Lytton. [Ostatnie dni Pompejów], EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Edward Georg Bulwer Lytton.Ostatnie dni PompejówTomCałoć w tomachPolski Zwišzek NIewidomychZakład Nagrań i WydawnictwWarszawa 1991Przekład i opracowanieLeo BelmontTłoczono w nakładzie 20 egz.pismem punktowym dla niewidomychw Drukarni PZN,Warszawa, ul. KOnwiktorska 9Pap. kart. 140 g kl. III_bš1Całoć nakładu 100 egz.Przedruk z Instytutu Prasyi Wydawnictw "NOvum",Warszawa 1988Pisał R. Duńkorekty dokonaliSt. Makowskii K. MariewiczRozdział IMłody patrycjusz, odziany wtunikę, spadajšcš z ramiondoskonale ułożonymi fałdami,zatrzymał na ulicy człowiekaredniego wieku:- Dokšd tak spieszysz,Diomedesie?- Do kwestora, z ważnyminteresem, Klaudiuszu.- Czy zobaczymy się dzi nawieczerzy u Glaukusa?- Nie! Nie zaprosił mnie.Żałuję, bo nikt w Pompejach niewydaje tak dobrych uczt, jak on.- Zapewne! Szkoda tylko, żenie jest Grekiem w dawnym stylu.W obawie zawrotów głowyoszczędza wina.Diomedes umiechnšł sięzłoliwie:- Sšdzę, że nie tyle mu chodzio głowę, co o samo wino. Mimorozrzutnoci, nie zdaje się byćbogatym, jak pysznie się mieni.- Ba! KIedy mu zabrakniesestercji, postaramy się oinnego Glaukusa - odparłKlaudiusz wesoło.- Zgrywa się także w koci...- To nic! Dopóki ma za co nasugaszczać, kochamy go.- wietnie to rzekłKlaudiuszu. Mam nadzieję, że imnie pokochasz, kiedy zobaczyszmojš piwnicę. Pozwolisz, że ciękiedy do niej zaproszę.- Owszem. A nie poszedłby zemnš do kšpieli teraz?- Nie mogę. pieszę. Żegnaj.Vale!Spoglšdajšc za odchodzšcym,Klaudiusz mruknšł do siebie:- Jakże le wychowany jest tenczłowiek, udajšcy wieczniezajętego. MNiema, że jego winapozwolš nam zapomnieć o tym, żejest synem wyzwoleńca. Jedynšzaletš tych bogatych plebejuszówjest, że poczytujš sobie zazaszczyt, gdy sš ogrywani przeznas, patrycjuszów.Skierował się na ViaDomitiana. Natłoczona wozami ipieszymi ulica wrzała życiem igwarem. Dzwonki u mijajšcych sięszybko wozów brzęczały wesoło.Klaudiusz skinieniem głowy lubumiechem witał ich włacicieli- miał w Pompejach rozległeznajomoci.- Klaudiuszu! - zawołał nańkto z wysokoci wytwornegowozu, ozdobionego wspaniałymipłaskorzebami z bršzu,wyobrażajšcymi olimpijskieigrzyska. Wonica, siedzšcy ztyłu, wstrzymał lekkim ruchemdwa rasowe rumaki czystejpartyjskiej krwi. Pan wozuwyskoczył ruchem pełnym gracji.Jego kształtna, młodzieńczapostać stanowiła wzór piękna,poszukiwany jeszcze przezówczesnych rzebiarzy ateńskich.Doskonała regularnoć rysówwiadczyła o pochodzeniugreckim. Nie nosił togi, któršmodnisie epoki już poczytywaliza miesznoć. Janiał całymblaskiem tuniki z tyryjskiejpurpury, spiętej szmaragdami. Zszyi spływał mu złoty łańcuch wkształcie węża, zakończony napiersi głowš misternej roboty.Za haftowanym w arabeski pasemtkwiły worek, styl i tabliczki.- Jak spałe po wczorajszejzabawie? - pytał wesoło.- Niele, kochany Glauku! -odparł Klaudiusz. - Ale tywyglšdasz promiennie, jak bógApollo. Patrzšc na nas, każdymusiałby sšdzić, że to ja byłemograny, ty - szczęliwymgraczem.- Alboż strata podłego kruszcumoże odebrać humor? Na Jowisza!dopóki młoda krew w żyłach,dopóki kwiaty wieńczš namskronie, dopóki słuch niestępiał na dwięku lutni, aumiech LIdii lub Chloeprzypiesza bicie serca -winnimy zniewalać czas, abydostarczał nam rozkoszy. Apamiętasz o dzisiejszejwieczerzy?- Któż mógłby zapomnieć ozaproszeniu Glaukusa.- Tak... tak! Wiesz co! Odelęwóz i przejdziemy się razem...Gawędzšc o różnychprzedmiotach, szli lekkimkrokiem przez ulice ludnegomiasta. Zbliżyli się wreszcie donajbogatszej dzielnicy, w którejwnętrza sklepów uderzaływietnociš i harmoniš barwmalowideł al fresco. Wodotryskina skrzyżowaniach ulicodwieżały atmosferę letniegodnia. Przed najparadniejszymisklepami tłoczyli się ludzie,ubrani przeważnie w purpurę.Przez tłum przeciskali sięniewolnicy, niosšcy na głowachwytwornie rzebione naczynia zbršzu. Wiejskie dziewczętanawoływały przechodniów do kupnaowoców i kwiatów. Zamiłowani wpróżniactwie bogacze cisnęli sięprzy marmurowych tablicachwewnštrz winiarni, spijajšcochoczo trunek. Strudzeniprzechodnie obsiedli ławki podzabezpieczajšcymi od skwaruzasłonami z purpury. Ateńskadusza Glaukusa poddała się łatwozachwyceniu wobec wietnoci igwaru tego życia, które ich tuotoczyło.- Nie wspominaj mi o Rzymie! -mówił do Klaudiusza. Jegouciechy sš zbyt ciężkie. Złoconydom NErona przytłacza duszę.Wspaniały pałac Tytusa utrudzawzrok, męczy umysł. PrzekładamPompeje. Ich wytwornoć nie ma wsobie przesady przepychu,upokarzajšcego naszš miernoć!- Dziwi mnie, że na letnipobyt nie obrał raczej uroczejBai.- Ależ tam mieszkajš uczenipedanci i nudni poeci!- Lecz tam brzmi również miłaci mowa Ajschylosa i HOmera.- Och, proszę, nie mów mi otwoich Rzymianach, którzy uparlisię naladować moich przodkówateńskich. Czyniš to okrutnieniezręcznie! Idšc na polowanie,każš niewolnikom nosić za sobšdzieła Platona! Zgubiwszy laddzika, studiujš papirusy.ledzšc ruchy czarujšcychtancerek perskich, równoczeniesłuchajš monotonnych recytacjiCycerona przez wyzwoleńców.Mieszajšc rozkosz i naukę,dowodzš, że nie znajš cenyobojga. Jakże dalecy sš odzrozumienia wdzięku Peryklesa,ponęt Aspazji! Odwiedziłemniedawno waszego filozofaPliniusza. Pisał swojš historięnaturalnš, podczas gdynieszczęsny niewolnik przygrywałmu na flecie! A synowiec jegowybijał takt, czytajšcrównoczenie... opis zarazy w"Wojnie" Tucydydesa! Jakżem sięumiał w duchu z tego staregoszarlatana i młodego sofisty.Ten młodzian pozujšcy naateńczyka, usłyszawszy o mierciswojego ulubionego wyzwoleńca,kazał przynieć sobie dlapocieszenia ody Horacego! Czywierzysz w to, Klaudiuszu, żepodobni ludzie majš serca. WasiRzymianie sš to najwyżej...dowcipnie skonstruowane maszyny.Mimo tak gorzkich uwag podadresem jego rodaków, Klaudiuszprzytakiwał Glaukusowi,posłuszny tej modzie, któranakazujšc rzymskiej młodzieżynaladowanie Greków, wyszydzałaniezręcznych naladowców. Uzbiegu trzech ulic zatrzymalisię wobec natłoku ludzi,otaczajšcych niewidomšdziewczynę, która w cieniuportyku wištyni nawoływałaprzechodniów miłym piewem dokupna kwiatów, akompaniujšcsobie łagodnš grš nainstrumencie o trzech strunach.Niejedna sestercja spadła zlitociwej dłoni do koszapiewaczki.- Jest to uboga Tesalianka! -ozwał się Glaukus. - Posłuchajmyjej. Ma głos przedziwniepowabny.piewaczka nuciła:KUpujcie, kupujcie kwiaty!@Ich woń jest słodka - cudneszaty.@ Przynosi wam je zdaleka@ ciemna kaleka!...@ Pókidla was dłoń miłoci@ z krzewużycia rozkosz zrywa -@ wierniczciciele pięknoci,@ kupujcie,kupujcie kwiaty!...@Glaukus przecisnšł się przeztłum i rzucił do koszyka garćmiedzianych monet.- Biorę ten pęczek fiołków -rzekł. - Głos twój dwięczy dzimilej, niż kiedykolwiek.Twarzyczka niewidomej spłonęłarumieńcem, który sięgnšł aż naobnażonš szyję.- Ach wróciłe? - zawołałaradonie, zwracajšc niewidzšceoczy w jego stronę....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]