazdy i wpatrywał się w okno. Lewąnogę nonszalancko wyciągnął daleko przed siebie, aż pod sąsiednie siedzenie.– Wolne?Nie raczył zaszczycić mnie swoim spojrzeniem i nie zmienił swobodnej pozycji, w którejsiedział. Skinął tylko głową, nie odwracając twarzy od okna.Usiadłam naprzeciwko, unikając kontaktu z tą jego wysuniętą nogą, i spojrzałam naniego. Zdaje się, że o mężczyźnie nie mówi się, że jest ładny. O mężczyźnie mówi się, że jestprzystojny. Był przystojny. Miał pociągłą twarz z mocno zarysowaną dolną szczęką i długiedo ramion, jasne, lekko falujące włosy. Nawet gdy siedział, widać było, że jest wysokii dobrze zbudowany.Tacy mężczyźni jak on rzadko wsiadają do autobusu. Autobusy zazwyczaj wożą szkolnedzieciaki, przymusowych miłośników pieszych wędrówek po mieście i emerytów. Przystojnimężczyźni wsiadają do swoich mniej lub bardziej wypucowanych samochodów i jadą napodbój świata... albo do roboty.Kątem oka musiał zauważyć, że mu się przyglądam, bo po dwóch przystankach odwróciłsię powoli od okna. Popatrzył mi ironicznie w oczy i pokazał... tak, miałam wrażenie, żepokazał mi swój lewy profil. Rozległa blizna sięgała mu od skroni aż do brody i rozgałęziałasię na policzek.„Chłopie, kto cię tak urządził?” – pomyślałam zaskoczona. „Dlaczego w dzisiejszychczasach chodzisz z taką twarzą po ulicy? Przecież to nie średniowiecze”.Zanim zdążyłam zastanowić się, co robię, uśmiechnęłam się do niego.Uniósł brwi nieco zdziwiony i odgarnął palcami włosy do tyłu. Rzucił mi szybkiespojrzenie i na krótką chwilę odsłonił ładne, duże zęby w dziwnym, trochę drapieżnymuśmiechu.Po chwili autobus zatrzymał się na Basenie Górniczym.Mężczyzna z blizną wstał, skinął mi nieznacznie głową na pożegnanie i ruszył dowyjścia. Dopiero teraz okazało się, że jego dotychczas swobodnie wyciągnięta lewa nogabyła prawie sztywna w kolanie. Patrzyłam chwilę za nim. Wysiadł z autobusu, zeskakując najednej nodze ze stopnia, i zniknął w tłumie.Włączyłam odtwarzacz, który miałam w kieszeni. Włożyłam słuchawki do uszui zaczęłam słuchać lekcji angielskiego. Nie myślałam więcej o nim.Teraz w środku nocy poczułam jego obecność.– Czekam, aż pani się obudzi. Chciałbym, żeby pani coś zobaczyła... Widzi pani?Tak, zobaczyłam wszystko. Nawet to, jak przed laty pomalował swój pokójw akademiku... Wiedziałam, kim jest, jak się nazywa i że lubi szarlotkę.– Proszę pana, dlaczego pan mi to pokazuje?– Chciałbym, żeby pani napisała o mnie i o Magdzie.– O czereśniach?– O czereśniach?... Taak, o czereśniach też, ale najpierw od początku, jak ją poznałem.– To jakieś nieporozumienie, źle pan trafił, ja nie potrafię pisać takich opowiadań.Zresztą żadnych opowiadań nie potrafię pisać. W pracy piszę tylko opinie. Rozumie pan...intelekt, dysleksja, lateralizacja, zalecenia do pracy i na tym koniec.– Dlatego do pani przyszedłem, Magda też jest psychologiem. Mam nadzieję, że dziękitemu lepiej to pani zobaczy.– Przykro mi, ale to nie ma sensu. Jest trzecia nad ranem, chciałabym jeszcze trochępospać.Odszedł, ale jego historia całkiem mnie nie opuściła. Przez głowę przebiegały mifragmenty jego rozmów z Magdą, obrazy miejsc, które znał, twarze ludzi, których spotykał.Nie zasnęłam już.*– Dwanaście do trzech dla mnie – cieszył się Piotr, nabierając nową garść czereśni z miskistojącej na stole.*– Niech pani da już spokój tym diagnozom i zaświadczeniom. Proszę zacząć pisać to dlamnie. Prawdę powiedziawszy, trochę zależy mi na czasie.Byłam w pracy. Omawialiśmy kolejną sprawę na zespole orzekającym, kiedy poczułamnieprzyjemny ucisk w żołądku i jego obecność w gabinecie.– Proszę mi nie przeszkadzać. Jest koniec roku szkolnego. Mam przed sobą dwadzieściaorzeczeń do rozpatrzenia...– Ale jaka to różnica, czy nauczanie indywidualne, czy indywidualny tok nauczania?Zaczynał mnie coraz bardziej irytować.– Taka sama jak między tymi pana taśmami ołowianymi i miedzianymi.– No, to akurat jest różnica... No dobra, każdy ma swoje. Długo jeszcze?*– Zatańcz ze mną – poprosiła Magda, wyciągając rękę do Piotra, zła na siebie, żew ostatniej chwili stchórzyła.*– Po co pani tu przyszła? Przecież ja na panią czekam od rana.Próbowałyśmy z Ewą znaleźć w Baśki mieszkaniu odpowiednie miejsca na powieszenienowych obrazków, a on wiercił mi dziurę w brzuchu.– To tu nie pasuje, nie w tym pokoju... Dlaczego zajmuje się pani takimi głupotami?– Dłużej tego nie wytrzymam...Nie wytrzymałam i opowiedziałam Ewie i Baśce o mężczyźnie z autobusu. W końcu mojekoleżanki są psychologami.– Dlaczego pani im o mnie opowiedziała?– Myślałam, że wtedy pan odejdzie.Pomyliłam się. Nie odszedł. Pewnie zamiast z psychologami powinnam porozmawiaćz psychiatrą. Może umówię się na piątek z Haliną?*– Poczekaj! Stój! Nie wchodź! – krzyczał Piotrek, tarasując Magdzie drzwi wejścioweprzed nosem.*– Proszę pana, czy pan wreszcie zrozumie, że nic z tego nie będzie? Ja po prostu niepotrafię. Przez te ostatnie dwa tygodnie z panem mam wiecznie kluchę w żołądku, schudłamtrzy kilo i...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]