Marie Ferrarella - W mrokach niepamięci, E-BOOK - HARLEQUIN, ●Harlequin Orchidea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I
MARIE FERRARELLA
W mrokach
niepamięci
ROZDZIAŁ 1
Czy pan wie, kim ja jestem?
Zaskoczyła go i trochę przestraszyła. Właśnie otwierał drzwi
na korytarz, by wreszcie wyjść z biura po kolejnym piekielnie
długim dniu, gdy niespodziewanie znalazł się z nią twarzą
w twarz. Stała w progu z wyciągniętą ręką, by zapukać.
Angus MacDougall szybko odzyskał równowagę. Cofnął się
o krok, starając się ukryć zdziwienie. Uważnie przyjrzał się ko­
biecie. Zaniepokojenie ustąpiło miejsca zainteresowaniu. Mimo
woli wyprostował się, prezentując w całej okazałości swoje sto
osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu.
Kobieta miała na sobie luźny, rozpięty prochowiec. Była
mokra od stóp do głów i wyglądało na to, że z trudem utrzymuje
się w pozycji pionowej. Angus dopiero po chwili zorientował
się, że nieznajoma jest tylko w jednym bucie. Mimo że wydawa­
ła się być w szoku, na pierwszy rzut oka nie zauważył, by była
ranna lub posiniaczona. Poczuł delikatny zapach drogich per­
fum.
Dobra, rozwiąże tę zagadkę. W końcu rozwiązywanie zaga­
dek to jego specjalność. Nawet jeśli tym razem któryś z kumpli
postanowił zrobić mu kawał.
Uśmiechnął się pod wąsem.
- Nie mam pojęcia - rzekł, nawiązując do jej pytania. -
A więc kim pani jest?
Nie był przygotowany na wyraz rozczarowania, który poją-
wił się w jej oczach, gdy usłyszała to stwierdzenie. A już na
pewno nie spodziewał się przygnębienia, które odmalowało się
na jej twarzy. Kobieta milczała chwilę, jakby zbierając siły
i odwagę, by kontynuować rozmowę.
- Mówię poważnie - powiedziała, podchodząc do niego bli­
żej, tak blisko, że mógł poczuć zapach deszczu bijący od jej
włosów i skóry. I bardzo delikatną woń czegoś jeszcze. Papiero­
sów? Nie był pewien. Utkwiła w jego twarzy wzrok pełen napię­
cia. Wpatrywała się w niego z niepokojem pomieszanym z na­
dzieją.
- Czy pan mnie zna?
Była ładna, nawet z mokrymi kosmykami włosów przyklejo­
nymi do twarzy. W pełnej formie zapewne uchodziła za pięk­
ność. Gdyby kiedykolwiek się spotkali, musiałby ją rozpoznać.
Miał dobrą pamięć do twarzy, a do twarzy pięknych kobiet
szczególnie.
Coś się za tym kryło. Ale co?
Rozejrzał się po korytarzu ciekaw, gdzie przyczaiła się osoba
odpowiedzialna za ten incydent. Wszyscy wiedzieli, że Angus
ma niezwykłą słabość do pięknych kobiet znajdujących się
w opałach. Ta, która stała teraz przed nim, wyglądała właśnie na
taką. Musiała mieć nie lada problemy, stwierdził, bacznie się jej
przyglądając. Ktokolwiek doprowadził ją do takiego stanu, nie­
co przesadził.
Jeszcze raz obrzucił wzrokiem korytarz. Nie zauważył nicze­
go, co wzbudziłoby jego podejrzenia. Najwyraźniej wszyscy
poszli już do domu. Na krótki moment ogarnęły go wątpliwości,
ale na razie je zignorował. Ponownie zwrócił siędo nieznajomej.
- No dobrze. Dość tego. Gdzie oni są? - spytał.
- Oni? - powtórzyła, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Oni. On, ona, ktoś, kto tu panią przyprowadził. - Angus
ponownie rozejrzał się dokoła. I znowu na próżno. Nikogo nie
dostrzegł. Kobieta stała bez ruchu, z tym samym wyrazem na­
pięcia na twarzy. Poczuł się niepewnie. Nie bardzo wiedział,
o co chodzi, a nie należał przecież do mężczyzn, których łatwo
zbić z tropu.
- To żart, prawda? - spytał.
Na dźwięk tych słów nastrój kobiety uległ błyskawicznej
zmianie. Wyglądała teraz tak, jakby właśnie straciła najlepszego
przyjaciela. Poszarzała na twarzy, zwiesiła bezradnie ramiona,
z trudem chwytała powietrze.
- A więc pan mnie nie zna - wyjąkała z rozpaczą.
Każdego innego dnia Angus okazałby jej więcej cierpliwo­
ści. Dziś jednak miał za sobą wyjątkowo trudny dzień, poprze­
dzony męczącą, nie przespaną nocą. Musiał siedzieć przy Vikki,
którą bolał żołądek. Nic dziwnego, skoro mała najadła się ham­
burgerów za trzy siedmioletnie dziewczynki.
Po wypiciu kawy o konsystencji mułu i zjedzeniu kilku let­
nich naleśników nie był w nastroju do rozwiązywania zagadek
i prowadzenia zawiłych konwersacji, nawet z tak seksowną ko­
bietą jak ta, która przed nim stała.
Delikatnie odsuwając nieznajomą na bok, chwycił za
klamkę.
- Nie, proszę pani - powiedział stanowczo. - Nie wiem, kim
pani jest, bardzo mi przykro. A teraz marzę tylko o świętym
spokoju. Mam za sobą wyjątkowo ciężki dzień. - Wydarzenia
minionego dnia przesunęły mu się przed oczami jak niemy film.
- Dzień, po którym najchętniej rzuciłbym wszystko w diabły,
oddał broń, pozbył się licencji i zatrudnił w charakterze urzędni­
ka państwowego ze stałą pensją, gwarantowanym ubezpiecze­
niem, normowanym czasem pracy i ustawowymi urlopami - do­
dał, wyrzucając z siebie słowa jednym tchem.
Ostatnio rzeczywiście coraz częściej rozważał taką ewentual­
ność. Gdy w jego życiu pojawiła się Vikki, przestał być człowie-
kiem w pełni niezależnym i wolnym. Musiał się troszczyć nie
tylko o siebie.
W głębi duszy wiedział jednak, że nie zdecydowałby się na
żadne zmiany. Przechodził go dreszcz na samą myśl o uregulo­
wanym trybie życia. Kiedyś taki prowadził i cieszył się wszyst­
kimi dobrodziejstwami stałej posady. Ale pewnego dnia rzucił to
w diabły z obawy, że jeszcze trochę, a stanie się bezwolnym
trybem w wielkiej machinie biurokracji, kimś, kto będzie bez­
myślnie wykonywał narzucone odgórnie obowiązki i polecenia.
Nienawidził wszelkiej rutyny i nudy.
Zamknął za sobą drzwi. Wszystko, czego teraz potrzebował,
to spokój i duże piwo. Zimne. Usiłował sobie przypomnieć, czy
w lodówce została choć jedna puszka.
Kobieta wciąż stała obok niego, jakby nie zamierzała się stąd
ruszyć. Czyżby jednak nie kierowała się głupim uporem? Czyż­
by uważała, że właśnie tu jest jej miejsce?
Widział, jak bardzo jest bezradna. I jak bardzo potrzebuje
pomocy. Wyczytał to z jej oczu, choć za wszelką cenę starała się
skrywać swoje emocje. Walczyła z nimi i przegrywała.
- Wychodzę - oznajmił, patrząc jej prosto w oczy. Co
właściwie powinien teraz zrobić? Wepchnąć ją do windy? -
Zabawa skończona, dlaczego po prostu nie pójdzie pani do
domu?
Gdy teraz cofał się pamięcią do tamtego dnia, musiał przy­
znać, że właśnie w tym momencie ta kobieta nim zawładnęła.
Podniosła ciemnoniebieskie oczy, tak głębokie i przepastne, ja­
kich nie widział jeszcze nigdy w życiu.
- Nie mogę - szepnęła.
Nie zrozumiał. Cała ta rozmowa wydała mu się nagle absur­
dalna.
- Czego pani nie może? - spytał zdumiony.
- Pójść do domu - wy sylabizowała beznamiętnie. Dom. To
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl