Makłowicz - Czy Wierzyć Platynowym Blondynkom, E-BOOKI, Nowe (h - 123)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
2
Wstęp
PTACTWO ĆWIERKAŁO, witając świt, a w trelach wyraźnie słyszało się radość, że oto
Północny Bóg Zimna, który nigdy nie zdejmuje bajowych gaci i swetra w norweski
wzorek, przestał wreszcie nadymać policzki koloru zasmażanych buraczków. Jego
złowieszczy oddech słabł, w powietrzu wyczuwało się tchnienie wiosny.
Siedziałem w pokoju zwanym nieco na wyrost salonem, gapiąc się w jaśniejącą plamę
okna. Sen nie nadchodził, a ja wiedziałem świetnie, jaka jest tego przyczyna. Organizm
mówił mi bez ogródek, co o mnie myśli. „Przesadziłeś, stary - jęczały organy wewnętrzne
- kto to widział, by w twoim wieku zamawiać podwójną porcję smażonych twarożków
ołomunieckich z kminkiem! Popatrz, co z nami przez te wszystkie lata zrobiłeś. Tylko
wczoraj cztery halbki wielkopopowickiego kozła do przeklętych twarożków (jak w ogóle
normalny człowiek może jeść coś tak śmierdzącego?), w międzyczasie idiotyczny
konkurs picia morawskiej śliwowicy, a później sznycle cielęce w ciężkostrawnym sosie
sardelowym, knedel gotowany w serwecie i destylat z moreli. Od lat prawie codziennie to
samo. Degustacje whisky, smakowanie sake, ciamkanie koniaku, wizyty w browarach,
pogaduszki z masarzami, zwiedzanie kiełbasianych fabryk, dwie restauracje na dobę -
mamy już tego dość!".
Zwiesiłem głowę, smutny, a pamięć jęła odtwarzać drogę, na jaką bez wahania -
przynależnego Słowianom, karmionym spuścizną twórczą Dostojewskiego - niegdyś
wszedłem.
To było mniej więcej cztery tysiące dań głównych temu, a dokładniej w roku 1992. W
„Gazecie w Krakowie", lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej", objąłem rubrykę pod
tytułem „Jadłem w... ". Przez dziesięć lat, co tydzień opisywałem wizytę w jakiejś
restauracji lub poruszałem problem ogólniejszej natury, choć zawsze związany z
konsumpcją. Czyniłem tak przez lat dziesięć, z niezmiennym entuzjazmem i żarliwą
wiarą w moc pisanego słowa, przy okazji jakże często lekceważąc najnowsze odkrycia
3
dietetyki i możliwości własnego organizmu.
„No właśnie - znów odezwały się organy wewnętrzne" - i co my z tego mamy?
„Przecież nie byłem aż takim potworem - oponowałem nieśmiało. - Wspomnijcie chociaż
długie pobyty w krajach południowych, dietę pełną ryb, świeżych ziół i oliwy. I czerwone
wino, tak zalecane przez lekarzy".
„Żaden lekarz nie zaleca baryłki dziennie - zostałem zgaszony jak świeczka na
urodzinowym torcie. - Ale wiesz co, wydaj wybór swoich recenzji kulinarnych. I noś to
4
dziełko zawsze przy sobie, jak zasłabniemy, lekarz będzie miał gotową historię choroby".
„Ależ oczywiście, muszę dać świadectwo prawdzie, przywołać raz jeszcze te chwile
wzniosłe i podłe" - myślałem z entuzjazmem, a ptacy kwilili jeszcze radośniej, kąpiąc się
w pierwszych słonecznych promieniach. Tak pokrzepiony, udałem się do sypialni i zasną-
łem snem mocnym jak uścisk sztangisty.
Od tego poranka minęło mniej więcej tyle czasu, ile potrzeba na domowy tucz jednej
gęsi. I oto macie Państwo w rękach książkę rzeczywiście będącą wyborem recenzji,
które niegdyś na łamach „Gazety w Krakowie" się ukazały. Nie jest to rodzaj przewodnika
w powszechnym rozumieniu tego słowa. Niektóre z opisywanych przedsięwzięć
kulinarnych już przecież nie istnieją, niektóre zmieniły swój jedzeniowy profil, zmieniły się
ceny. Nie chciałem tej wiedzy weryfikować. To ma być bowiem świadectwo czasów, w
których tak wiele się zdarzyło, świadectwo najprawdziwsze, bo od kuchni. I dowód na to,
że posłuchałem własnego organizmu. Mam nadzieję, że jeszcze na odrobinkę szaleństw
mi w życiu pozwoli.
Odnaleźć się w Krakowie
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl