MacLean Alistair - Mroczny Krzyzowiec, ebooki, ebook, Ebooki, !!!. KRYMINAŁ, SENSACJA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AlistairMacLean
M
ROCZNY
K
RZYśOWIEC
PrzełoŜył
RobertGinalski
Spistreści
Wtorek,3.005.30.....................................................................10
Wtorek,8.3019.00...................................................................18
Wtorek,19.00środa,9.00........................................................30
Środa,15.0022.00....................................................................39
Środa,22.00czwartek,5.00.....................................................51
Czwartek,12.00piątek,1.30....................................................58
Piątek,1.303.30.......................................................................69
Piątek,3.306.00.......................................................................81
Piątek,6.008.00.......................................................................90
Piątek,10.0013.00.................................................................100
Piątek,13.0018.00.................................................................113
Sobota,3.008.00....................................................................125
Epilog........................................................................................133
Prolog
Mały zakurzony człowieczek w małym zakurzonym pokoju. Zawsze tak o nim my
ś
lałem -
ot, mały zakurzony człowieczek w małym zakurzonym pokoju.
Sprz
ą
taczka nigdy nie przekroczyła progu tego gabinetu, którego okna, wychodz
ą
ce na
Birdcage Walk, stałe zasłaniały grube, ciemne od sadzy kotary. Nikt zreszt
ą
nie miał prawa
wst
ę
pu do królestwa pułkownika Raine'a, chyba
Ŝ
e on sam tam akurat urz
ę
dował. Jego za
ś
trudno byłoby pos
ą
dzi
ć
o alergi
ę
na kurz, który zalegał dosłownie wsz
ę
dzie. Na d
ę
bowej
podłodze wokół wytartego dywanu. Na półkach, szafkach, kaloryferach, por
ę
czach foteli i
telefonach. Pokrywał smugami blat porysowanego biurka, upstrzony ciemnymi łatami w
miejscach, gdzie pułkownik niedawno przesuwał jakie
ś
gazety czy ksi
ąŜ
ki. Pyłki wirowały
uporczywie w promieniu sło
ń
ca, wpadaj
ą
cym przez szpar
ę
mi
ę
dzy kotarami na
ś
rodku okna.
A cho
ć
ś
wiatło potrafi płata
ć
najró
Ŝ
niejsze figle, to nie potrzeba było szczególnie bujnej
wyobra
ź
ni, by dostrzec patyn
ę
kurzu na rzadkich, zaczesanych do tyłu szpakowatych włosach
i w gł
ę
bokich bruzdach
Ŝ
łobi
ą
cych szare, zapadni
ę
te policzki i wysokie, cofni
ę
te czoło
pułkownika.
Wystarczyło jednak spojrze
ć
mu w oczy ukryte w grubych fałdach powiek, a zapominało
si
ę
o kurzu. W oczy rzucaj
ą
ce twarde błyski niczym kamienie szlachetne, oczy o barwie
czystej akwamaryny wypłukanej z grenlandzkiego lodowca, tyle
Ŝ
e ciut chłodniejsze.
Pułkownik wstał na powitanie, gdy ruszyłem ku niemu od drzwi. Wyci
ą
gn
ą
ł do mnie zimn
ą
,
ko
ś
cist
ą
dło
ń
takim ruchem, jak gdyby podawał mi łopat
ę
, wskazał krzesło naprzeciwko
jasnej fornirowanej płyty wstawionej z przodu biurka, a zupełnie nie pasuj
ą
cej do
mahoniowej reszty, i usiadł. Siedział sztywno wyprostowany, z r
ę
kami lekko splecionymi
przed sob
ą
na zakurzonym blacie.
- Witaj, Bentall. - Jego głos doskonałe pasował do oczu, pobrzmiewał w nim trzask
p
ę
kaj
ą
cego lodu. – Szybko dotarłe
ś
. Podró
Ŝ
min
ę
ła przyjemnie?
- Niestety nie, pułkowniku. Któremu
ś
z naszych rodzimych potentatów przemysłu
włókienniczego nie spodobało si
ę
,
Ŝ
e wysadzili go z samolotu w Ankarze,
Ŝ
ebym mógł zaj
ąć
jego miejsce. Chce na mnie nasła
ć
swoich adwokatów, a przy okazji załatwi,
Ŝ
eby BEA
przestała obsługiwa
ć
trasy europejskie. Inni pasa
Ŝ
erowie zbojkotowali mnie zupełnie,
stewardesa traktowała mnie jak powietrze, a do tego rzucało jak cholera. Ale poza tym było
miło i przyjemnie.
- Zdarza si
ę
- stwierdził sucho. Przy pewnej dozie dobrej woli ledwie dostrzegalny tik w
lewym k
ą
ciku jego ust mo
Ŝ
na by wzi
ąć
za u
ś
miech, cho
ć
nie było to takie pewne,
dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat w
ś
ciubiania nosa w cudze sprawy na Dalekim Wschodzie najwyra
ź
niej
doprowadziło do zaniku mi
ęś
ni policzkowych Raine'a. - Spałe
ś
chocia
Ŝ
?
Potrz
ą
sn
ą
łem głow
ą
.
- Nie zmru
Ŝ
yłem oka.
- Szkoda. - Starannie ukrył swe zatroskanie i odchrz
ą
kn
ą
ł cicho. - No có
Ŝ
, Bentall, niestety
znów czeka ci
ę
podró
Ŝ
. Jeszcze dzi
ś
. Odlatujesz z Londynu o jedenastej w nocy.
Przez chwil
ę
milczałem, daj
ą
c mu do zrozumienia,
Ŝ
e z trudem hamuj
ę
słowa, które mi si
ę
cisn
ą
na usta. W ko
ń
cu z rezygnacj
ą
wzruszyłem ramionami.
- Znów Iran?
- Gdybym chciał ci
ę
przerzuci
ć
z Turcji do Iranu, to nie
ś
ci
ą
gałbym ci
ę
a
Ŝ
do Londynu,
Ŝ
eby ci o tym powiedzie
ć
, ju
Ŝ
cho
ć
by ze strachu przed gniewem rodzimego przemysłu
włókienniczego. - W k
ą
ciku jego ust zaigrał nast
ę
pny cie
ń
u
ś
miechu. - Tym razem znacznie
dalej, Bentall. Do Sydney. Zdaje si
ę
,
Ŝ
e Australia to dla ciebie nowe terytorium?
- Do Australii? - Zerwałem si
ę
na równe nogi, nawet nie zdaj
ą
c sobie z tego sprawy. - Do
Australii?! Nie czytał pan mojego telegramu z zeszłego tygodnia, czy co? Osiem miesi
ę
cy
pracy, wszystko zapi
ę
te prawie na ostatni guzik, brakowało mi tygodnia, góra dwóch...
- Siadaj! - przerwał tonem równie ciepłym jak jego oczy. Miałem wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e wylano mi
na głow
ę
kubeł lodowatej wody. Raine spojrzał na mnie przeci
ą
gle i rozgrzał głos do
temperatury niewiele tylko ni
Ŝ
szej od tej, w której topnieje lód. - Doceniam twoj
ą
trosk
ę
, ale
martwisz si
ę
niepotrzebnie. Miejmy nadziej
ę
,
Ŝ
e we własnym, dobrze poj
ę
tym interesie nie
lekcewa
Ŝ
ysz naszych, hm... przeciwników tak, jak najwyra
ź
niej lekcewa
Ŝ
ysz swoich
pracodawców. Spisałe
ś
si
ę
znakomicie, Bentall, i jestem pewien,
Ŝ
e w ka
Ŝ
dym innym
departamencie rz
ą
dowym, który bardziej dba o takie drobiazgi, czekałby ci
ę
ju
Ŝ
co najmniej
Order Imperium Brytyjskiego albo jaka
ś
inna błyskotka. Ale w tej sprawie twój udział si
ę
sko
ń
czył. Nie
Ŝ
ycz
ę
sobie,
Ŝ
eby który
ś
z moich wywiadowców wyst
ę
pował dodatkowo w roli
kata.
- Przepraszam, pułkowniku - mrukn
ą
łem bez przekonania. - Nie znam cało
ś
ci...
- Ostatni guzik jest ju
Ŝ
prawie zapi
ę
ty,
Ŝ
e u
Ŝ
yj
ę
twojej przeno
ś
ni - ci
ą
gn
ą
ł Raine, jak gdyby
mnie nie usłyszał. - Przeciek, niemal katastrofalny przeciek informacji z Instytutu
Badawczego i Zakładów Paliwowych Hepwortha zostanie wkrótce zatamowany. Raz na
zawsze. – Obrzucił wzrokiem zegar elektryczny na
ś
cianie. - Za jakie
ś
cztery godziny. Ale ju
Ŝ
teraz mo
Ŝ
emy uzna
ć
,
Ŝ
e sprawa ta nale
Ŝ
y do przeszło
ś
ci. Ci z rz
ą
du b
ę
d
ą
dzi
ś
spa
ć
spokojnie.
Przerwał, rozplótł dłonie, oparł łokcie o blat biurka i spojrzał na mnie ponad zł
ą
czonymi
czubkami palców obu r
ą
k.
- A raczej powinni spa
ć
spokojnie - sprostował z cichym, suchym westchnieniem. - Ale w
dzisiejszej dobie obł
ę
du na punkcie bezpiecze
ń
stwa
ź
ródła ministerskiej bezsenno
ś
ci s
ą
niewyczerpane. Dlatego wła
ś
nie ci
ę
tu
ś
ci
ą
gn
ą
łem. Przyznaj
ę
,
Ŝ
e mógłbym skorzysta
ć
z
innych agentów, cho
ć
Ŝ
aden z nich nie ma twoich specyficznych - a w tym wypadku
absolutnie niezb
ę
dnych - kwalifikacji. Gn
ę
bi mnie jednak niejasne, niesprecyzowane
przeczucie,
Ŝ
e ta historia nie jest całkiem pozbawiona zwi
ą
zku z twoim poprzednim
zadaniem.
Si
ę
gn
ą
ł po plastikow
ą
składan
ą
teczk
ę
i pchn
ą
ł j
ą
w moj
ą
stron
ę
.
- Rzu
ć
na to okiem.
W pierwszej chwili chciałem odp
ę
dzi
ć
od siebie nadci
ą
gaj
ą
c
ą
chmur
ę
kurzu, lecz zdusiłem
w sobie ten odruch, wzi
ą
łem teczk
ę
i wyj
ą
łem kilka spi
ę
tych kartek.
Były to wycinki prasowe z „Daily Telegraph” z ofertami pracy za granic
ą
. U góry ka
Ŝ
dej
kartki widniała grubo zakre
ś
lona czerwonym długopisem data, a ni
Ŝ
ej tak samo zaznaczone
ogłoszenie. Najstarszy wycinek pochodził sprzed niecałych o
ś
miu miesi
ę
cy i w
przeciwie
ń
stwie do pozostałych zawierał nie jedno, lecz trzy wyró
Ŝ
nione ogłoszenia.
Oferty zamie
ś
ciły australijskie i nowozelandzkie firmy prowadz
ą
ce działalno
ść
w zakresie
techniki, in
Ŝ
ynierii, chemii i prac badawczych. Jak mo
Ŝ
na si
ę
było spodziewa
ć
, poszukiwano
specjalistów z wysoko rozwini
ę
tych gał
ę
zi nowoczesnej technologii. Widywałem ju
Ŝ
podobne ogłoszenia, napływaj
ą
ce z całego
ś
wiata. Eksperci w dziedzinie aerodynamiki,
miniaturyzacji, hipersoniki, elektroniki, fizyki, od radarów i najnowszych technologii paliw
byli ostatnio w cenie. Jednak zakre
ś
lone ogłoszenia wyró
Ŝ
niały si
ę
nie tylko tym,
Ŝ
e
pochodziły z tych samych stron. Istotne znaczenie miał fakt,
Ŝ
e proponowano posady na
najwy
Ŝ
szych szczeblach kierowniczych i dyrektorskich, z czym wi
ą
zały si
ę
astronomiczne w
moim poj
ę
ciu wynagrodzenia. Gwizdn
ą
łem cicho i zerkn
ą
łem z ukosa na pułkownika, lecz
jego lodowate zielone oczy obserwowały jaki
ś
punkt na suficie, oddalony o tysi
ą
ce mil.
Wobec tego raz jeszcze przejrzałem wycinki i schowałem je do teczki, któr
ą
pchn
ą
łem z
powrotem do Raine'a. W porównaniu z nim, dokonałem powa
Ŝ
nego wyłomu w pokładzie
kurzu zalegaj
ą
cego blat biurka.
- Osiem ogłosze
ń
- odezwał si
ę
Raine swym cichym, suchym głosem. - Ka
Ŝ
de ma ponad sto
słów, ale w razie potrzeby potrafiłby
ś
je odtworzy
ć
z pami
ę
ci słowo w słowo. Mam racj
ę
,
Bentall?
- Chyba tak, pułkowniku.
- Nadzwyczaj rzadki dar - mrukn
ą
ł. - Zazdroszcz
ę
ci. No, słucham.
- Ta ogl
ę
dnie sformułowana oferta dla specjalisty od nap
ę
du i paliw rakietowych mówi o
pracy przy silnikach umo
Ŝ
liwiaj
ą
cych dziesi
ę
ciokrotne przekroczenie pr
ę
dko
ś
ci d
ź
wi
ę
ku.
Takie silniki nie istniej
ą
. W gr
ę
wchodz
ą
tylko rakietowe, w których rozwi
ą
zano ju
Ŝ
problemy metalurgiczne. Szukaj
ą
wybitnego eksperta z zakresu paliw, a z wyj
ą
tkiem garstki
zatrudnionych w wielkich zakładach lotniczych i na kilku uniwersytetach, wszyscy warci
zachodu specjali
ś
ci w tej dziedzinie pracuj
ą
w Zakładach Badawczych Hepwortha.
- Wła
ś
nie dlatego ta sprawa mo
Ŝ
e si
ę
wi
ą
za
ć
z twoj
ą
ostatni
ą
robot
ą
- przerwał mi, kiwaj
ą
c
głow
ą
. - Chocia
Ŝ
to tylko domysł, który mo
Ŝ
e si
ę
okaza
ć
zupełnie bezpodstawny.
Prawdopodobnie to jeszcze jeden
ś
lepy trop. - Machinalnie wodził palcem wskazuj
ą
cym po
grubej warstwie kurzu. - Co jeszcze?
- Wszystkie oferty pochodz
ą
z tych samych stron - podj
ą
łem. - Z Nowej Zelandii albo ze
wschodniego wybrze
Ŝ
a Australii. Wszystkie s
ą
pilne. Wszystkie mówi
ą
o bezpłatnym i
umeblowanym mieszkaniu, o domu dla kandydata, który zostanie zatwierdzony, i o poborach
minimum trzykrotnie wy
Ŝ
szych ni
Ŝ
te, na jakie najlepsi z nich mogliby liczy
ć
u siebie w
kraju. Najwyra
ź
niej chc
ą
przyci
ą
gn
ąć
naszych najwybitniejszych fachowców. We wszystkich
ofertach podkre
ś
la si
ę
,
Ŝ
e kandydaci powinni by
ć
Ŝ
onaci, ale
Ŝ
e nie ma mo
Ŝ
liwo
ś
ci
zakwaterowania dzieci.
- Nie s
ą
dzisz,
Ŝ
e to troch
ę
dziwne? - wtr
ą
cił Raine od niechcenia.
- Nie, pułkowniku. Zagraniczne firmy cz
ę
sto poszukuj
ą
Ŝ
onatych pracowników. W obcym
kraju ludzie nie zadomawiaj
ą
si
ę
z dnia na dzie
ń
. Tym, którzy maj
ą
na głowie rodziny,
trudniej jest spakowa
ć
manatki, wsi
ąść
w pierwszy lepszy poci
ą
g i wróci
ć
do ojczyzny. Te
firmy płac
ą
tylko za przelot w jedn
ą
stron
ę
. Kilkutygodniowe czy kilkumiesi
ę
czne
oszcz
ę
dno
ś
ci nie wystarcz
ą
na pokrycie kosztów powrotu całej rodziny.
- Ale tam nie ma mowy o rodzinach. - Pułkownik nie ust
ę
pował. - Tylko o
Ŝ
onach.
- Mo
Ŝ
e obawiaj
ą
si
ę
,
Ŝ
e tupot małych nó
Ŝ
ek zakłóci prac
ę
wysoko płatnych mózgów. -
Wzruszyłem ramionami. - Albo maj
ą
ograniczone mo
Ŝ
liwo
ś
ci mieszkaniowe. Albo dzieci
b
ę
dzie mo
Ŝ
na sprowadzi
ć

ź
niej. Podaj
ą
tylko tyle,
Ŝ
e „mo
Ŝ
liwo
ść
zakwaterowania dzieci
wykluczona”.
- I nie widzisz w tym nic gro
ź
nego?
- Na pierwszy rzut oka, nie. Z całym szacunkiem, pułkowniku, w
ą
tpi
ę
, czy i pan by co
ś
w
tym dostrzegł. W ostatnich latach nasi wybitni specjali
ś
ci masowo wyje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
za ocean.
Je
Ŝ
eli jednak zdradzi mi pan to. co tak skrz
ę
tnie pan przede mn
ą
ukrywa, by
ć
mo
Ŝ
e zmieni
ę
zdanie.
W lewym k
ą
ciku jego ust znów mign
ą
ł przelotny tik - stary dawał upust swoim uczuciom
na całego. Wyci
ą
gn
ą
ł mał
ą
ciemn
ą
fajk
ę
i zacz
ą
ł czy
ś
ci
ć
cybuch scyzorykiem. Nie podnosz
ą
c
wzroku, mrukn
ą
ł:
- Nie wspomniałem o jeszcze jednym zbiegu okoliczno
ś
ci. Wszyscy naukowcy, którzy
zgłosili si
ę
tam do pracy, znikn
ę
li... razem z
Ŝ
onami. Przepadli bez
ś
ladu.
Przy ostatnich słowach obrzucił mnie szybkim spojrzeniem swych arktycznych oczu,
ciekaw mojej reakcji. Nie przepadam za lud
ź
mi, którzy próbuj
ą
bawi
ć
si
ę
ze mn
ą
w kotka i
myszk
ę
, wi
ę
c popatrzyłem na niego z równie kamienn
ą
min
ą
i spytałem zwi
ęź
le:
- U nas, po drodze, czy po przyje
ź
dzie?
- Ty chyba naprawd
ę
nadajesz si
ę
do tej roboty, Bentall. - Stwierdzenie Raine'a niewiele
miało wspólnego z tematem. - Wszyscy wyjechali z kraju. Czterej znikn
ę
li po drodze do
Australii. Władze imigracyjne Australii i Nowej Zelandii zawiadomiły nas,
Ŝ
e jeden
wyl
ą
dował w Wellington, a trzej inni w Sydney. Nic wi
ę
cej na ich temat nie wiedz
ą
.
Przylecieli, znikn
ę
li i kropka.
- Nie domy
ś
la si
ę
pan, dlaczego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl