Margit Sandemo - Cykl-Opowieści (17) Narzeczona Fabiana, nowy katalog, Filmy, Ebooki PL, Ebooki, Ebooki, Sandemo ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGIT SANDEMO
NARZECZONA FABIANA
Z norweskiego przełożyła
IWONA ZIMNICKA
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
ROZDZIAŁ I
Z zardzewiałym jękiem, który echem poniósł się przez łukowato sklepione piwniczne
korytarze, zatrzasnęły się za nim żelazne drzwi. Zadzwonił pęk kluczy i odgłos kroków
rozpłynął się w lochach.
Usiłował przyzwyczaić oczy do ciemności, palcami obmacał wilgotne, grube mury z
kamienia. Nieduże, czworokątne pomieszczenie z zimną posadzką... Rozpadająca się prycza
bez pościeli... Z wąskiej szparki pod sufitem sączyła się skąpa smużka dziennego światła.
Elisabeth, pomyślał, czując rodzący się z wolna strach. Co się z nią stanie? Kto się nią
zajmie? Przecież tak bardzo mnie teraz potrzebuje.
Wyczuł raczej niż usłyszał, że ktoś skrada się po schodach i staje pod drzwiami. Po tej
drugiej stronie, stronie wolności, czyjeś serce waliło mocno z napięcia. Przycisnął dłonie do
zimnego żelaza.
Z zewnątrz dobiegł go odgłos pospiesznych oddechów, jak u wystraszonego dziecka.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zawołał więzień, ogarnięty poczuciem bezsiły. - Co
chcesz osiągnąć?
Nie doczekał się odpowiedzi, rozległo się jedynie nerwowe skrobanie w drzwi.
- Pozwalasz się wodzić za nos! Nie przypuszczasz chyba, że wymyślili to dla twojego
dobra?
Z korytarza słychać było zdradzający podniecenie oddech.
- Wysłuchaj mnie - zaczął błagalnie, lecz urwał.
Nie mógł poprosić go o zajęcie się Elisabeth. Nie jego! Jedyne, co mu pozostawało, to
gorąco się modlić, by Elisabeth znalazła się w bezpiecznym miejscu.
Czy doprawdy nie było nikogo, kto by wiedział o jego położeniu, kto mógłby go
uwolnić? Co mieli zamiar uczynić? Obwołać go zdrajcą? A może ogłosić, że umarł?
- Słyszysz mnie? - odezwał się z udawanym spokojem. - Jak długo masz zamiar mnie
tu trzymać? Tygodniami? Miesiącami? Latami? A może na zawsze? Chcesz, abym tu zgnił?
Nareszcie ten drugi się odezwał, jego głos z podniecenia brzmiał przenikliwie:
- Milcz! I okaż mi wdzięczność! Oni chcieli cię zabić, ja ich przed tym
powstrzymałem. Dzięki mnie siedzisz tutaj bezpieczny.
- Dziękuję! - odparł z goryczą.
- Już byś nie żył, to ja ocaliłem ci życie. Oni nie mają odwagi mi się sprzeciwiać.
Teraz ja o wszystkim decyduję!
- Tak ci się wydaje - mruknął zrezygnowany. - Tak ci się wydaje. A więc rozkaż, aby
mnie wypuszczono!
- Nie! - W młodzieńczym głosie dało się wyczuć coś na kształt wyrzutów sumienia
pomieszanych z oszołomieniem władzą. - Nie, nie!
Korytarzem poniósł się odgłos pospiesznych, oddalających się kroków.
Więzień przycisnął dłonie do drzwi i zawołał:
- Fabianie! Fabianie! Wracaj, Fabianie!
Poranna mgła otuliła wąską dolinę niczym wełniana kołdra. Z łagodnie kołyszącej się
bieli wystawały czarne, szpiczaste czubki świerków, a niczym gniazdo drapieżnego ptaka
zbocza czepiał się zamek Tannenburg o grubych murach, łukowatych bramach i ostrych,
strzelistych wieżach. Całe wielkie miasto Tannenburg, stolicę księstwa, skrywała mgła.
Przez wrota zamku wtoczyła się elegancka kareta, służba pomogła z honorami wysiąść
wytwornie ubranemu pasażerowi. Konie i powóz zdobił aksamit i srebrne okucia, Ale
przepych nie zdołał ukryć pustki malującej się na twarzy mężczyzny, rozmytych rysów i
obwisłych ust. Postawa wprawdzie wskazywała na jego wysokie urodzenie, lecz trzymał się
zbyt demonstracyjnie prosto, z pogardą odnosząc się do świata. Afektowane gesty świadczyły
o niepewności i słabym charakterze. Mógł mieć około dwudziestu pięciu lat, lecz rozpustne
życie odcisnęło ślady na twarzy, czyniąc ją znacznie starszą, niż wskazywałby na to wiek.
Młodzieńca kroczącego przez zamkowy dziedziniec dostojnie, acz nieco chwiejnym
krokiem, z okna wysokiej wieży śledziły zimne oczy.
- Cóż za dureń! - oburzyła się hrabina Konstancja. - Znów spędził noc u córki
karczmarza! Czy on nie ma bodaj odrobiny gustu?
- Pst! - uciszył ją Isenbrand von Burgen, uśmiechając się jadowicie. - Nie wolno tak
mówić o księciu! Ale masz rację, trzeba położyć temu kres. Cesarz pożądliwie zerka na nasze
księstewko i młody Fabian daje mu doskonały pretekst do interwencji. Gdy tylko ród księcia
wymrze, Tannen przypadnie cesarzowi. Musimy jak najprędzej zatroszczyć się o następcę
tronu.
- Na pewno nie poprzez ladacznicę z oberży - oświadczyła żona Isenbranda, piękna
niegdyś, lecz starzejąca się już hrabina Konstancja. W czarnych włosach pojawiły się pasma
siwizny, a oczy pod gęstymi brwiami wraz z upływającymi latami straciły blask. - Musimy
wyszukać dla niego odpowiednią narzeczoną.
Na jastrzębiej twarzy Isenbranda z wolna ukazywał się uśmiech pozbawiony ciepła.
- O, tak, pannę, którą równie łatwo da się kierować jak nim! Abyśmy mogli jak
najdłużej rządzić Tannen, moja droga żono!
- Szkoda, że jesteś tak daleko spokrewniony z księciem - mruknęła Konstancja. -
Właściwie to niesprawiedliwe, że jesteśmy skazani na odgrywanie drugoplanowych ról. Czy
nie ma żadnej możliwości...?
- Nie bądź głupia! - ofuknął ją Isenbrand.
Gładko wygolona twarz pod przyprószonymi siwizną włosami była pociągła i ostra,
oczy patrzyły inteligentnie, lecz zimno, zdradzając, że istnieją pewne aspekty życia, których
pomimo wytężania rozumu Isenbrand nigdy by nie pojął.
- Wiesz równie dobrze jak ja, że w żadnym wypadku nie uznano by mnie księciem.
Nawet ten barbarzyńca Zoltan stoi bliżej tronu niż ja. Ciesz się z pozycji, jaką osiągnęliśmy!
Mamy wszak nieskrępowane ręce! Fabian jest niczym dziecko i na zawsze taki pozostanie.
Hrabina Konstancja westchnęła:
- Jest jeszcze inna sprawa, Isenbrandzie. Mam dość tego biegania z jedzeniem niczym
prosta dziewka kuchenna. Czy to będzie trwało wieczność?
- Rzeczywiście, już wystarczy. Domieszaj trochę trucizny.
- Ale Fabian nam zabronił...
- Fabian! - prychnął Isenbrand. - On nie śmie nawet zejść na dół!
- Pierwsze miesiące panowania Fabiana trudno nazwać sukcesem - zauważyła hrabina,
w zamyśleniu obserwując, jak młody książę znika w zamku. - Cała północna prowincja
skrycie burzy się przeciw niemu. I przeciw nam!
- Hmmm - mruknął Isenbrand. Oczy mu się zaświeciły. - Narzeczona dla Fabiana...
Zastanawiam się...
- O czym myślisz? - prędko spytała żona.
- Nie możemy utracić północnej prowincji, potrzebujemy wsparcia stamtąd.
Gdybyśmy tak znaleźli odpowiednią pannę, stworzyli dynastię, być może wichrzyciele
stanęliby po stronie Fabiana?
- Nic tak nie łączy ludzi jak sentymentalizmy - z aprobatą pokiwała głową Konstancja.
- Wydaje mi się, że znalazłam odpowiednią dziewczynę. Margrabia Warin...
- Oczywiście! - przerwał jej Isenbrand. - Cieszy się poważaniem wśród górali na
północy. I ma dwie córki.
- Biankę i Berengarię - uzupełniła hrabina. - Bianka, poważna i mądra...
- Nie, na miłość boską, tylko nie ona! Mądra kobieta oznaczałaby dla nas koniec! Ale
ta druga, Berengaria, czy ona nie jest trochę... głupawa?
- Trochę? - roześmiała się hrabina. - Pusta jak wydmuszka! Stroje, flirty, szminki i
przyjemności, w jej ślicznej, małej główce na nic więcej nie ma miejsca.
- Tak, pamiętam ją z zeszłorocznego balu, blond loczki, szelest szerokich spódnic,
które ciągle obracały się w tańcu. Czarująca dziewczyna. Ale tej drugiej nie pamiętam...
Bianka? Nie.
- Przeważnie stała z boku, w ogóle nie tańczyła. Właściwie z wyglądu są bardzo do
siebie podobne, to wyraz twarzy sprawia, że różnią się jak dzień od nocy. Wiesz, ta Bianka
nawet mnie trochę wystraszyła. Miałam wrażenie, że wzrokiem przeszywa mnie na wylot.
- Odpowiednią dla nas osobą jest Berengaria - zdecydował hrabia Isenbrand. -
Pamiętam, że udało mi się zamienić z nią parę słów w jednym z tych nielicznych momentów,
kiedy przez chwilę stała. „U nas na południu nie ma takich jasnych aniołków”, rzekłem z
galanterią. „Ach, jak to miło z waszej strony!” wysepleniła i zaraz zniknęła spowita w obłok
tiulu, czy co to był za materiał.
- Miło z naszej strony nie mieć tak jasnych aniołków? - roześmiała się Konstancja. -
Zaraz wyślemy list do Warina. Napiszemy, że Fabian ujrzawszy Berengarię zakochał się w
niej i prosi teraz o jej rękę. Dodamy, że wkrótce po dziewczynę przybędzie nasz wysłannik,
jeśli naturalnie odpowiedź będzie pozytywna. A tak się z całą pewnością stanie, któż bowiem
nie pragnie tytułu księżnej dla swej córki?
- Wysłannik - powtórzył Isenbrand. - Kto ma nim być? Nie odważę się zapuścić w tę
krainę dzikusów. Powieszono by mnie, gdybym tylko postawił stopę na tej ziemi. To samo
dotyczy naszego syna Fulca.
Hrabina szczupłymi dłońmi, pokrytymi siatką niebieskich żyłek, wygładziła
purpurowoczerwoną suknię.
- Dlaczego nie Zoltan? Sam jest wszak dzikusem.
- Zoltan? Czy można mu ufać? - szeptem spytał Isenbrand, jak gdyby jego głos mógł
przeniknąć przez grube mury.
Żona rozciągnęła w uśmiechu cienkie wargi.
- W każdym razie jest wierny księstwu Tannen i jego władcy. A obecny władca nosi
imię Fabian.
- Właściwie wszystko jedno, czy jest godny zaufania, czy też nie - powiedział do
siebie Isenbrand. - Chciałbym, aby na pewien czas opuścił zamek. Ciarki przechodzą mi po
plecach na widok tego człowieka i jego paskudnego noża myśliwskiego, który tak luźno
zwisa mu u pasa. Możemy dziękować Stwórcy, że jest członkiem książęcego rodu Tannen
wyłącznie po kądzieli i przez to nie ma prawa do tronu. Obawiam się, że gdyby było inaczej,
moglibyśmy mieć kłopoty. Doskonale! Zaraz napiszemy list!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]