MORTON JÓZEF - Wielkie Przygody Małego Ancykrysta, E-BOOKI, Nowe (h - 123)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JÓZEF MORTON
Wielkie
Przygody Małego
Ancykrysta
„KB”
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Od rzemyczka
-
do koniczka
od małej psoty
-
do Franca i czego
Ļ
wi
ħ
cej,
czyli inaczej: moja kariera wisusa
Wisus był ze mnie, ale czy w wieku mi
ħ
dzy
dwunastym a pi
ħ
tnastym rokiem
Ň
ycia mo
Ň
na nie by
ę
wisusem? Zwłaszcza kiedy sprzyjaj
Ģ
temu warunki? A
ja warunki miałem wprost idealne,
Ň
eby po całych
dniach psioczy
ę
i płata
ę

Ň
ne figle, bo opiek
ħ
nade
mn
Ģ
sprawowała wła
Ļ
ciwie tylko babka, cz
ħĻ
ciej zaj
ħ
ta
swoim ró
Ň
a
ı
cem ani
Ň
eli czymkolwiek innym, a ojciec i
matka jak o
Ļ
wicie wychodzili z domu do roboty we
dworze, to wracali dopiero pó
Ņ
nym wieczorem, prawie
zawsze tak zm
ħ
czeni,
Ň
e ledwo mogli oddycha
ę
. Nie
dziwota wi
ħ
c,
Ň
e nic im si
ħ
nie chciało, a najmniej -
zawraca
ę
sobie głow
ħ
moj
Ģ
osob
Ģ
. Ale ile razy
przeskrobałem co
Ļ
za bardzo, a kto
Ļ
ze wsi naskar
Ň
ył na
mnie przed ojcem, zaraz, ledwo si
ħ
znalazł w izbie,
przywoływał mnie do siebie, obejmował mocno swoimi
wychudłymi ramionami i pytał:
- Co
Ļ
tam zmajstrował? Przyznaj si
ħ
.
Cho
ę
wiedziałem,
Ň
e nie spotka mnie
Ň
adna
kara, bo ojciec nigdy mnie jeszcze za nic nie zbił,
bałem si
ħ
mówi
ę
prawd
ħ
.
- Nic nie powiesz? - pytał ojciec po chwili.
W głosie jego nie było surowo
Ļ
ci. Była tylko
miło
Ļę
. Z tak
Ģ
sam
Ģ
miło
Ļ
ci
Ģ
patrzyły na mnie jego
oczy, z wielk
Ģ
, bezbrze
Ň
n
Ģ
miło
Ļ
ci
Ģ
do swego
jedynaka, mimo to wci
ĢŇ
milczałem. W ko
ı
cu, kiedy
milczenie dłu
Ň
sze stawało si
ħ
wprost nie do
wytrzymania, b
Ģ
kałem:
- Ano, tatusiu...
I od słowa do słowa, a nieraz od sylaby do
sylaby - przyznawałem si
ħ
do wszystkiego.
Ojciec długo nie mówił nic. Patrzył na mnie
smutnym, zdesperowanym wzrokiem.
Po co
Ļ
to zrobił? - odzywał si
ħ
w ko
ı
cu. -
Dlaczego z ciebie taki despetnik? Niedawno potłukłe
Ļ
Agacie garnki, co si
ħ
suszyły na sztachetach, potem
strzech
ħ
na stodole u Jarmuły rozebrałe
Ļ
, konie
rozp
ħ
tałe
Ļ
... Dziecko, co za diabeł wlazł w ciebie?

Ja nie rozbierałem strzechy u Jarmuły...
A kto, jak nie ty? Przecie
Ň
widzieli ci
ħ
. W
Ň
ywe oczy chcesz mi teraz kłama
ę
? Wstyd
Ņ
si
ħ
!
Znowu zwiesiłem głow
ħ
.
- Jak tak dalej b
ħ
dzie, to co z ciebie wyro
Ļ
nie?
Zbój? Łotr?
Nie przerywałem swojego milczenia, bo co w
takiej chwili mogłem odpowiedzie
ę
? A ojciec, nie
wypuszczaj
Ģ
c mnie ze swoich ramion, mówił dalej:
Ten si
ħ
skar
Ň
y na ciebie, tamten si
ħ
skar
Ň
y
na ciebie, na wsi przezywaj
Ģ
ci
ħ
jancykrystem, to ju
Ň
do
ko
ı
ca ma tak by
ę
?

Nie, tatusiu...

Gadasz: nie, za ka
Ň
dym razem gadasz mi
nie, a furt, bez przerwy jest jedno i to samo! -
odpowiadał takim głosem, jakby wpadał w zło
Ļę
.

Bo
Ļ
go powinien cho
ę
raz poło
Ň
y
ę
na
pokładank
ħ
i wsoli
ę
mu par
ħ
pasów - judziła nieraz
matka. - A ty si
ħ
ceregielisz,
Ň
ałujesz go, to i masz!
Poczekaj jeszcze troch
ħ
- pogroziła jednego dnia - a na
pewno wlezie ci na kark, jak nie b
ħ
dziesz go trzymał
krótko. Jak si
ħ
chce,
Ň
eby co z niego wyrosło, to trza
bi
ę
, nie
Ň
ałowa
ę
r
ħ
ki. Ale dziadowskie dziecko...



Ojciec spojrzał na matk
ħ
gro
Ņ
nie i wykrzykn
Ģ
ł:
- To bij! Nie mo
Ň
esz? Albo nie umiesz? A mnie
nie ka
Ň
i nie ucz, co mam robi
ę
. Sam dobrze wiem.
Ani na moment nie spuszczałem oczu z matki,
pewny,
Ň
e zaraz doskoczy do mnie z kijem, ale po
chwili znów odezwał si
ħ
ojciec:
- Macie j
Ģ
! Bicie jej w głowie! A to,
Ň
e nie ma
ani ubrania, ani butów, to ci nie w głowie? Przecie
Ň
znowu cał
Ģ
zim
ħ
przesiedzi pod pierzynk
Ģ
albo na
piecu, jak w zeszłym roku, nie wiesz o tym?
A do mnie:
- No, id
Ņ
ju
Ň
. Ale pami
ħ
taj sobie,
Ň
e jak si
ħ
nie
poprawisz, oddam ci
ħ
do jakiego terminu albo
pójdziesz do miasta na słu
Ň
b
ħ
. Tam si
ħ
nie b
ħ
d
Ģ
z tob
Ģ
cacka
ę
.
Poniewa
Ň
panicznie wprost bałem si
ħ
tego
terminu, a jeszcze bardziej - słu
Ň
by w mie
Ļ
cie, chwytał
mnie suchy płacz.
Ju
Ň
. si
ħ
poprawi
ħ
, tatusiu! - wołałem, gotów
w takiej chwili nawet
Ļ
wi
ħ
tym zosta
ę
. - Nie oddawajcie

mnie nigdzie!
No, pami
ħ
taj! - ucinał ojciec krótko.
- A jak zapomni, to co? - u
Ļ
miechała si
ħ
matka
zło
Ļ
liwie. - Zbijesz go wtedy?
- Nie, tym razem nie zapomni - powiadał ojciec,
cho
ę
bardzo w
Ģ
tpliwe,
Ň
eby wierzył w to, co mówił.
Przecie
Ň
mnie naprawd
ħ
tylko psoty były w głowie. Bo
co miałem innego do roboty? Ksi
ĢŇ
ek do czytania -
Ň
adnych - ani w szkole, ani u nikogo we wsi, a gry i
zabawy z kolegami nie poci
Ģ
gały mnie, bo cz
ħ
sto
dochodziło w nich do awantur, bijatyk. Przez to jedno i
trzyma
ę
nawet z nikim nie chciałem, kolegowa
ę
,
wolałem by
ę
zawsze sam i wyprawia
ę

Ň
ne psikusy,
które dawały mi rado
Ļę
, uciech
ħ
i sprawiały,
Ň
em si
ħ
czuł „kim
Ļ
” we wsi, sił
Ģ
, której niejeden si
ħ
bał.

Ledwo wi
ħ
c min
ħ
ła noc, a wraz z ni
Ģ
w pami
ħ
ci
ojca rozwiewało si
ħ
„minione”, w moich my
Ļ
lach ju
Ň
si
ħ
rodziło pytanie: komu i co? A na drugi czy trzeci
dzie
ı
zaczynało si
ħ
u kogo
Ļ
strasznie dymi
ę
, bo komin
okazał si
ħ
zapchany gał
ħ
ziami, u innego drzwi do domu
były „na głucho” pozamykane i tak długo nikt nie mógł
z niego wyj
Ļę
, dopóki nie zlitowała si
ħ
„jaka
Ļ
dobra
dusza”. A jeszcze u innego spokojnie mogli spa
ę
cho
ę
by do południa, bo okna, zasmarowane błotem, nie
przepuszczały wcale
Ļ
wiatła i w izbie panowała bez
przerwy noc... A paniczów ze dworu, Albina i Teosia,
nie kto inny tylko ja nauczyłem wielu „pi
ħ
knych”
wyra
Ň
e
ı
. To była chryja,
Ň
e potem przez wiele, wiele
dni za
Ļ
miewałem si
ħ
, a
Ň
mnie kolki brały.
Ale zaczn
ħ
od pocz
Ģ
tku, to jest od tego,
Ň
e u nas
we wsi był dwór, wielki, najwi
ħ
kszy chyba ze
wszystkich, jakie s
Ģ
na
Ļ
wiecie. Pełno w nim słu
Ň
by,
robotników, koni, krów całe stada, a pałac murowany, o
wiele wi
ħ
kszy od ko
Ļ
cioła i ładniejszy.
ņ
eby si
ħ
zbli
Ň
y
ę
do niego, trzeba było u
Ň
y
ę
jakiego
Ļ
podst
ħ
pu, bo stał po
Ļ
rodku ogromnego,
oparkanionego ogrodu, a bramy, prowadz
Ģ
ce do niego,
były stale przez specjalnych stró
Ň
ów dozorowane.
Takim podst
ħ
pem dla mnie było zrobienie podkopu pod
ten parkan. Potem, ukryty w g
ħ
stych, wybujałych
krzakach, swobodnie mogłem obserwowa
ę
pałac i ludzi
pałacowych, poubieranych czy
Ļ
ciutko, od
Ļ
wi
ħ
tnie, jak
by codziennie mieli niedziel
ħ
. Mi
ħ
dzy nimi, ma si
ħ
rozumie
ę
, uwijali si
ħ
i panicze.
Albin mógł mie
ę
dziewi
ħę
lat, a Teo
Ļ
- najwy
Ň
ej
dwana
Ļ
cie. Obaj byli ubrani w barwne, jaskrawe
ubranka, jak lalki. Ale byli wcale nie jak lalki! Prawie
po całych dniach bawili si
ħ
, skakali przez sznur, grali w
piłk
ħ
, strzelali z takiego małego karabinu do wróbli i
jaskółek albo dosiadali kuców i je
Ņ
dzili po całym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl