Malwina, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maria WirtemberskaMalwinaCopyright 2001, by the Instytut Filologii UG and Marek AdamiecCopyright 2001, for the electronic edition by eBook.pl"Enfin quand la raison hesite et flotte encore,Souvent l'instinct rapide a deja pris l'essor."Delille, Imag., chap. IDO MOJEGO BRATANie mam doć miłoci własnej, bym rozumieć mogła, że dzieło by najmniejdoskonałe przypisuję Tobie; leczserce moje przyzwyczaiło się od dzieciństwa łšczyćmyl o Tobie do każdego w życiu wypadku; w okolicznociach ważnych, jak wnajdrobniejszych zdarzeniachnawykłe zawsze być przez Ciebie wspieranym, zachęcanym,pocieszanym, przywiodło mnie i teraz Twojej pieczy moję oddać Malwinę.Nie ma ona innej zalety nad tę, że w ojczystym języku pierwszym jest w tymrodzaju romansem. Gdyż romanseKrasickiego, Jezierskiego itd. opisujš zwyczajenaszych ojców i dziadów, lecz bynajmniej nie malujš obrazu teraniejszegospołeczeństwa. Ten obraz wMalwinie nie jest ani doskonałym, ani dokończonym,lecz będšc pierwszym, wzbudzi może ciekawoć; przebiegajšcym te kart kilkaprzypomni, że nie ma tegorodzaju pisma, do którego język polski nie byłby zdolnym,i wtedy to, co moja chęć dobra nastręczyć chciała, wyższa czyja umiejętnoćdokona.Wiem także, że wiele innych gatunków pism byłyby nad romans użyteczniejszymi;lecz nie czujšc w sobiezdolnoci do uskutecznienia ważniejszego zamiaru,chwyciłam się tego, którego brak zupełny w naszym języku czyni mi nadzieję, żemoja praca niezupełnie czczšbędzie. A przy tym rozumiem, że i romans czasemkorzystnym być może. Zdaje mi się, że przepisy, prawdy, nauki, które podpokrywkš zabawy w dobrymromansie znaleć można, więcej nieraz przekonywajš niżelisuche morały, obnażone z ponęt ciekawoć wzbudzajšcych, a do czytania którychmało kto się nawet porywa. Wromansach za, w tych szczerych obrazach społeczeństwa,każdy niemal znajdujšc zdarzenia podobne tym, których dowiadczał, uczucia sercuznajome, błędy, w którewpadał, namiętnoci, jakie nieraz w pożyciu spotykał,mimowolnie zajmuje się tym opisaniem, porównywa, rozważa i częstokroć skutkiemtych rozwag, czynionychbez uprzedzenia, staje się to w głębi serca przekonanie,że w jakiejkolwiek doli, w jakimkolwiek wypadku działać dla cnoty jest topewniejszym nad wszelkie innesposobem działać dla szczęcia.Myl ta, nader miła sercu mojemu, zwróciła mnie znowu ku Tobie, Bracie ukochany!Przekonana o jejrzeczywistoci, jakżebym wierzyć nie miała, że Ciebiekiedy ujrzę zupełnie szczęliwym? Ciebie, któregom od urodzenia widziała cišgledziałajšcego dla cnoty, cišglepowięcajšcego życie szczęciu drugichi dobru powszechnemu.Tom pierwszyRozdział IPIORUNTeraz co burza minęła, zdaje mi się, że duszno tu w pokoju. Dobrze byłoby oknona balkon otworzyć.- Siostro! komarów do wiatła naleci tysišcami.- Ršbek w oknie komarów nie puci, a chłód do nas dojdzie i zapach rezedy, któršdeszcz musiał dobrzeodwieżyć. Ale, mój ty luby tchórzu - dalej z umiechemrzekła Malwina do siostry - nie komarów podobno, ale grzmotów raczej się boisz!Prawda, że doć mocne przezgodzin kilka trwały. Lecz ponieważ zupełniesię uspokoiły, to i ty się uspokój, moja Wandulu, i dlatego żeby jeszczełatwiej o strachu swoim zapomniećmogła, zagram ci owego mazurka, który, jakmówisz, najzabawniejsze bale ci przypomina.Młoda Wanda, przekonana tymi słowy, od krosienek skoczyła otwierać okno, aMalwina zapišwszy robotęsiadła do fortepiana i ulubionego mazurka grać zaczęła.Wesoło przebiegajšc salę i rozmylajšc o zimowych balach Wanda zupełniezapomniała, że kiedykolwiekgrzmoty na wiecie bywajš, lecz przypomniawszy sobie,że zaprzestać być dziecinnš i za słusznš już osobę uchodzić życzyła, poważnšpostać przybrawszy i siadłszyprzy fortepianie:- Doć tych szaleństw - rzekła - doć tego mazurka; teraz, siostrzyczko,zapiewaj mi jednę z tych pieni, którechoć nie bardzo sš smutne, mnie jednakzawsze rozrzewniajš, kiedy ty twoim słodkim głosem je piewasz!Malwina, każdemu rada dogodzić, a bardziej jeszcze siostrze, pograwszy trochęnastępujšcš pień piewaćzaczęła:Wieniec HalinyZielone z ozdób obrałem doliny,Fijołkiem wieżš przeplatajšc różę,By skronie mojej uwieńczyć Haliny,Zbierałem godzik i liliję hożę.Z poranku miękkich swych włosów piercienieWieńcem ode mnie kranym ozdobiła,Wonniejsze nadeń różowych ust tchnienie,A wieżoć twarzy blask jego zgasiła.Dzień cały Halkę te kwiaty zdobiłyI każdy pasterz w tej przyznał krainie,Że na jej skroni bardziej się pyszniły,Niż kiedy rosły w ojczystej dolinie.Lecz gdy wieczorem bez farby i woniOmdlone kwiaty Halka obaczyła,Wzrok się jej zmienił: upuciwszy z dłoniWieniec ku ziemi i oczy spuciła.Wzrok wtedy lepiej wyraził niż słowaTę czułoć, którš dały jej niebiosy,Gdy na omdlone łza z oczu perłowaUpadła kwiaty, jakby krople rosy!Wówczas chcšc wiedzieć, co było przyczynšI skšd takowa wzięła się odmiana,- O moja - rzekłem - nadobna Halino!Powiedz, co znaczy ta łza niespodziana?Westchnęła, potem z umiechem podobnym,Jakim cierpliwoć w żalu się rozmieje,- Patrzaj - zawoła - w tym wianku nadobnymJak krótka chwila przyćmiła nadzieje!Wiosny nadzieje, co kwitnš na łšce,I ranna młodoć podobne sš sobie,Pysznš obydwie pięknociš błyszczšce,Równe w trwałoci, równe i w ozdobie.Snuły rozkosze dnie młodej Teony,Wród grona pustej szalała młodzieży,Alić w okropne uderzono dzwony,Czytam na grobie: "Teona tu leży."Co wczora losem stało się Teony,To dzisiaj może czeka twš Halinę,Osšdże teraz, o mój ulubiony!Jeli nie słusznš mam smutku przyczynę.Nigdy jak tego wieczora głos Malwiny przyjemniej się nie rozlegał. Na probęsiostry, gdy strofę ostatniš razjeszcze powtarzała, szmer taki. jak gdybykto na tarasie pod oknem chodził, Malwinie słyszeć się zdało, co raptownieprzerwało jej piewanie. Malwinaucichła, Wanda podług zwyczaju bać się zaczęła;potem obie dodawajšc sobie męstwa odważyły się wejć na balkon, lecz noc tylkoczarnš tam znalazły. Grubeobłoki, deszcz jeszcze i grzmoty wróżšce, niebocałe zacišgnęły, cichoć zupełna w powietrzu panowała (jak zwykle przednajwiększymi bywa nawałnicami) isłowik na bliskiej topoli miłosne swe nucšc tonyjedynie powszechne przerywał milczenie.- Pewniemy się omyliły - rzekła Wanda - rozumiejšc, że hałas jaki słyszemy. Tużywej duszy nie ma, ciemnookropnie, i ponieważ nieszczęciem nie w tychczasach już żyjemy, w których sylfy koło siedlisk ziemianek czasami się błškali,moja rada byłaby wrócić dopokoju, bo tu, prócz kataru, niczego się nicdoczekamy.Malwina, oparta na kracie balkonu i oczy majšca wlepione w ciemnoć, którawszystkie przedmioty okrywała,nie bardzo słuchała roztropnej mowy Wandy. Leczbłyskawica, co w ten moment czarne obłoki przeszyła, przerwała jej dumanie iWanda korzystajšc z tegowypadku siostrę do pokoju wepchnęła, okiennice ifiranki pozasuwała, aby, ile możnoci, ni widzieć, ni słyszeć grzmotów iłyskania, które z bojanišprzewidywała.Ledwo skończyła te wszystkie rodki ostrożnoci i tylko co obie siostry usiadłybyły znów do krosienek, alićburza niesłychana miotajšca z szelestem ogromnymitopolami koło domu, deszcz kroplisty bijšcy w okna i grzmoty po całejrozlegajšce się krainie strachem przejęłytrwożliwe serce Wandy. Malwina nawet, którazwykle grzmotów się nie bała, okropnociš jakš przejęta wstała była dla daniarozkazu, żeby drzwi i oknawszędzie pozamykano, gdy w ten moment taki okropnytrzask piorunu dał się słyszeć, iż nie można było wštpić, że w sam dom lubprzynajmniej bardzo gdzie bliskouderzył. Malwina osłupiała na chwilę, leczpostrzegłszy Wandę, z przelęknienia jak bez duszy leżšcš, zaraz o swoim strachuzapomniała i skoczyła siostręratować; z popiechu wielkiego ledwo dzwonkówwszystkich nie zerwała. Ludzie przybiegli z całego domu, starania ich wkrótceWandę ocuciły, i Malwina,widzšc jš mniej bladš i umiechajšcš się znowu,wtedy dopiero odzyskała zdolnoć słuchania długich opowiedzeń, które razemgadajšc czynili wszyscy o owymstrasznym piorunie i o wrażeniu, jakie sprawiłna każdym.- Jak mi Bóg miły - żegnajšc się rzekła Frankowska, zasłużona pokojowa Malwiny -nigdym równego strachunie dowiadczyła!- Ja włanie kołnierzyk prasowałam dla jejmoci - powiedziała na to Marysia,dziewczyna służšca - ale zestrachu żelazko upuciłam na łapkę Kory, którado tego czasu skowyczy!- Jeszcze to wszystko nic nie jest, ale ja wam opowiem krótko moje osobliwszezdarzenie - w tym powszechnymprzerażeniu zaczšł wołać Marcin, stary zasłużonykamerdyner, poczciwy i dobry, który wszystkie miał zalety, ale od urodzenia nicjeszcze nigdy krótko niepowiedział, i którego relacja Bóg wie jak długobyłaby potrwała, gdyby następujšcš okolicznociš nie została przerwanš. Lokajwpadł do sali oznajmujšc, że ówpiorun, który wszystkich przeraził, padłszywe wsi na Somorkowej stodołę zapalił jš, a wiatr duży i bliskoć chałupwiększego jeszcze każš obawiać siępożaru; nawet cała wie spłonšć by mogła. DobraMalwina, której najpierwsze wzruszenia zawsze jš prowadziły do litoci i dopomagania cierpišcym w jakimbšd gatunku, jeszcze osobistš miała przyczynęzajęcia się Somorkowš, gdyż ta wieniaczka mlekiem jš swoim karmiła i oddzieciństwa jak własnš kochałacórkę. Malwina tedy, ani na noc, ani na wichernie uważajšc, ani na przestrogi starego Marcina, który wiele rzeczy za te ozdrowie swoje mało dbanie jejprzepowiadał, rozkaz dała jemu i kobietom swoim,aby przy słabej jeszcze Wandzie zostały, i zarzuciwszy tylko szal na siebie samaz domu wybiegła. Spieszšc,kędy jš bl...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]