Marsz ku morzu, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dawid Weber&Jon RingoMarsz ku morzuDla wujka Stevea Griswolda z Korpusu Marines, który nauczył mnie, że choć wszyscyjestemy odpowiedzialni za swoje czyny, czasami dobrzy ludzie muszš naprawiać błędy innych.Ty to robiłe... przez trzydzieci jeden lat. Niech cię Bóg błogosławi.Dla Charlesa Gonzaleza: człowieka, który potrafi rozmawiać z naiwnymi dwunastolatkamio mechanice kwantowej, dialektach amazońskich plemion i duszeniu garotš niemieckichwartownikówRozdział pierwszyPlutonowy Adib Julian z trzeciego plutonu kompanii Bravo Osobistego Pułku Cesarzowejotworzył oczy i rozejrzał się po ciasnym jednoosobowym namiociku. Czuł, że co się zmieniło,ale nie wiedział, co. Jego instynkt przetrwania niczego nie sygnalizował, mógł więc nie obawiaćsię szarży hord mardukańskich barbarzyńców. Wrażenie zmiany wcišż jednak nie mijało i byłona tyle silne, że wycišgnęło go z otchłani snu. Sprawdził swojego tootsa. Według komputera nienastał jeszcze wit. Julian ziewnšł. Mógł jeszcze pospać, więc przewrócił się na drugi bok, usunšłuwierajšcy go kamyk... i zadrżał z zimna.Otworzył gwałtownie oczy, rozpišł namiot i wyskoczył na zewnštrz.Jest zimno! wrzasnšł z zachwytem.Przez kilka ostatnich dni kompania Bravo maszerowała w górę. Dawno już minęli dolinęrzeki Hadur i zostawili za sobš Marshad i pozostałe miasta na obrzeżach terytorium króla RadjHoomasa.Dziennie pokonywali kawał drogi, ostre tempo marszu i coraz bardziej wznoszšcy się terenpowodowały, że kompania potrzebowała chwili wytchnienia. Sprzedaż zdobytej w Voitan broni,fundusze z QNkok i hojne dary od TLeen Sula i nowej Rady Marshadu pozwalały imzaspokajać w drodze wszystkie potrzeby.W wielu miastach przyjmowano ich jak prawdziwych dygnitarzy. Ich mieszkańcy, żyjšcyw cišgłym strachu przed wyzyskiem i politycznymi ambicjami Radj Hoomasa, gotowi byli zrobićwszystko dla obcych, którzy ich od niego uwolnili. Gdzie indziej gocie z innego wiata budzilipowszechnš ciekawoć, ale często także chęć jak najszybszego pozbycia się ich z miasta.Wieci o zniszczeniu barbarzyńskiej federacji Kranolta pod Voitan, bitwie pod Pasulei przewrocie w Marshadzie szybko się rozniosły. Zawarta w nich przestroga była jasna: ludziomnie należy się naprzykrzać. Czasami jednak napotykali opór ze strony wyjštkowo głupichMardukan i wtedy z powodzeniem demonstrowali skutecznoć klasycznej rzymskiej taktykikrótkiego miecza i tarczy. Nie musieli nawet korzystać ze rutówek i dział plazmowych.Pojawienie się Bršzowych Barbarzyńców z Osobistego Pułku Cesarzowej poprzedzała ichbudzšca grozę reputacja. Zapłacili za niš wprawdzie najwyższš cenę, ale przynajmniej moglispokojnie maszerować przez wiele tygodni, wylizywać się z ran i przygotowywać do pokonaniakolejnej przeszkody gór.Na ostatniš wartę wyznaczono Nimashet Despreaux. Umiechnęła się do tańczšcegoz radoci Juliana i pochyliła nad ogniem.Goršcej kawki? zaproponowała, podajšc mu kubek.Kompania zarzuciła picie tego napoju, gdy mardukańskie poranki stały się zbyt upalne.Och, dzięki, dzięki, dzięki zamiał się plutonowy. Wzišł kubek i upił łyk. Boże, ależ topaskudne. Ale i tak to uwielbiam.Ile jest stopni? spytał, wczołgujšc się z powrotem do namiotu po hełm.Dwadziecia trzy odparła Despreaux z umiechem.Dwadziecia trzy? zdziwił się Gronningen, marszczšc czoło i wcišgajšc nosem zimnepowietrze. Ile to w Fahrenheita?Dwadziecia trzy! rozemiał się Julian. Cholera! Dwadziecia trzy!Około siedemdziesięciu trzech czterech stopni Fahrenheita zawtórowała mu miechemDespreaux.Nie jest zimno, ale trochę chłodnawo powiedział ze stoickim spokojem wielkiAsgardczyk. Jeli nawet marzł, nie dał tego po sobie poznać.Przez ostatnie dwa miesišce maszerowalimy w ponad czterdziestostopniowym upalezauważyła dowódca drużyny. To trochę zmienia nasz punkt widzenia.Oho powiedział Julian, rozglšdajšc się dookoła. Ciekawe, jak to znoszš szumowiniaki?***Co mu jest, doktorze?Ksišżę Roger obudził się, drżšc z zimna, i zobaczył Corda siedzšcego po turecku sztywnoi bez ruchu. Kilkakrotne próby obudzenia czterorękiego, wielkiego jak niedwied grizzlyszamana skończyły się niepowodzeniem.Jest mu zimno, sir. Bardzo zimno.Choršży Dobrescu zerknšł na odczyt monitora, którym badał Mardukanina, i pokręcił głowš.Miał zmartwionš minę.Muszę zobaczyć, co się dzieje u poganiaczy. Jeli Cord jest w takim stanie, to z nimibędzie jeszcze gorzej. Oni nie majš tak dobrego okrycia.Nic mu nie będzie? spytał z niepokojem ksišżę.Nie wiem. Podejrzewam, że zapadł w rodzaj hibernacji, ale jeli zrobi się jeszcze zimniej,może nie wytrzymać i umrzeć. Dobrescu odetchnšł głęboko i pokręcił głowš. Zamierzałemdokładnie zbadać fizjologię Mardukan. Wyglšda na to, że za długo z tym zwlekałem.Musimy więc... zaczšł ksišżę, ale przerwał mu dochodzšcy z zewnštrz hałas. Co tamsię dzieje, do cholery?***Kurwie syny, puszczać mnie! wrzasnšł Poertena i zwrócił się do rozemianych marines,którzy wypełzali ze swoich namiotów, by odetchnšć porannym powietrzem. Pomóżta mi, docholery!Spokój wszyscy powiedział St. John (J.), klaszczšc w ręce. Pomóżmy mu.To dopiero... stwierdził Roger na widok mechanika, którego ciskało czterechpogršżonych we nie Mardukan.Zachichotał i machnšł rękš na żołnierzy.Pomóżcie mu.St. John (J.) złapał za jedno z zesztywniałych ramion Denata i zaczšł go odcišgać odmechanika.To obrzydliwe, Poertena powiedział.Mi to, kurwa, mówisz?! Budzę się, a tu wszędzie łapy i luz!Roger zaczšł odcišgać Tratana. Mardukanin jęknšł i jeszcze mocniej przytulił się do swojejofiary.Chyba cię lubiš, Poertena.Głos mechanika już zaczynał być trochę przyduszony.Oni próbujš mnie zabić! Puszczać!To przez ciepło jego ciała mruknšł choršży pomagajšcy Rogerowi.Połšczone wysiłki trzech marines nie wystarczyły, by Denat rozlunił ucisk, co zaczynałogrozić uduszeniem mechanika. Trzeba rozpalić ognisko. Może go puszczš, jak się rozgrzejš.Niech kto pomoże mi przynieć Corda powiedział Roger, po czym przypomniał sobieo wadze Mardukanina. I to raczej kilka osób.Nagle spojrzał na obozowisko poganiaczy.Czy kto zauważył, że nie ma jucznych zwierzšt? spytał zdziwiony.Przeszlimy przez zimny front atmosferyczny powiedział medyk. A przynajmniej przezco, co go przypomina.Kapitan Pahner zwołał naradę, by omówić to, co wydarzyło się w nocy. Siedzieli na skrajuobozu, patrzšc w dół na spowity chmurami las, cišgnšcy się aż po horyzont. Nad nimi groniewznosiły się nieprzebyte góry.Jaki zimny front? spytał Julian. Nie czułem żadnego zimnego frontu.Pamiętasz ten deszcz wczoraj po południu?Jasne, ale tu bez przerwy pada.Ale ten padał bardzo długo zauważył Roger. Normalnie ulewa trwa krótko. Wczorajpadało i padało, i padało.Włanie kiwnšł głowš medyk. A dzisiaj cinienie jest wyższe niż wczoraj. Niedużo tapieprzona planeta ma doć stabilny układ pogodowy ale wystarczajšco. Tak czy inaczej,pokrywa chmur opadła niżej wskazał na chmury obniżyła się wilgotnoć powietrza,a temperatura...Spadła jak kamień powiedział Pahner. To już wiemy. Czy tubylcy to wytrzymajš?Medyk westchnšł i wzruszył ramionami.Tego nie wiem. Większoć ziemskich zmienno i stałocieplnych stworzeń może przezjaki czas żyć w temperaturze tuż powyżej zera. Ale tak jest na Ziemi. Znów wzruszyłramionami. Jeli chodzi o Mardukan, kapitanie, możemy tylko zgadywać. Jestem lekarzem,a nie biologiem.***Kompania miała spory dług wdzięcznoci wobec DNal Corda. Mardukański asi Rogeraw zasadzie jego niewolnik był jednak przede wszystkim mentorem księcia, i to nie tylkow sprawach broni. Jego wpływ na zachowanie Rogera był bardzo wyrany.Dawniej księciu nawet nie przyszłoby do głowy, że ma honorowy dług wobecbarbarzyńskich poganiaczy z zapadłej, bagnistej planety. Pahner musiał z niechęciš przyznać, żew ich obecnej sytuacji typowy dla dawnego Rogera brak skrupułów byłby jednak znacznielepszy.Sir powiedział sztywno. Będziemy potrzebować zwierzšt, żeby przejć te góry.Musimy także natychmiast uzupełnić zaopatrzenie, a nie wiadomo, czy nie skończy się nam onopo drodze. Jeli nie będziemy mieli zwierzšt, musimy zawrócić.Kapitanie odparł spokojnie Roger, zadziwiajšco przypominajšc w tym momencie swojšmatkę. Potrzebujemy flarta, ale nie zabierzemy ich poganiaczom, którzy dotšd tak wytrwalenam towarzyszyli. Nie jestemy rozbójnikami, więc nie zachowujmy się tak jak oni. A zatem corobimy?Możemy im ułatwić podróż powiedział sierżant Jin. Owinšć w jakie ubrania, żeby nietracili tyle ciepła i wilgoci. Dać na noc namiot z piecykiem. I tak dalej.DLen klasnšł z żalem w dłonie.Nie sšdzę, żebym mógł przekonać swoich ludzi, aby szli dalej. Na górze panujš strasznewarunki.Jeli zdecydujecie, że idziecie dalej powiedział Cord moi bratankowie też pójdš. Jajestem asi Rogera i zawsze za nim pójdę.Jestem ciekaw, co wszyscy sšdzš o kupnie zwierzšt. Głosujmy zatem zaproponowałRoger.Dobrze zgodził się niechętnie kapitan. Uważam jednak, że będziemy potrzebowaćpieniędzy po drugiej stronie gór. Despreaux?Plutonowy odchrzšknęła.Kupienie zwierzšt to był mój pomysł.Tak mylałem umiechnšł się Pahner. Rozumiem, że to...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]