Mayne Reid Thomas - Dolina bez wyjścia, j. LITERATURA POWSZECHNA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Thomas Mayne Reid
DOLINA BEZ WYJŚCIA
Tytuł oryginału: The young voyageurs
Przekład: Maria Julia Zaleska
À
PodróŜnik patrzący na Himalaje od strony południowej, z indyjskiej płaszczyzny, widzi
przed sobą wał nieprzerwany, ale to jest złudzenie wzroku. WyŜyny te moglibyśmy sobie
raczej wyobrazić jako bezładne nagromadzenie krótkich pasm, rozchodzących się na wszy-
stkie strony świata. Klimat i płody tej rozległej górzystej przestrzeni przedstawiają wielką
rozmaitość. Na spadzistościach, przytykających do nizin indyjskich, i w głębokich dolinach
wewnętrznych roślinność zbliŜa się zupełnie do zwrotnikowej; widać tam palmy, bambus,
wspaniałe paprocie drzewiaste. WyŜej cokolwiek pojawiają się drzewa stref umiarkowanych,
potęŜne dęby, kasztany, orzechy, figowce, a nawet sosny. Dalej idą róŜaneczniki, czyli rodo-
dendrony, brzozy i wrzosy, które zastępują trawy na miejscach odkrytych.
Na koniec na wynioślejszych stokach rosną juŜ tylko mchy i porosty, sięgające granicy
wiecznych śniegów, zupełnie tak samo jak w okolicach podbiegunowych. PodróŜnik, który z
indyjskich płaszczyzn lub z dolin wewnętrznych posuwa się coraz wyŜej ku wierzchołkom
Himalajów, moŜe w ciągu niewielu godzin przejść przez wszystkie klimaty kuli ziemskiej i
oglądać okazy najrozmaitszych roślin.
Nie wyobraŜajcie sobie, Ŝe górzysty ten obszar jest bezludną pustynią; są tam krainy za-
mieszkałe: Bhutan, Sikkim, sławna dolina Kaszmiru i Nepal leŜą pośród Himalajów. Miesz-
kańcy himalajskich wyŜyn nie naleŜą do jednego szczepu, po większej części znacznie się
róŜnią od Hindusów. Na wschodzie, w krainie Bhutan i Sikkim przebywa lud pochodzenia
mongolskiego, obyczajami zbliŜony do mieszkańców Tybetu, wyznający tę samą religię
Buddy i wierzący w bóstwo Dalaj-Lamy. W zachodnich okolicach osiadły róŜne plemiona
indyjskie i mongolskie; moŜna tam napotkać wyznawców trzech religii azjatyckich: mahome-
tan, buddystów i braminów.
Ludność ta jest jednakŜe bardzo nieliczna w stosunku do obszarów ziemi, które zajmu-
je. Częstokroć teŜ podróŜnik przebywa tysiące mil, nie widząc po drodze twarzy ludzkiej ani
dymu ogniska. Zwłaszcza w bliskości wiecznych śniegów są rozległe pustynie, nietknięte
stopą człowieka lub rzadko tylko nawiedzane przez śmiałych myśliwych. Wiele tam jest takŜe
miejsc zupełnie niedostępnych; nie potrzebujemy dodawać, Ŝe na najwyŜsze wierzchołki, jak
Dhawalagiri, KindŜin-dŜanga, Czamulari i inne, wedrzeć się nie zdołali najodwaŜniejsi pod-
róŜnicy; prawdopodobnie nawet na tych wyŜynach człowiek nie mógłby Ŝyć długo z powodu
wielkiego zimna i rozrzedzenia powietrza.
Góry Himalaje znane juŜ były ludom staroŜytnym, nazywano je za czasów greckich i
rzymskich Imaus i Emodus, jednakŜe w nowoŜytnej Europie jeszcze do niedawna bardzo ma-
ło o nich wiedziano. Portugalczycy i Holendrzy najwcześniej osiedlili się w Indiach wschod-
nich, lecz ci nie zajmowali się wcale górami, a i Anglicy przez czas długi nie zwracali na nie
uwagi. PrzeraŜające opowiadania o dzikich obyczajach ludów, zamieszkałych wśród gór
himalajskich, odstraszały podróŜnych. W czasach dawniejszych pojawiło się zaledwie parę
opisów zachodnich okolic tej górzystej krainy, a i te były bardzo niedokładne, i prawie aŜ do
dni naszych musiano na tym poprzestać.
Dopiero w XX stuleciu kilku odwaŜniejszych Anglików zapuściło się w głąb puszcz
tajemniczych, a bogactwa przyrody, zwłaszcza roślinności, które tam wykryli, sowicie im
wynagrodziły podjęte trudy. Jednym z pierwszych był znakomity botanik Hooker. Znalazł on
na tych wyŜynach mnóstwo roślin nowych, nieznanych, wzbogacił naukę i wskazał drogę
innym poszukiwaczom, którzy dla celów mniej wzniosłych zaczęli zwiedzać krainy hinduskie
i uganiać się za osobliwymi roślinami. Mówimy tu o ogrodnikach, usiłujących przyswajać dla
ozdoby ogrodów i cieplarni piękne zamorskie gatunki kwiatów. Roślinność himalajska przed-
stawia dla nich tę korzyść ogromną, Ŝe z łatwością zastosować się daje do umiarkowanego
klimatu europejskiego. DuŜo krzewów i ziół, przeniesionych stamtąd, moŜe Ŝyć u nas na
świeŜym powietrzu.
Tacy poszukiwacze pięknych roślin nieraz przysłuŜyli się bardzo nauce, chociaŜ przede
wszystkim myśleli o własnej korzyści. Imiona ich nie są zapisane w rocznikach naukowych,
zazwyczaj toną w niepamięci, a jednak i oni zasługują na wdzięczne wspomnienie. IleŜ to
razy skromny wysłaniec ogrodu botanicznego naraŜał się na największe niebezpieczeństwa,
przeskakiwał huczące potoki, zawieszał się ponad przepaściami, wspinał na lodowce, zapu-
szczał w bagna i trzęsawiska, Ŝeby zdobyć jakiś kwiat osobliwy, jakiś nowy gatunek róŜa-
necznika, storczyka lub wrzosienia.
Zamierzamy właśnie opowiedzieć wam dzieje takich nieustraszonych poszukiwaczy
roślin, którzy zapuścili się. w głąb Himalajów, w puszczę bezludną i nieznaną, przetrwali
męŜnie dziwne, nadzwyczajne przygody, tysiączne niebezpieczeństwa, a zawsze umieli sobie
radzić i nie upadali na duchu.
WIDOK ZE SZCZYTU GÓRY CZAMULARI
Na północy Kalkuty, w tej części himalajskich wyŜyn, którą oblewa szerokim łukiem
rzeka Bramaputra, wśród bezładnego nagromadzenia ostrych, skalistych cyplów, lśniących
lodowców, wznosi się bielejący, wiecznym śniegiem pokryty szczyt Czamulari. Cała ta okoli-
ca jest dziką, nagą pustynią, chłód straszny wieje z poszarpanych grzbietów skał potęŜnych,
które się skupiły dokoła tego olbrzyma. Nie on jeden wiecznym śniegiem jest przysypany; i
orszak jego — piętrzący się dumnie ponad chmury — przez rok cały przyodziany jest w świe-
tną szatę białą.
A teraz wyobraźmy sobie, Ŝe stoimy na samym wierzchołku góry Czamulari, i rzućmy
okiem w dół, a ujrzymy o kilka tysięcy metrów niŜej najosobliwszą w świecie kotlinę. Ma ona
kształt regularnej elipsy, jest dość rozległa, a dokoła opasana, jakby murem olbrzymim, pro-
stopadłymi prawie skałami, wznoszącymi się na kilkaset stóp wysokości ponad dnem kotliny.
Mur ten ma jednostajną, czerwonawą barwę granitu, dalej zaś piętrzą się na kształt baszt i
wieŜyc szeregi pozębionych cyplów, po większej części śniegiem ubielonych.
Wzrok wasz zatrzymałby się niezawodnie na tej dolinie, która pięknością swoją i
wdziękiem nieporównanym odbija od całego tego dzikiego otoczenia. Kształt jej przypomina
krater wulkanu, ale zamiast ŜuŜli, popiołów i zastygłej lawy widzimy tam wszędzie świeŜą
zieloność, kępy drzew liściastych i kwitnących krzewów, a w miejscach odsłoniętych łączki
bujną trawą porosłe. U stóp skał wysokich, opasujących dolinę, ciągnie się ciemny rąbek lasu,
a po samym środku rozlewają się wody jeziora; zwierciadlana jego powierzchnia odbija
śnieŜyste szczyty okoliczne i najwyŜszy cypel góry Czamulari.
Gdybyście mieli dobrą lunetę, ujrzelibyście tam rozmaite zwierzęta pasące się na
łąkach, ptactwo przelatujące z drzewa na drzewo lub unoszące się ponad jeziorem. Uroczy ten
krajobraz wygląda na park starannie urządzony; mimo woli szukalibyście oczyma mieszkania
ludzkiego, jakiejś wspanialej willi, białych ścian, wynurzających się spośród zieleni. I w
rzeczy samej ujrzelibyście lekki obłoczek dymu, unoszący się spomiędzy gromadki drzew, a
przypatrując się uwaŜniej, dostrzeglibyście małą chatkę, bardzo skromną, wcale niestosowną
dla tego wspaniałego otoczenia.
Widok ten zachęciłby was niezawodnie do zwiedzenia tego czarującego ustronia, lecz
szukając drogi, prowadzącej do wnętrza doliny, przekonalibyście się ze zdziwieniem, Ŝe
olbrzymi mur, otaczający ją szczelnie dokoła, nigdzie nie ma przerwy. Z jednej strony wpra-
wdzie jest szczelina w skale, a nagromadzone w niej głazy piętrzą się jeden na drugim na
kształt schodów, lecz przejście to prowadzi na grzbiet olbrzymiego lodowca, który w pobliŜu
jest pęknięty, i szpara szeroka roztwiera się ponad bezdenną przepaścią. Ptak chyba mógłby
przelecieć na drugą stronę.
JakŜe więc owi mieszkańcy, którzy tam chatkę zbudowali i rozpalili ognisko, dostali się
do doliny bez wyjścia? Skąd się w niej wzięły zwierzęta czworonoŜne? Posłuchajcie, a opo-
wiemy wam; wszystko to się stało, nie ma w tym czarów, tylko osobliwy zbieg okoliczności.
Karol Linden był synem ogrodnika i zawczasu sposobił się do tegoŜ zawodu. Nie był to
jednak młodzieniec bez wykształcenia, przeciwnie, ukończył wyŜsze studia i znał dokładnie
botanikę, a inne gałęzie wiedzy przyrodniczej nie były mu obce. Jak kaŜdy młodzieniec ma-
rzył on o dalekich wycieczkach do krajów nieznanych, o nowych odkryciach i naukowych
zdobyczach. MoŜecie sobie wyobrazić radość jego, gdy się dowiedział, Ŝe pewien bogaty
ogrodnik z Londynu szuka odwaŜnych ludzi, których chce wysłać do Indyj w celu poszukiwa-
nia osobliwych roślin ozdobnych. Karol nie wahał się ani chwili. PoniewaŜ rodzice jego juŜ
nie Ŝyli, był więc zupełnie niezaleŜny. Młodszy brat jego, Gustaw, szesnastoletni młodzie-
niec, nie chciał za nic się z nim rozłączyć i obaj odpłynęli razem do Kalkuty. Zabrali teŜ z
sobą nasi młodzi podróŜnicy wiernego psa, Nerona.
W Kalkucie znaleźli przewodnika Hindusa, nazwiskiem Ossaro, a był to takŜe człowiek
młody, odwaŜny, przy tym zapalony myśliwy. Mała ta gromadka zapuściła się w górzyste
okolice, któreśmy opisali powyŜej, i przez czas jakiś nie doznała Ŝadnych nadzwyczajnych
przygód. Karol z największym zapałem uganiał się za kwiatami, a gdy znalazł piękny i nie-
znany gatunek kwitnący, starał się zapamiętać miejscowość, aby później wracając zebrać
nasiona. Gustaw większe miał zamiłowanie do polowania, a dzielnego znalazł doradcę i
pomocnika w Hindusie.
Dnia pewnego Ossaro spostrzegł w zacisznej kotlince małego piŜmowca, skinął natych-
miast na Gustawa, ale zanim młodzieniec wymierzył, zręczne zwierzę wskoczyło na skałę i
szybko uciekać poczęło. Myśliwi biegli za nim, kozioł wspinał się coraz wyŜej na górę, a
chociaŜ trudno było iść z nim na wyścigi, Ossaro wytłumaczył młodzieńcom, iŜ mogą go
wypędzić tym sposobem nad brzeg przepaści lub strumienia i zagrodzić mu powrót. Wspinali
się więc wszyscy trzej coraz wyŜej, aŜ napotkali lodowiec, spuszczający się z jakiejś nie-
zmiernej wysokości w kotlinę.
Młodzi podróŜnicy widzieli juŜ nieraz lodowce, które są bardzo pospolite w górach
himalajskich. Powierzchnia tych potęŜnych mas lodowych, zazwyczaj przysypana śniegiem,
Ŝwirem i piaskiem, nie była bardzo śliska, z łatwością więc wdrapali się na nią i gonili wy-
trwale za piŜmowcem. Nadzieja zagrodzenia mu drogi stawała się nawet dość prawdopodo-
bna, gdyŜ kotlina zwęŜała się, po obu jej stronach wznosiły się olbrzymie, prostopadłe skały,
które zdawały się łączyć z sobą w oddaleniu, tworząc niezmiernie wydłuŜony trójkąt.
Na śniegu widać było ślady piŜmowca, musiał więc ciągle biec naprzód w tym samym
kierunku, a róg trójkąta stanowił coś na kształt pułapki. Gustaw biegł naprzód z Hindusem,
zapał ich udzielił się Karolowi, który takŜe podąŜał za nimi. JuŜ przejście było tak wąskie, Ŝe
zaledwie kilkanaście metrów dzieliło jedną skalistą ścianę od drugiej, gdy nagle myśliwi
ujrzeli przepaść otwartą pod stopami. Lodowiec był pęknięty w poprzek, a szczelina wynosiła
parę metrów szerokości. Tymczasem po drugiej stronie moŜna było dostrzec ślady piŜmowca.
Zwinne zwierzątko musiało więc przesadzić tę przestrzeń jednym susem. Ossaro zapewniał,
Ŝe nic w tym nie było nieprawdopodobnego.
Karol najmniej zmartwił się tą przygodą, usiadł na kamieniu i odpoczywał, Gustaw od-
szedł nieco dalej i po chwili ozwał się okrzyk wesoły:
— Most, most! Znalazłem most!
Ossaro poskoczył w stronę, skąd słychać było głos młodego chłopca, Karol powstał tak-
Ŝe i podąŜył za nim. Najosobliwszy w świecie widok przedstawił się oczom jego. Olbrzymi
odłam skały zawieszony był nad przepaścią na kształt mostu, brzegi jego po obu stronach
opierały się prawie na samych krawędziach pękniętego lodowca. Jakim sposobem się tam
dostał i jak mógł utrzymać się w równowadze? Ciekawe to było pytanie. MoŜe leŜał w tym
miejscu jeszcze przed pęknięciem masy lodowej, która się pod nim rozsunęła? Przypuszcze-
nie to było najbardziej prawdopodobne.
Gustaw nie zastanawiał się wcale nad pochodzeniem mostu, lecz śmiało puścił się tą
drogą niezbyt bezpieczną; gdyby brat starszy był zdąŜył wcześniej, starałby się moŜe go
powstrzymać, ale gdy Karol nadszedł, ujrzał juŜ Gustawa po drugiej stronie przepaści, uno-
szącego w górą kapelusz z okrzykiem triumfu. Neron skakał radośnie obok pana, Ossaro
takŜe się do nich przyłączył. Nie pozostawało więc nic innego Karolowi, jak tylko iść za nimi,
co teŜ uczynił. Wszyscy trzej przemknęli dalej za śladami piŜmowca, pewni juŜ teraz, Ŝe im
nie uciecze.
A wtem rozległ się huk straszliwy, jakby grom spadł ta jasnego nieba, po nim nastąpił
drugi, echa okoliczne powtórzyły te przeraŜające odgłosy, a jednocześnie młodzi podróŜnicy
uczuli, Ŝe grunt drŜy i chwieje się pod ich stopami. Przestrach ich ogarnął, przypomnieli so-
bie, Ŝe stoją na lodzie, Ŝaden nie wymówił ani słowa, lecz wszyscy, zgodnym uczuciem wie-
dzeni, zaczęli szybko zawracać z drogi. W parę minut dobiegli do szczeliny, lecz jakiŜ widok
oczy ich uderzył! Most runął w przepaść, a szczelina zdawała się znacznie rozszerzona. Gdy
tak trzej podróŜnicy stali nad tą czarną czeluścią, która im drogę zagradzała, ozwał się nowy
łoskot, straszniejszy jeszcze. Cały lodowiec zdawał się z posad swych poruszać. Ogromne
głazy toczyły się po spadzistościach, bryły lodu odrywały się z hukiem złowrogim i uderzały
o kamienne ściany, rozsypując się w drobne kawałki; zamęt najokropniejszy panował dokoła
naszych młodzieńców, moŜna było obawiać się, Ŝe cała ta potęŜna masa lodu runie w końcu
w jakąś niezgłębioną otchłań.
Karol, najprzytomniejszy, zaczął się oglądać na towarzyszy i weszli w tę kryjówkę,
gdzie przynajmniej zawalenia nie potrzebowali się obawiać. Szczelina była niewielka, zale-
dwie się w niej pomieścić mogli we trzech, a i psisko przytuliło się przy nich przestraszone i
drŜące.
DOLINA ODDZIELONA OD ŚWIATA
Parę godzin przesiedzieli młodzieńcy nasi w swojej kryjówce, aŜ gdy się łoskot zupeł-
nie uciszył, odwaŜyli się wyjść i spojrzeć dokoła. Masa lodu pod ich stopami trzymała się
dobrze, zaczęli więc szukać po wszystkich zakątkach, poza głazami i w zagłębieniach skał,
owego piŜmowca, który ich tu przyprowadził. Nie wątpili, Ŝe jest gdzieś ukryty, bo umknąć
nie mógł, szczelina pękniętego lodowca była juŜ teraz nawet i dla niego za szeroka. Wcale nie
zapał myśliwski skłaniał ich do tego, lecz głód dotkliwy. Nie myśleli na razie o tym, co się z
nimi później stanie, zaspokojenie głodu było w tej chwili najpilniejszą potrzebą.
Gustaw uwijał się najŜwawiej, wszędzie zaglądał, wciskał się w kaŜdy zakątek, pierw-
szy teŜ dotarł do miejsca, gdzie wysokie ściany kamienne, piętrzące się po obu stronach lodo-
wca, zdawały się stykać z sobą. Lecz gdy tylko tam stanął, okrzyk radości wyrwał się z jego
piersi:
— Jesteśmy ocaleni — zawołał — znalazłem przejście, moŜemy się wydobyć z tej
pułapki. Chodźcie, patrzcie, jaki stąd widok prześliczny!
Istotnie, dwie ogromne skały nie przytykały do siebie, chociaŜ tak się z daleka zdawało;
przez szczelinę rozdzielającą je Gustaw zobaczył właśnie tę piękną dolinę, której opis podali-
śmy w poprzednim rozdziale. Nie trudno teŜ było dostać się stąd do niej, bo chociaŜ poziom
doliny znacznie był niŜszy od powierzchni lodowca, stosy nagromadzonych w tym miejscu
kamieni tworzyły stopnie, po których moŜna było wygodnie zejść aŜ na dół. Młodzi podróŜ-
nicy nie namyślali się długo i po chwili byli juŜ wszyscy w tej rozkosznej dolinie, a Neron
[ Pobierz całość w formacie PDF ]