Lzy smoka, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dean R. KontzŁzy smokaPrzekładMONIKA KLUCZYŃSKA>$ *AMBERTytuł oryginału DRAGON TEARSIlustracja na okładce KLAUDIUSZ MAJK.OWSKIRedakcja merytoryczna ŁUCJAGRUDZIŃSKARedakcja techniczna ANDRZEJ WITK.OWSKIKsišżkę tę dedykuję Carol i Edowi Gormanom,dwójce niezwykłych ludzi, którzy mieszkajš zbyt dalekoz życzeniem, aby nasz współczesny wiatnaprawdę skurczył się do rozmiarów małego miasteczka,co, zdaniem współczesnych filozofów, już się stało dzięki telewizji.Wówczas moglibymy się spotkać w małej knajpcena Mapie Avenue przy Main Street,żeby co zjeć, pogadaći wspólnie się pomiać.Częć pierwszaTancbuda głupcówSen mi rzekę przypomina Cišgle zmiennš w swoim pędzie. nisz, a jeste jak marynarz Poddawany jej komendzie. Dowiadczenia łowisz w żagle Wzorem innych poławiaczy, Ale nigdy nie odgadniesz, Co dla ciebie los przeznaczył. I tak toczš się zapasy, Trwajš boje i zabiegi, Ażeby nie wypać z trasy, Lub nie rozbić się o brzegi.Garth Brooks, Victoria Shaw Rzeka"Z życiem zmagaj się zawzięcie, Albo ustšp, zejd na stronę, I tak los ci da w prezencie, Co dla ciebie przeznaczone.Gdy zagrajš, ruszaj w tańce Czy w łachmanach, czy w koronie. W tej tancbudzie lęk top w szklance, Szukaj miejsca w głupców gronie..Księga smutków policzonych"Rozdział pierwszy1We wtorek zapowiadał się piękny, słoneczny kalifornijski dzień. Rzeczywicie, był piękny aż do pory lunchu, kiedy to Harry Lyon musiał kogo zastrzelić.niadanie Harry'ego składało się tego dnia z goršcych bułeczek z cytrynowš marmoladš i mocnej czarnej kawy z Jamajki. Wsypana do kawy szczypta cynamonu dawała przyjemny pikantny posmak.Jedzšc wyglšdał przez kuchenne okno na drzewa, trawniki i klomby Los Cabos, dużego osiedla mieszkaniowego w Irvine. Harry był przewodniczšcym komitetu osiedlowego i z racji tej funkcji surowo pilnował, by ogrodnicy przykładali się do pracy. Krzewy i trawa, równo przycięte i wypielęgnowane, sprawiały wrażenie, że doglšda ich cała armia krasnoludków uzbrojonych w maleńkie sekatory.Harry w dzieciństwie przepadał za bajkami. W baniowym wiecie braci Grimm i Hansa Christiana Andersena wiosenne wzgórza były soczycie zielone i gładkie jak aksamit. Zawsze zwyciężał porzšdek i sprawiedliwoć. Łotrów spotykała zasłużona kara, a cnotliwych nagroda, choć niekiedy musieli przeżyć wiele okropnych przygód. Ja i Małgosia nie ginęli w piecu baby-jagi, która zamiast nich padała pastwš płomieni. Titelitury, gdy nie udało mu się dostać nowo narodzonej córeczki królowej, z gniewu sam się rozrywał na dwoje.W realnym wiecie schyłku dwudziestego wieku maleńka królewna wpadłaby zapewne w jego łapy. Titelitury wychowałby jš po swojemu zrobiłby z niej narkomankę, wypędził na ulicę, żeby zarabiała prostytucjš, konfiskował jej zarobki, bił dla własnej przyjemnoci, aż wreszcie poršbałby jš na kawałki i umknšł sprawiedliwoci, tłumaczšc się chwilowš niepoczytalnociš, wywołanš nietolerancyjnym stosunkiem społeczeństwa do antypatycznych, złoliwych karzełków.Harry dopił kawę i westchnšł. Podobnie jak większoć ludzi pragnšł żyć w lepszym wiecie.Przed wyjciem do pracy umył naczynia, wytarł je i odstawił na miejsce.Nie cierpiał zostawiać po sobie bałaganu, który kłułby go w oczy po powrocie do domu.Stanšł przed lustrem w przedpokoju, żeby poprawić węzeł krawata. Włożył granatowy blezer i sprawdził, czy nie widać wybrzuszenia pod pachš, gdzie miał kaburę z broniš.Jak każdego roboczego dnia pojechał do Laguna Miguel, omijajšc korki na autostradach. Starannie wytyczył trasę, która maksymalnie skracała czas dojazdu. W pracy był zawsze między ósmš piętnacie a ósmš dwadziecia osiem. Nigdy się nie spóniał.Kiedy zaparkował hondę na ocienionym parkingu pod budynkiem, gdzie mieciło się Centrum Zadań Specjalnych, zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał ósmš dwadziecia jeden. Na zegarku ręcznym była ta sama godzina. Wszystkie zegary Harry'ego, także w mieszkaniu i na biurku w Wydziale Zabójstw wskazywały jednakowy czas. Harry nastawiał je dwa razy w tygodniu.Stanšć przy samochodzie i zrobił kilka głębokich, relaksujšcych wdechów. W nocy spadł deszcz, który odwieżył powietrze. Oblany marcowym słońcem poranek był złocisty jak mišższ dojrzałej brzoskwini.Budynek Centrum Zadań Specjalnych zaprojektowano tak, aby nie odbiegał stylem od architektonicznych standardów Laguna Miguel. Piętrowy dom w stylu ródziemnomorskim, z alejkš, wzdłuż której biegły dwa szeregi kolumn, otoczony przez bujne azalie i wysokie eukaliptusy, w niczym nie przypominał typowej siedziby władz porzšdkowych. Policj?nci pracujšcy gdzie indziej uważali, że wyglšda zbyt cukierkowo, ale Harry'emu się podobał.Typowy dla państwowej instytucji wystrój wnętrza miał niewiele wspólnego z romantycznš fasadš. Niebieskie linoleum na podłodze. Jasnoszare ciany. Dwiękochłonne sufity. Jednakże Harry lubił panujšcš tu atmosferę porzšdku i kompetencji.Nawet o tak wczesnej porze po korytarzach kręciło się wiele osób, przeważnie mężczyzn, których solidna budowa i pewny siebie sposób bycia zdradzały rutynowych gliniarzy. Tylko kilku było w mundurach. W Centrum Zadań Specjalnych pracowali detektywi w cywilu, specjalizujšcy się w zabójstwach, oraz tajni funkcjonariusze z federalnych, stanowych, powiatowych i miejskich wydziałów policji, których cišgnięto tutaj, aby koordynować dochodzenia kryminalne na poziomie wielu jurysdykcji. Zespoły detektywów niekiedy całe wydziały rozpracowywały zabójstwa dokonywane przez gangi młodocianych, handel narkotykami na wielkš skalę, seryjne morderstwa i gwałty.Harry zajmował wraz z Connie Gulliver biuro na pierwszym piętrze. Należšcš do Harry'ego połowę pokoju ozdabiała mała palma, aukuba i filodendron o płożšcych się pędach i efektownych liciach. W drugiej połowie nie było żadnych rolin. Na biurku Harry'ego znajdowała się tylko suszka, komplet przyborów do pisania a mały mosiężny zegar, aa sšsiednim piętrzyły się sterty akt, poniewierały luzem papiery i fotografieO dziwo, Connie pierwsza przyszła do pracy. Stała przy oknie.10Dzień dobry powiedział Harry do jej pleców.Jak dla kogo odparła kwano.Odwróciła się do niego. Miała na sobie niebieskie dżinsy, stare, pocierane reeboki, bluzkę w czerwono-bršzowš kratkę i bršzowš sztruksowš kurtkę. Bardzo lubiła tę kurtkę. Od częstego noszenia materiał miejscami się poprzecierał, mankiety były wystrzępione, a zagniecione fałdy na rękawach w okolicach łokci robiły wrażenie trwałych jak koryta rzek, wyżłobione w skale przez płynšcš od wielu eonów wodę.Connie trzymała w ręku pusty papierowy kubek po kawie. Zmięła go gniewnym ruchem i odrzuciła. Podskoczył na podłodze i zatrzymał się po stronie Harry'ego.Chodmy pokręcić się po miecie powiedziała, zmierzajšc do drzwi. Z oczami wbitymi w zmięty kubek spytał:Skšd ten popiech?Jestemy przecież glinami, tak czy nie? No to zamiast siedzieć na tyłku i dłubać w nosie, róbmy, co do nas należy.Kiedy wyszła na korytarz i zniknęła mu z oczu, spojrzał znów na kubek po j e g o stronie pokoju. Popchnšł go stopš przez niewidzialnš linię, która dzieliła biuro na pół.Ruszył do drzwi, lecz na progu przystanšł. Obejrzał się na kartonowy kubek.Connie dotarła pewnie do końca korytarza, może nawet schodziła już po schodach.Harry wrócił i wrzucił zmięty kubek do kosza. Przy okazji sprzštnšł jeszcze dwa, poniewierajšce się tam od wczoraj.Dogonił Connie na parkingu. Szarpnęła drzwiczki po stronie kierowcy w ich nie oznakowanym służbowym sedanie. Kiedy wsiadł z drugiej strony, przekręciła kluczyk w stacyjce tak gwałtownie, że o mało go nie złamała.le spała? spytał. Wrzuciła z furiš bieg.Boli cię głowa? pytał dalej.Z zawrotnš prędkociš wyjechała tyłem z parkingu.Jaka zadra za paznokciem?Wóz wypadł na ulicę jak wystrzelony z procy.Harry zebrał się w sobie, choć nie bał się zbytnio o swš skórę. Connie umiała radzić sobie z samochodami dużo lepiej niż z ludmi.Nie chcesz porozmawiać o tym, co cię gryzie?Nie.Jak na kogo, kto w niebezpiecznych sytuacjach okazywał wręcz szalonš odwagę, a w wolnym czasie uprawiał skoki spadochronowe i terenowš jazdę na rowerze, Connie Gulliver była beznadziejnie, purytańsko powcišgliwa, gdy przychodziło do wyznań natury osobistej. Pracowali razem od pół roku i chociaż Harry sporo o niej wiedział, chwilami zdawało mu się, że z rzeczy naprawdę ważnych nie wie o Connie nkv šrr<, ť.*-ŚMoże ci ulży, jak się wygadasz.Nie.Harry obserwował jš ukradkiem i zastanawiał się, czy ten napad złego humoru nie jest zwišzany z jakim mężczyznš. W cišgu piętnastu lat pracy w policji widział dosyć ludzkiej podłoci i nieszczęcia, by się przekonać, że przyczynš strapień kobiet byli zazwyczaj mężczyni. Nie miał jednak zielonego pojęcia o osobistym życiu Connie, nie wiedział nawet, czy w ogóle miała jakie życie osobiste.Czy to ma zwišzek z naszš ostatniš sprawš?Nie.Uwierzył. Connie zawsze starała się, na pozór z powodzeniem, by plugastwo, z którym musiała się stykać w swojej pracy, nie brukało jej duszy.Chociaż chciałabym przyskrzynić tego skurwysyna Durnera. Chyba niedługo go dopadniemy.Doyle Durner, niebieski ptak, obijajšcy się po tutejszych plażach, był poszukiwany w zwišzku z seriš gwałtów, które w każdym kolejnym przypadku stawały się coraz bardziej brutalne. Ostatniš ofiarę zabił. Miała szesnacie lat.Durner stał się głównym podejrzanym, ponieważ wiadomo było, że przeszedł operację powiększenia penisa. Chirurg plastyczny w Newport Beach wycišgnšł trochę tkanki tłuszczowej z okolic pasa Durnera i wstrzyknšł jš do penisa. Zabieg ten zdecydowanie nie cieszył się poparciem Stowarzyszenia Lekarzy, ale jeli chirurg miał duży dług hipoteczny do spłacenia, a pacjent kręćka na punkcie rozmiarów swojego członka, siły rynkowe przeważały nad skr... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl