Luke, E-BOOK, B(557), Blake Jennifer(24)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JENNIFER BLAKE
Luke
ROZDZIAŁ PIERWSZY
April Halstead kurczowo zaciskała palce na słuchawce.
Jej cudowne, brązowe oczy wyrażały pełną odrazy niewiarę
i lęk. Słowa, które ktoś sączył jej do ucha, i tak były nie
słychanie wulgarne, ale przez to, że docierały do niej za
pośrednictwem radiostacji, wydawały się jeszcze bardziej
obrzydliwe.
Coś takiego nie miało prawa się wydarzyć podczas tele
fonicznego wywiadu na żywo, którego słuchało tysiące lu
dzi. To było jak publiczny gwałt.
Serce April biło szaleńczo, zakręciło jej się w głowie.
Resztką sił walczyła ze sobą, by nie cisnąć słuchawki na
widełki. Niestety nie mogła tak się zachować, skoro brała
udział w tej porannej audycji nie jako osoba prywatna, lecz
jako VIP i wiedziała, że słucha ją wielu mieszkańców po-
łudniowo-środkowej Luizjany. Powinna więc coś powie
dzieć, by taktownie lecz stanowczo przerwać tę tyradę, ale
w głowie miała absolutną pustkę.
Nagle rozległo się ostre kliknięcie. To gospodarz pro
gramu, rezydujący w stacji radiowej znajdującej się wiele
kilometrów od domu April, przerwał połączenie ze słucha
czem.
- Pani Halstead, bardzo przepraszam za ten incydent -
powiedział dźwięcznym głosem zawodowego spikera. - Za-
6
Luke Jennifer Blake
wsze sprawdzamy rozmówców, zanim dopuścimy ich na an
tenę, lecz czasami jakiś wariat zdoła nas przechytrzyć. Nie
stety, takie są koszty prowadzenia audycji na żywo. Ten
facet zupełnie mnie zaskoczył. Nikt się nie spodziewał po
dobnej wypowiedzi podczas wywiadu, którego treścią jest
romantyczna miłość, do tego udzielanego przez jedną z naj
słynniejszych luizjańskich autorek romansów. No cóż, ten
słuchacz nie szuka w pani książkach opowieści o wzniosłych
uczuciach...
- Oczywiście ma pan rację - odparła April. Przez chwilę
zastanawiała się, czy gospodarz programu celowo nie po
zwolił facetowi pozostać na antenie, by skierować rozmowę
na taki właśnie temat. To podejrzenie napełniło ją obrzy
dzeniem, lecz zarazem pozwoliło zebrać rozproszone myśli.
- Wolałabym jednak skoncentrować się na dynamice sto
sunków między kobietami i mężczyznami, gdyż jest to naj
ważniejsza sprawa w życiu każdego człowieka - powie
działa.
Gospodarz programu nie przyjął tej sugestii.
- Ciekawa obserwacja - przyznał i szybko zapytał: -
Czy nasi słuchacze mogliby się dowiedzieć, jak zabiera się
pani do pisania romansu? I skąd pani czerpie pomysły?
- Pomysły przychodzą zewsząd, z gazet,
z
telewizyj
nych wiadomości, z przypadkiem zasłyszanych rozmów
w sklepie. - April darowała sobie dłuższe wyjaśnienia, bo
w ciągu dziewięciu lat, jakie upłynęły od wydania jej pierw
szego bestselleru, słyszała to pytanie już tysiące razy. Na
ogół reagowała na nie wzruszeniem ramion, lecz teraz ucie
szyła się, że może udzielić odpowiedzi nie wymagającej na
mysłu. Audycja szła swoim trybem, jej gospodarz okazywał
Luke Jenntfer Blake
7
żartobliwe zakłopotanie z powodu intymnego charakteru po
wieści o miłości i niechętny podziw dla autorki, która po
trafiła sprzedać miliony egzemplarzy swoich książek. Dzięki
Bogu, program dobiegł końca bez dalszych niespodzianek.
Wreszcie April podziękowała człowiekowi w studiu ra
diowym za zainteresowanie jej pracą i odłożyła słuchawkę.
Dopiero wtedy mogła spleść ręce, które wciąż jeszcze drża
ły. Zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech, próbując się
uspokoić. Z całej audycji niewiele pamiętała, nie wiedziała
również, czy poszło jej dobrze, czy też się zbłaźniła.
Bała się. Przez oczami latały jej czerwone płatki. Trudno
jej było usiedzieć na miejscu i miała ochotę głośno ode
tchnąć. Z trudem się od tego powstrzymała.
Nie lubiła udzielać wywiadów przez telefon, mimo że
mogła to robić w komfortowych warunkach, z własnego
domu, mając na sobie stare dżinsy i podkoszulek. Takie roz
mowy raziły ją jednak swą bezosobowością. Nie widząc
dziennikarza, nie potrafiła właściwie ocenić jego intencji
i nastawienia do jej osoby. Najgorsze zaś były telefoniczne
wywiady radiowe, bo nie wiedziała nawet, kim są jej roz
mówcy i jak wyglądają, nie mogła też przewidzieć, co je
szcze zechcą powiedzieć. Do tej pory jednak nigdy się nie
zdarzyło, by musiała wysłuchiwać tak obscenicznych słów.
Ten człowiek naruszył spokój jej domu, a na dodatek słu
chało go pół stanu.
Promocyjne kampanie każdej nowej książki zawsze ko
sztowały ją wiele nerwów. Niestety, z niezrozumiałych po
wodów uważano, iż pisarze są wprost urodzeni do publicz
nych występów, a przecież nietrudno się domyślić, że jeśli
ktoś samotnie zamyka się na całe miesiące w pokoju, by
8
Luke Jennifer Blake
przelać na papier nagromadzone myśli i emocje, z natury
musi być introwertykiem. Zdarzają się wprawdzie wyjątki,
lecz April do nich nie należała. Już jako dziecko nie lubiła
mówić, czasami sprawiało jej to wręcz fizyczną trudność,
natomiast całkowicie zawierzyła pisaniu. Wprawdzie na
uczyła się udzielać wywiadów dla mediów, ponieważ sta
nowiło to nieodzowny element jej pracy, lecz za każdym
razem prawie odchorowywała spotkanie z dziennikarzami
lub czytelnikami. Ze zdumieniem przyjmowała opinię, że
doskonale daje sobie radę podczas promocji, sama bowiem
była przeciwnego, zdania.
Już od jakiegoś czasu spodziewała się, że ludzie wreszcie
zrozumieją, jak bardzo jest w tym nieudolna, być może ten
dzień nadszedł właśnie dziś. Zresztą ostatnio nic w jej życiu
nie układało się tak, jak powinno.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, April drgnęła jak
oparzona. Nikogo nie oczekiwała i nie miała ochoty na
przyjmowanie żadnych wizyt. Nim zdołała się zmusić, by
pójść do holu, znów usłyszała niecierpliwy dźwięk starej
mosiężnej kołatki. Ruszyła więc niechętnie, by sprawdzić,
kim jest intruz, który nachodzi ją o tak wczesnej godzinie.
Popatrzyła przez koronkową firankę zasłaniającą szybkę
w drzwiach. Mężczyzna na podeście schodków czekał ze
zmarszczonym czołem, ujmując się pod boki. Miał lśniące
włosy, tak czarne, że aż wpadały w granat, oczy przywodziły
na myśl wilgotny od deszczu obsydian, a rysy jego mie
dzianej twarzy wyglądały jak skopiowane z portretu jakiegoś
szlachetnego Indianina. Był wysoki, smukły i przystojny jak
sam szatan, choć nie wydawał się tego w najmniejszym sto
pniu świadomy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]