Mann Tomasz Buddenbrokowie, EBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tomasz MannBuddenbrookowieDzieje upadku rodzinyPrzełożyła Ewa LibrowiczowaPrzedruk: "WydawnictwoDolnolšskie",Wrocław 1996`ty5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1Częć pierwsza5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0Rozdział pierwszy5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 15 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0- Jakże się to zaczyna... Jakto się zaczyna...- Tam do diabła, c'est laŃquestion, ma tr~es ch~eredemoiselle! (To jest właniepytanie, moja droga panienko! -franc.)Konsulowa Buddenbrook,siedzšca obok swej teciowej naprostej w liniach, białolakierowanej, pokrytejjasnożółtym obiciem sofie,ozdobionej złoconš głowš lwa,spojrzała na męża zagłębionegoobok w fotelu i pomogłacóreczce, którš przy okniedziadek trzymał na kolanach.- Toniu! - rzekła - wierzę, żeBóg...A mała Antonina, omioletniadrobna dziewczynka, ubrana wsukienkę z leciutkiego,mienišcego się jedwabiu,odwróciwszy nieco swš licznšjasnš główkę od twarzy dziadka,zastanawiała się z wysiłkiem,rozglšdajšc się po pokojuszarobłękitnymi, nic niewidzšcymi oczyma, po czympowtórzyła raz jeszcze:- Jakże się to zaczyna... -wymówiła wolno.- Wierzę, że Bóg - i zrozjanionš twarzš dorzuciłaszybko: - stworzył mnie wespół zwszelkim stworzeniem. - Terazodnalazła nagle właciwy wštek iwyrecytowała bez zajšknieniacały artykuł, dosłownie wedługtekstu katechizmu, który włanieostatnio przejrzany i poprawionyukazał się w druku anno 1835, zazezwoleniem wysokiego iwszechwiedzšcego senatu."Gdy już raz sobie przypomnę -mylała - to wydaje mi się, jakgdybym zimš zjeżdżała z braćmina saneczkach z GóryJerozolimskiej, nie można oniczym myleć ani też zatrzymaćsię, choćby się nawet chciało".- Do tego odzież i obuwie -cišgnęła - jadło i napój, dom idwór, żonę i dziecko, ziemię ibydło... - Na te słowa stary panJan Buddenbrook po prostuwybuchnšł miechem, tym swoimgłonym drwišcym chichotem,który od dawna już miał wpogotowiu. miał się z uciechy,że może pożartować sobie zkatechizmu, i prawdopodobnietylko w tym celu urzšdził tenmały egzamin. Dowiadywał się oziemię i bydło małej Toni,spytał, ile bierze za worekpszenicy, i wyraził gotowoćrobienia z niš interesów.Okršgła, rumiana, dobrodusznajego twarz, której na próżnousiłował nadać wyrazzłoliwoci, otoczona byłanieżnobiałymi, upudrowanymiwłosami i jakby leciutkozaznaczony harcap spadał nakołnierz jego mysiego surduta. Wsiedemdziesištym roku życia niesprzeniewierzył się modzie swychmłodych lat; wyrzekł się jedynieszamerowania między guzikami iwokoło wielkich kieszeni, alenigdy w życiu nie miał na sobiedługich spodni. Jego szeroka,podwójna broda spoczywała zwyrazem zadowolenia na białymkoronkowym żabocie.Wszyscy mieli się wraz z nim,głównie jednak z uszanowania dlagłowy rodziny. Pani AntoinetteBuddenbrook, z domu Duchamps,chichotała zupełnie tak samo jakjej mšż.Była to korpulentna dama opięknych, białych lokachułożonych nad uszami, ubrana wsuknię w czarne i szare pasy,pozbawionš wszelkich ozdób, cowiadczyło o prostocie iskromnoci, złożone na kolanachręce, w których trzymała małyaksamitny woreczek pompadourbyły jeszcze teraz piękne ibiałe. Rysy jej twarzy z biegiemlat w dziwny sposób upodobniłysię do rysów męża. Jedyniewykrój i żywoć czarnych oczuzdradzały na pół romańskiepochodzenie; dziadek jejwywodził się zeszwajcarsko_francuskiej rodziny,ona za urodzona była wHamburgu.Synowa jej, konsulowa ElżbietaBuddenbrook, z domu Kr~oger,miała się podobnie jak wszyscyKr~ogerowie; rozpoczynałaparsknięciem i przyciskała przytym brodę do piersi. Wyglšdała,jak wszyscy w jej rodzinie,nadzwyczaj elegancko i jeli niemożna było nazwać jejpięknociš, to jednak swymdwięcznym, poważnym głosem,spokojnymi i łagodnymi ruchamiwzbudzała w otoczeniu uczuciepewnoci i zaufania. Rudawe jejwłosy, ułożone wysoko w koronę iufryzowane nad uszami w szerokiekunsztowne loki, harmonizowały zniezmiernie delikatnš białšcerš, pokrytš z rzadka drobnymipiegami. Charakterystyczne dlajej twarzy o nieco za długimnosie i małych ustach było to,że między dolnš wargš a brodšnie zarysowywało się zwykłewgłębienie. Krótki stanik zbufiastymi rękawami łšczył się zwšskš spódniczkš z lekkiegojedwabiu w kwiaty i odsłaniałszyję skończonej pięknoci,ozdobionš atłasowš wstšżeczkš,na której lnił medalionwysadzany brylantami.Konsul pochylił się w foteluruchem nieco nerwowym. Miał nasobie surdut barwy cynamonowej,z szerokimi wyłogami, któregorękawy zwężały się dopieroponiżej łokci wokół dłoni.Spodnie uszyte były z białegomateriału do prania; nazewnętrznych stronach widniałyczarne lampasy. Wokoło sztywnegowysokiego kołnierzyka,otaczajšcego podbródek,zawišzany był jedwabny krawat,który szeroko i obficiewypełniał całe wycięcie pstrejkamizelki. Konsul miał trochęzbyt głęboko osadzone,niebieskie, uważne oczy swegoojca, jakkolwiek wyraz ich byłmoże bardziej marzycielski; rysyjego były jednak poważniejsze iostrzejsze, nos uwydatniał sięmocnym łukiem, a policzki, aż dopołowy pokryte jasnym,kędzierzawym zarostem, były owiele mniej pełne niż u ojca..Pani Buddenbrook zwróciła siędo synowej, ujęła jš za ramię,spojrzała na niš, zachichotała irzekła sznurujšc usta:- Zawsze ten sam, mon vieux,(mój staruszek - franc.)Betsy...Konsulowa pogroziła tylko wmilczeniu drobnš rękš, a ogniwajej złotej bransoletki lekkozadwięczały; potem wykonaławłaciwy sobie ruch rękš odkšcika ust do fryzury, jak gdybychciała doprowadzić do porzšdkujaki zabłškany włosek.Konsul jednak odezwał się napół z umiechem, na pół zwyrzutem:- Ależ ojciec znowu wymiewasię z najwiętszych rzeczy!Siedzieli w pokoju"pejzażowym", na pierwszympiętrze obszernego, starego domuna Mengstrasse, który firma "JanBuddenbrook" nabyła w swoimczasie i gdzie rodzina niedawnowłanie zamieszkała. Na grubych,elastycznych tapetach,rozpiętych w pewnej odległociod cian, widniały wielkiepejzaże, delikatne w kolorycie -jak i cienki dywan zaciełajšcyposadzkę - przedstawiajšceidylle w gucie XVIII wieku:wesołe winobranie, skrzętnychrolników, zdobne we wstšżkipasterki, które nad brzegamiprzejrzystych wód tuliły do łonabielutkie owieczki lub całowałysię z czułymi pasterzami...Obrazy te utrzymane były wżółtawym tonie zachodzšcegosłońca, a z tonem tymharmonizowało żółte obicie białolakierowanych mebli, jak równieżżółte jedwabne firanki w obuoknach.Jak na tak wielki pokój,sprzętów w nim było niewiele.Okršgły stół o cienkich,prostych nogach, pokrytychlekkim, złotym ornamentem, niestał przed sofš, lecz uprzeciwległej ciany, na wprostmałej fisharmonii, na którejleżał futerał fletu. Próczsymetrycznie pod cianamirozstawionych sztywnych fotelibył tam jeszcze tylko pod oknemmały stolik do szycia, a nawprost sofy delikatna, zbytkownasekretera, zastawionabibelotami.Poprzez oszklone drzwi, nawprost okien, widać było półcieńsali kolumnowej, wysokie, białedrzwi na lewo prowadziły do salijadalnej. Z przeciwnej stronydobiegał trzask drzewa płonšcegow piecu umieszczonym wpółokršgłej niszy, poza kratš zkutego żelaza.Wczenie bowiem nadeszłychłody. Już teraz, w połowiepadziernika, pożółkły młodelipy otaczajšce cmentarzykkocioła Panny Marii,wznoszšcego się po drugiejstronie ulicy; wokół potężnychgotyckich narożników wiszczałwiatr i mżył drobny, zimnydeszcz. Na życzenie starszejpani Buddenbrook założono jużpodwójne okna.Był to czwartek, dzień, wktórym raz na dwa tygodniezbierała się cała rodzina; tymrazem jednak prócz zamieszkałychw miecie krewnych zaproszonorównież na skromny obiad starychprzyjaciół domu i oto teraz,około czwartej po południu,siedziano tak razem o zmroku,oczekujšc goci...Żarty dziadka nie zbiły ztropu małej Toni; wysunęła tylkojeszcze bardziej swš niecowystajšcš górnš wargę. Zjechałateraz aż na sam dół GóryJerozolimskiej; nie mogšc jednakzatrzymać się od razu nagładkiej drodze, minęła metę.- Amen - rzekła - a ja cowiem, dziadziu!- Tiens! (Patrzcie! - franc.)Ona co wie! - zawołał stary panudajšc, że nie może wytrzymać zciekawoci. - Słyszała, mamo?Ona co wie! Czyż nikt nie możemi powiedzieć...- Kiedy piorun trzaska nagoršco, to mamy błyskawicę -mówiła Tonia, kiwajšc głowš przykażdym słowie.- A kiedy trzaska na zimno,wtedy mamy grzmot.Tu skrzyżowała ręce ispojrzała po rozemianychtwarzach, pewna powodzenia. PanBuddenbrook rozgniewał sięjednak na tę mšdroć i chciałkoniecznie wiedzieć, ktoopowiada dziecku takie brednie;gdy okazało się, że była towieżo przyjęta do dzieci pannaIda Jungmann z Kwidzynia, konsulmusiał aż stanšć w obronie owejIdy.- Ojczulek jest za surowy.Dlaczegóż by nie można mieć wtym wieku swych własnych, choćbyi dziwacznych poglšdów na takierzeczy...- Excusez, mon cher!... Maisc'est une folie! (wybacz, mójdrogi! Przecież to idiotyzm! -franc.) Wiesz przecież, że nieznoszę tego ogłupiania dzieci!Co, piorun trzaska? To niechzaraz w niš trzanie! Dajcie mispokój z waszš Prusaczkš!Chodziło o to, że starszy panBuddenbrook nie lubił IdyJungmann. Nie był to by... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl