Lynne Victoria - W pogoni za tęczą, ebooki, Nowy folder (2)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Victoria Lynne
W pogoni za tęczą.
Mojemu mężowi Bobowi,
dzięki któremu
mam Swee Pea i Ju-Ju Bean.
Nie mogłabym pragnąć więcej.
1
Terytorium Kolorado, październik 1866
Jake Moran ściągnął konia i zatrzymał się na skraju Sto-
ny Gulch. Nie planowaÅ‚ postoju, ale spektakl rozgrywaÂ
jący się pod starym dębem przyciągnął jego uwagę. Gdy
chłodny, jesienny wiatr uniósł gruby dywan czerwonych
i zÅ‚otych liÅ›ci, kapÅ‚an zaczÄ…Å‚ odmawiać modlitwÄ™ za umieÂ
rających. Skazaniec zadrżał, ale pokornie schylił głowę.
Gniadosz potrząsnął łbem i lękliwie uskoczył w bok.
Mężczyzna lekko ścisnął go udami.
-- Spokojnie, Weed - powiedziaÅ‚ cicho, gÅ‚aszczÄ…c jeÂ
dwabisty kark.
W tym momencie dostrzegÅ‚ go szeryf. ZamieniÅ‚ kilÂ
ka słów z zastępcą i ruszył w jego stronę.
- Witaj, Jake.
- Dzień dobry, szeryfie.
Roy Cayne był dużym, kościstym mężczyzną o cerze
ogorzałej od wiatru, jasnych włosach przyprószonych
siwizną i wydatnym brzuchu. Dorównywał wzrostem
Moranowi, ale na tym podobieństwa się kończyły.
Obaj przez chwilÄ™ milczeli.
- Dawno ciÄ™ nie widziaÅ‚em w tych stronach - zauwaÂ
żył Cayne.
- Grałem w Haggerty.
- Z powodzeniem?
Po ustach Jake'a przemknął cierpki uśmiech.
7
- Bywało lepiej.
PowiódÅ‚ spojrzeniem po tÅ‚umie zebranym na trawiaÂ
stym pagórku pod drzewem. Kobiety wystrojone w najÂ
lepsze perkalowe suknie przechadzaÅ‚y siÄ™ pod rÄ™kÄ™ z mÄ™Â
żami lub narzeczonymi. Od ognisk płynął smakowity
zapach pieczonej wieprzowiny i szaÅ‚wii. MiÄ™dzy wozaÂ
mi biegały roześmiane dzieci. Bawiły się w wieszanie.
- Widzę, że urządziliście sobie piknik - skomentował
Moran.
Cayne spochmurniał i popatrzył na mieszkańców
Stony Gulch z zatroskanÄ… minÄ… ojca, którego potomÂ
stwo źle się zachowuje.
- Chcesz, żeby siedzieli w domach? - Z naganÄ… poÂ
trzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. StrzyknÄ…Å‚ na ziemiÄ™ ciemnÄ… Å›linÄ… zmieÂ
szaną z tytoniem i wytarł sok z brody. - Sądząc po ich
zachowaniu, można by pomyśleć, że to wielka zabawa
z tańcami. W dodatku zjawił się jakiś ważny reporter
ze wschodu. Robi notatki, gada z ludźmi. Mówi, że naÂ
pisze artykuł o egzekucji.
Jake poszedł za spojrzeniem Cayne'a ku elegancko
ubranemu mężczyźnie, który krążyÅ‚ w tÅ‚umie z notatÂ
nikiem w rÄ™ce. PopatrzyÅ‚ na reportera bez zbytniego zaÂ
interesowania i przeniósł wzrok na skazańca.
- Co za jeden?
- Z szajki Pete'a Mundy'ego. Te bandziory majÄ… kryÂ
jówkÄ™ w Blackwater Canyon. ParÄ™ tygodni temu napaÂ
dli na dyliżans, postrzelili woźnicę i zmiennika.
Banda Mundy'ego. Stąd odświętny nastrój tłumu
i obecność dziennikarza ze wschodu. Jake uważnie
przyjrzaÅ‚ siÄ™ skazaÅ„cowi i stwierdziÅ‚, że to nie jest czÅ‚oÂ
wiek, którego ścigał od dłuższego czasu. Był za niski
i zbyt chudy. Miał na sobie obszerną, spraną koszulę
z flaneli, grube drelichowe spodnie, które pamiętały lep-
8
sze czasy, i filcowy kapelusz nasunięty nisko na czoło.
Już nie pochylaÅ‚ kornie gÅ‚owy. PatrzyÅ‚ Å›miaÅ‚o na gaÂ
piów z mieszaninÄ… gniewu i buÅ„czucznoÅ›ci, ale wyglÄ…Â
daÅ‚ raczej na górnika steranego życiem niż zatwardziaÂ
łego przestępcę.
Jake zaklął w duchu. Gdyby przybył do miasta parę
godzin wczeÅ›niej, może szeryf pozwoliÅ‚by zadać biedaÂ
kowi kilka pytań.
- Co z resztą bandy? - zaciekawił się.
- Zwiali. Moi ludzie ruszyli w poÅ›cig, ale szybko zguÂ
bili ślad.
- Wiesz, gdzie mogli się ukryć?
- Nie mam pojęcia.
A niech to! Jake stłumił niecierpliwe westchnienie
i mocniej ścisnął wodze, aż zbielały mu kostki. Cayne
zmierzył go badawczym wzrokiem.
- Interesuje ciÄ™ banda Mundy'ego?
- TrochÄ™.
- NaprawdÄ™? Nie ciebie jednego. Nie odzyskano pieÂ
niÄ™dzy z napadu. Nie wiadomo, gdzie chÅ‚opaki schowaÂ
li łup. Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów czeka ukryte
gdzieś w górach.
Jake skinieniem głowy wskazał na bandytę.
- Nie puścił pary z gęby?
- Nie bardzo. Przyznał się, że należy do szajki Mun-
dy'ego, ale podobno nie miał nic wspólnego z napadem.
Twierdzi, że po prostu tamtędy przejeżdżał.
- To dopiero alibi.
Cayne wzruszył ramionami.
- Nie zawsze jest tak, jak siÄ™ wydaje.
Moran uniósÅ‚ brew, lekko zdziwiony, że szeryf bieÂ
rze w obronę skazanego przestępcę.
- Myślisz, że mówił prawdę? Może być niewinny?
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]