Maria Venturi - Moja na zawsze, e-booki, różne babskie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maria Venturi
Moja na zawsze
Przełożyła z włoskiego Joanna Kluza
Tytuł oryginału Mia per sempre
Część pierwsza
Mary
...Mężczyzna ten rzucił się na mój stół uzbrojony po zęby niczym wojownik.
Zjadł mój chleb i moje mięsiwo.
Pożarł całe jedzenie, jakie miałem.
Ibn Zabara
I
Z artykułu zamieszczonego w miesięczniku „Indiscreto” we wrześniu
1989 roku:
Historia Mii O’Sullivan zaczęła się w Irlandii, kraju, który za sprawą
magii potężnego Hollywood urósł do mitu
-
wywodzą się zeń przecież
legendarni reżyserzy i aktorzy. Namiętność, walka i kontrasty przeplatają się tu
z głęboko zakorzenionym powołaniem do prostego, spokojnego życia w
harmonii z przyrodą i rytuałami codzienności, której wszakże nie da się
przewidzieć z góry i która nigdy nie jest banalna. Nie ma dwóch takich samych
Irlandczyków, a ich porywcza, uparta natura zawsze wychodzi na wierzch,
nawet w relacjach damsko-męskich.
Rudowłosa dwudziestolatka odkryta przez włoskiego fotografika Michele
Russo w Clearcove
-
rybackiej wiosce, która ma trzystu mieszkańców i leży
trzydzieści kilometrów od Baltimore
-
naprawdę nazywa się Mia O’Sullivan: nie
tylko jej nazwisko, ale też koleje losu są typowo irlandzkie. W Clearcove ludzie
rodzili się, pobierali i umierali zgodnie z niezmiennymi prawami ustanowionymi
przez naturę i odwieczne zwyczaje aż do dnia gorszącego poczęcia Mii. Na
miejsce każdego umierającego starca przychodził na świat noworodek,
małżeństwa zaś nierzadko kojarzono jeszcze w kołysce.
Torton O’Sullivan, dziadek Mii, jako pierwszy i jedyny porzucił wioskę i
swoją łódź, aby poszukać szczęścia gdzie indziej. Ukończywszy dwadzieścia lat,
wyruszył do Ameryki wraz z młodą żoną Mary, ale szczęście wcale się doń nie
uśmiechnęło, gdyż po trzecim poronieniu Mary popadła w skrajną apatię, która
przykuła ją do łóżka na długie lata, a w końcu doprowadziła do śmierci. Kiedy
Torton powrócił do Clearcove jako bezdzietny wdowiec, był zawiedzionym
trzydziestolatkiem przepełnionym złością.
Pierwsze dwadzieścia miesięcy spędził w starym domu, który wcześniej
opuścił. Deszcze i sól morska sprawiły, że dach począł butwieć, wiatr zaś
zniszczył tynk, żłobiąc głębokie szpary między kamieniami. Torton jednak
zdawał się o to nie dbać. Wypędzał z wrzaskiem każdego, kto zbliżył się do jego
domu, nie wyłączając starego proboszcza i dawnych przyjaciół, którzy pragnęli
go pocieszyć. Co cztery tygodnie udawał się do jedynego w wiosce sklepu i
ładował na zdezelowaną furgonetkę mąkę żytnią, solone ryby, suszone mięso i
skrzynki pełne piwa. Bez słowa wręczał listę zakupów, wściekłym spojrzeniem
zniechęcając każdego, kto ośmieliłby się doń uśmiechnąć czy otworzyć usta.
W Clearcove szeptano, że przez całe dnie siedział przy wygasłym kominku
opróżniając jedną butelkę piwa po drugiej, a wychodził dopiero po zmroku.
Chwiejnym krokiem przemierzał luźne deski mola, doszedłszy zaś do końca,
siadał, by wpatrywać się w morze wyjąc niczym wilkołak.
Odżył dopiero wtedy, gdy murarz Bobby Gabriel spadł z
dwudziestometrowego rusztowania, pozostawiając wdowę w wieku
odpowiednim do ponownego zamążpójścia. Krążą słuchy, że wdowa Betsey
weszła do sklepu po pudełko świec stearynowych i została potrącona przez
Tortona, który właśnie wychodził, żeby załadować na furgonetkę ostatnią
skrzynkę piwa.
Ponieważ Torton minął ją bez słowa przeprosin, Betsey pobiegła za nim i
chwyciła go za ramię wyzywając od chamów i prostaków. Bynajmniej
niewystraszona jego groźnym spojrzeniem dodała, że nie on jeden utracił kogoś
bliskiego i że to go wcale nie upoważnia do obwiniania mieszkańców Clearcove
o wszystkie swoje nieszczęścia. Na koniec oznajmiła, iż Mary przewróciłaby się
w grobie, gdyby wiedziała, że jej mąż zmienił się w obłąkanego pijaka.
Nie wiadomo, czy rzeczywiście tak było. Pewne jest jednak to, że Torton,
naprawiwszy swoją starą łódź, z dnia na dzień znów zaczął wypływać na połów.
Miesiąc później pojechał do cieśli w Barley Cove i wrócił z furgonetką pełną
desek i bali; wszyscy domyślili się, że zamierza wyremontować stary dom.
Zaczął od dachu; przez osiem tygodni niemal każdy zarobiony grosz przeznaczał
na potrzebny materiał, aż wreszcie zastąpił trzcinowe pokrycie solidną
konstrukcją z drewna i piaskowca. Gdy dach był już gotowy, Torton przystąpił
do odbudowy zewnętrznych ścian domu. Zalepiwszy wszystkie szpary, pokrył
mury podwójną warstwą tynku. Była to długa, żmudna praca, która zajęła mu
kolejne dwa miesiące.
Do listy zakupów dodawał teraz ług, mydło, gwoździe, lakier, pędzle,
szczotki i ścierki. Świeże powietrze i słońce starły z jego twarzy niezdrową
bladość, w oczach zaś znów pojawił się wesoły, chytry błysk jak za dawnych
czasów.
Rankiem 18 lutego 1947 roku Torton umocował na zawiasach nowe drzwi
pomalowane na niebiesko, dwa dni później zaś widziano wdowę po Bobbym
Gabrielu jadącą doń z wizytą na rowerze z przytroczonym do kierownicy
ogromnym rododendronem, który wiozła mu w prezencie.
Torton i Betsey pobrali się 2 maja tegoż roku, gdy zaczęły się rozwijać
pierwsze pączki, a po upływie dziewięciu miesięcy ku ich radości przyszła na
świat córeczka, której dano na imię Mary
-
na cześć ukochanej pierwszej żony
Tortona.
W istocie energiczna, pełna temperamentu i niezmordowana Betsey nader
szybko wymazała z pamięci męża obraz kruchej nieboszczki, kiedy zaś
Tortonowi zdarzało się o niej myśleć, wiele wysiłku kosztowało go dopasowanie
twarzy i postaci do niewyraźnego, zamazanego widma, jakim stała się w jego
wspomnieniach Mary. Nowe życie wydawało mu się spełnieniem najskrytszych
marzeń, ojcostwo natomiast wywarło na niego osobliwy wpływ: z jednej strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl