Ludojad, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Clifford SimakLudojad(Prze�o�y� Andrzej Leszczy�ski)Z�ote Chrz�szczeTen dzie� zacz�� si� ha�a�liwie.Arthur Belsen, mieszkaj�cy po drugiej stronie ulicy, uruchomi� swoj� orkiestr� osz�stejrano, co natychmiast poderwa�o mnie z ��ka. Belsen pracuje jako in�ynier, alejego prawdziw�pasj� jest muzyka. A w�a�nie dlatego, i� jest in�ynierem, nie mo�e zostawi�niczego w istniej�cejpostaci. Musi bez przerwy co� udoskonala�.Jaki� rok czy dwa lata temu wpad� na pomys� skomponowania symfonii robotycznej,atrzeba przyzna�, �e facet ma talent. Prac� nad realizacj� pomys�u zacz�� odskonstruowaniamaszyny potrafi�cej czyta� - nie tylko odtwarza�, ale odczytywa� - muzyk� zta�my, a nast�pniestworzy� maszyn� do przetwarzania tej muzyki. Od tamtej pory w jego pracownimieszcz�cej si� wpiwnicy powsta�o wiele tego typu urz�dze�.A wszystkie musia� wypr�bowa�!Co zrozumia�e, konstrukcje te mia�y charakter eksperymentalny, trzeba wi�c by�orobi�poprawki i dokonywa� regulacji, a Belsen niezwykle drobiazgowo dobiera�brzmienie ka�dej zeswoich maszyn. Wypr�bowywa� je wi�c bardzo cz�sto - i bardzo g�o�no. Niespocz��, dop�ki nieuzyska� dok�adnie takiego d�wi�ku, o jaki mu chodzi�o.W s�siedztwie wiele si� m�wi�o o projekcie dokonania samos�du, ale w efekcie doniczegonie dosz�o. W�a�nie na tym polega k�opot, a raczej jeden z k�opot�w, zewszystkimi naszymis�siadami - pomys��w jest pod dostatkiem, nie mo�na si� tylko spodziewa� ichrealizacji.W dodatku zakrojony na gigantyczn� skal� projekt Belsena jako� nie m�g� si�doczeka�ko�ca. Ponad rok trwa�a praca nad sekcj� perkusyjn� i s�dzili�my, �e nikt tegonie przetrzyma.Obecnie za� s�siad pracowa� nad smyczkami, a to okaza�o si� jeszcze gorsze.Helen usiad�a w ��ku obok mnie i zas�oni�a uszy d�o�mi, ja jednak wiedzia�em,�e to nieskutkuje. Belsen wypr�bowywa� wszystko przy maksymalnej g�o�no�ci, gdy�, jak sammawia�,musi si� wczu� w brzmienie.Tym razem, jak mi si� zdawa�o, poderwa� na nogi ca�� dzielnic�.- No, to koniec spania - mrukn��em, zwlekaj�c si� z ��ka.- Chcesz, �ebym przygotowa�a �niadanie?- Czemu nie - odpar�em. - Chyba nie wyobra�asz sobie, �e ktokolwiek m�g�byjeszczezasn�� przy takim ha�asie.Kiedy Helen posz�a do kuchni szykowa� �niadanie, ja ruszy�em do ogr�dka naty�achgara�u, �eby zobaczy�, jak si� miewaj� moje dalie. Nie chc� si� chwali�, alebardzo by�em dumnyz tych dalii. Zbli�a�a si� doroczna wystawa, a niekt�re z nich wypuszcza�yw�a�nie p�czki, jakbyprecyzyjnie wyczu�y ten moment, kiedy powinienem je zaprezentowa� komisji.Ruszy�em do ogrodu, jednak wcale tam nie doszed�em. To zupe�nie normalne wnaszyms�siedztwie. Cz�owiek co� sobie zaplanuje, ale nie ma mo�liwo�ci tego wykona�,poniewa� zawszeznajdzie si� kto�, kto akurat ma ochot� na kr�tk� pogaw�dk�.Tym razem by� to Dobby, czyli doktor Darby Wells - s�dziwy, stary dziwak, zsiwymiw�sami i brod�, kt�ry mieszka tu� obok nas. Wszyscy nazywamy go po prostuDobbym, a onwcale si� za to nie gniewa, uwa�a widocznie, �e jest to oznaka uznania dla jegoosoby. Swegoczasu cieszy� si� pewnym autorytetem w kr�gach uniwersyteckich, w�r�dspecjalist�w zentomologii. To w�a�nie jego studenci nadali mu takie przezwisko, przy czym niechodzi�o wcale oprzekr�canie jego prawdziwego imienia, ale mia�o to jaki� zwi�zek zzainteresowaniami doktora:fascynowa�o go �ycie os b�otnych.Dobby by� ju� na emeryturze i nie mia� absolutnie nic do roboty poza d�ugimi,bezproduktywnymi dyskusjami z ka�dym, kto mu si� akurat nawin�� pod r�k�.Kiedy tylko go spostrzeg�em, pomy�la�em, �e wpad�em jak �liwka w kompot.- Uwa�am, �e to cudowne, kiedy cz�owiek ma jak�� pasj� - rzek�, przewieszaj�csi� przezp�ot i startuj�c do pe�nometra�owej dyskusji, kiedy tylko znalaz�em si� wzasi�gu jego g�osu. -Musz� jednak przyzna�, �e tak ha�a�liwe zaj�cie tu� po wschodzie s�o�ca mo�nauzna� za nietakt zjego strony.- Masz na my�li ten jazgot? - zapyta�em, wskazuj�c kciukiem dom Belsena, sk�dnap�ywa�ywci�� nowe, nie s�abn�ce fale miaucz�cych zgrzyt�w i skrzeczenia.- Dok�adnie - odpar� Dobby, przeczesuj�c siw� brod� palcami w ge�cie �miertelniepowa�nej zadumy. - Niech wolno mi b�dzie stwierdzi�, �e ani przez chwil� niepotrafi� odm�wi�mego najwy�szego uznania...- Uznania? - zdziwi�em si�. Czasami mia�em spore k�opoty ze zrozumieniemDobby'ego.Nie chodzi�o ju� nawet o jego napuszony spos�b wys�awiania si�, ale o sam tokmy�li.- W�a�nie! - powiedzia� Dobby. - Nie dla jego urz�dze�, chocia� s� toelektronicznecude�ka, ale dla sposobu, w jaki przetwarza on muzyk� zapisan� na ta�mie.Maszyna, kt�r�skonstruowa� tylko do tego celu, jest chyba najbardziej wszechstronnymurz�dzeniem. Czasamiodnosz� wra�enie, �e ona pos�uguje si� ca�kowicie ludzkim wyczuciem.- Kiedy by�em ma�ym ch�opcem, istnia�y odtwarzaj�ce muzyk� pianole sterowane zapomoc� ta�m.- Tak, Randall, masz racj� - przyzna� Dobby. - Zasada by�a podobna, alewykonanie...Pomy�l o wykonaniu! Owe stare pianole z ledwo�ci� potrafi�y odtworzy� podstawow�lini�melodyczn�, Belsen natomiast wydobywa z zapisu na ta�mie najdelikatniejszeniuansebrzmieniowe.- Zdaje si�, �e te niuanse umkn�y mojej uwagi - odpar�em, nie bawi�c si� wkurtuazj�. -Jedyne, co do mnie dociera, to jazgot.Rozmawiali�my w ten spos�b o Belsenie i jego orkiestrze, dop�ki Helen niezawo�a�a mniena �niadanie.Nie zd��y�em jeszcze usi��� przy stole, kiedy zacz�a ju� recytowa� swoj� list��ycze� iza�ale�.- Randall, w ca�ej kuchni znowu pe�no jest tych wstr�tnych ma�ych mr�wek -stwierdzi�a zdeterminacj�. - S� tak ma�e, �e z trudem mo�na je dostrzec, a potrafi� wle�� dowszystkiego.- S�dzi�em, �e si� ju� z nimi rozprawi�a� - rzek�em.- Bo i tak by�o. Wytropi�am, kt�r�dy si� przedostaj�, i zala�am szpar�wrz�tkiem. Ale tymrazem musisz si� nimi zaj�� na dobre.- Oczywi�cie - obieca�em. - Wkr�tce zrobi� z nimi porz�dek.- Tak samo m�wi�e� poprzednim razem.- Ja by�em ju� got�w, ale ty mnie uprzedzi�a� - powiedzia�em.- To jeszcze nie wszystko - doda�a. - Jest gniazdo os pod dachem werandy.Wczorajpo��dli�y ma�� c�reczk� Montgomerych.Szykowa�a si�, �eby recytowa� dalej, ale w�a�nie wtedy z hukiem zbieg� poschodach Billy,nasz jedenastoletni skarb.- Popatrz, tato! - wykrzykn�� podniecony, wyci�gaj�c w moj� stron� niewielkieplastikowepude�eczko. - Mam tutaj jednego, jakiego jeszcze do tej pory nie widzia�em.Nie musia�em pyta�, o jakiego .jednego" mu chodzi. Wiedzia�em, �e by� tonast�pny owad.Rok temu zbiera� znaczki, teraz przerzuci� si� na owady - w oczywisty spos�bwi�za�o si� to zfaktem, i� naszym s�siadem jest bezrobotny entomolog.Bez entuzjazmu wzi��em pude�ko do r�ki.- Biedronka - stwierdzi�em.- Nie, to nie biedronka - rzek� Billy. - Jest za du�y jak na biedronk�. Plamkima zupe�nieinne i kolor nie ten. On jest z�oty, a biedronka pomara�czowa.- No c�, sprawd� to dok�adnie - odpar�em zniecierpliwiony. Wiedzia�em, �ech�opak zrobiwszystko, byle tylko nie si�gn�� po ksi��k�.- Ju� to zrobi�em - rzek�. - Przejrza�em ca�y atlas, ale nie znalaz�em niczegopodobnego.- Och, na mi�o�� bosk� - sykn�a Helen. - Usi�d� wreszcie i zjedz �niadanie. Mamju� dosy�uganiania si� za mr�wkami i osami, a ty sp�dzasz ca�e dnie na wynajdywaniujakich� nowychpluskiew.- Ale�, mamo, to bardzo pouczaj�ce zaj�cie - zaprotestowa� Bili. - Tak twierdzidoktorWells. On m�wi, �e istnieje a� siedemset tysi�cy r�nych rodzin owad�w...- Gdzie go znalaz�e�, synu? - spyta�em, zawstydzony nieco, �e obojenaskoczyli�my naniego ch�rem.- W moim pokoju - odpowiedzia� Billy.- W domu?! - pisn�a Helen. - Jakby nie do�� jeszcze by�o mr�wek!...- Zaraz po �niadaniu poka�� go doktorowi Wellsowi.- Mo�e lepiej by� przesta� zawraca� g�ow� Dobby'emu.- Mam nadziej�, �e zadr�czy go do reszty - powiedzia�a Helen, zaciskaj�c wargi.- Toprzecie� Dobby zaszczepi� w nim to g�upie zami�owanie do robactwa.Odda�em mu pude�ko, a Billy postawi� je obok talerza, zabieraj�c si� dojedzenia.- Randall - zacz�a Helen, przechodz�c do trzeciej pozycji swojej listy skarg. -Nie wiem, comam pocz�� z Nor�.Nora to nasza gosposia. Przychodzi dwa razy w tygodniu.- Co zrobi�a tym razem?- Chodzi o to, czego nie zrobi�a. Wcale nie odkurza. Pomacha tylko �ciereczk�dooko�a, alenie przesunie ani lampki, ani wazy.- We�my w takim razie kogo� innego - stwierdzi�em.- Sam nie wiesz, co m�wisz, Randall. Bardzo trudno jest znale�� gosposi�, aszczeg�lnietak�, na kt�rej mo�na by polega�. Rozmawia�am ju� z Amy...S�ucha�em i w odpowiednich momentach robi�em stosowne uwagi. Zna�em to wszystkonapami��.Jak tylko sko�czy�em �niadanie, wyszed�em do biura. By�o jeszcze zbyt rano naklient�w,mia�em jednak kilka polis do wypisania oraz troch� innej roboty, chcia�em wi�czacz�� jaknajwcze�niej.Helen zadzwoni�a do mnie kr�tko po po�udniu. By�a wyra�nie poirytowana.- Randall - rzek�a bez wst�pu. - Kto� wrzuci� g�az w sam �rodek naszego ogrodu.- Jaki znowu g�az? - zapyta�em.- No wiesz, olbrzymi kawa� ska�y. Zniszczy� wszystkie dalie.- Dalie?! - wrzasn��em.- A najdziwniejsze jest to, �e nie zosta�y �adne �lady k�. Kto� musia�by u�y�ci�ar�wki,�eby przewie�� taki ogromny...- Powoli, spokojnie. Powiedz mi dok�adnie, jak wielki jest ten g�az.- Prawie tak wysoki jak ja.- Niemo�liwe! - parskn��em. Stara�em si� za wszelk� cen� opanowa� my�li. - Tomusi by�jaki� �art. Kto� nam zrobi� g�upi kawa�.Przerzuca�em w g�owie nazwiska wszystkich ludzi, kt�rzy byliby zdolni do czego�podobnego, ale nie kojarzy�em nikogo, kto potrafi�by sobie zada� a� tyle trudutylko dla �artu.Pomy�la�em o George'u Montgomerym, ale George by� niezwykle statecznymobywatelem. Potemprzyszed� mi do g�owy Bels...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]